"The show must go on!"
- Queen
~♠♣♠~
Victoire Weasley siedziała na łóżku w swoim dormitorium. Tak dawno nie widziała Teddy'ego. Wydawało jej się, że były chłopak jej unika specjalnie. Odkąd zerwali, a było to ładne dwa tygodnie temu, nie rozmawiała z nim ani razu. Zrozpaczona postanowiła poprosić o pomoc kuzyna. W też celu zeszła do Pokoju Wspólnego. Niestety, nie znalazła tam go. Weszła na schody prowadzące do dormitorium męskiego. Załomotała w drzwi uczniów trzeciej klasy.
- Proszę! - Usłyszała głos kuzyna, więc weszła. - Vic? Coś się stało? - Zaniepokoił się.
- Muszę z tobą porozmawiać, James. - Powiedziała i wyszła z pokoju. Chłopak za nią. Kiedy byli sami podniósł brwi. - Proszę, porozmawiaj z Teddym. Pamiętasz jak obraziłam się na niego, bo dostałam to zdjęcie?
- Tak, ale o chodzi teraz. Przecież się pogodziliście. - Zauważył zdezorientowany James. Vic energicznie pokiwała głową.
- To prawda, ale ktoś prawdopodobnie za pomocą eliksiru wielosokowego podszył się pode mnie. - Wytłumaczyła dziewczyna i posmutniała jeszcze bardziej. - I Ted widział jak całuję się z Don'em. Ale to nie była prawda. Ja... go kocham. Proszę, James, zrób coś. - Potter poklepał ją po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze. Porozmawiam z nim. Wytłumaczę mu wszytko. Będzie okey. - Mówił na potwierdzenie swoich słów. Uwierzyła mu. Tak bardzo kochała tego chłopaka i wiedziała, że on kocha ją. Nie chciała, żeby był sam. Stracił rodziców bardzo dawno temu, ale słyszała, że byli odważnymi i dobrymi ludźmi. Teddy też taki był. Dobry jak Puchon i odważny jak Gryfon. Trafił do tego drugiego roku. Nie obchodziło ją, że jest dwa lata starszy. Nie chodzili ze sobą długo. Pocałował ją w urodziny Victoire, 2 maja 2016. I to był najlepszy dzień w życiu panny Weasley.
- Tak, ale o chodzi teraz. Przecież się pogodziliście. - Zauważył zdezorientowany James. Vic energicznie pokiwała głową.
- To prawda, ale ktoś prawdopodobnie za pomocą eliksiru wielosokowego podszył się pode mnie. - Wytłumaczyła dziewczyna i posmutniała jeszcze bardziej. - I Ted widział jak całuję się z Don'em. Ale to nie była prawda. Ja... go kocham. Proszę, James, zrób coś. - Potter poklepał ją po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze. Porozmawiam z nim. Wytłumaczę mu wszytko. Będzie okey. - Mówił na potwierdzenie swoich słów. Uwierzyła mu. Tak bardzo kochała tego chłopaka i wiedziała, że on kocha ją. Nie chciała, żeby był sam. Stracił rodziców bardzo dawno temu, ale słyszała, że byli odważnymi i dobrymi ludźmi. Teddy też taki był. Dobry jak Puchon i odważny jak Gryfon. Trafił do tego drugiego roku. Nie obchodziło ją, że jest dwa lata starszy. Nie chodzili ze sobą długo. Pocałował ją w urodziny Victoire, 2 maja 2016. I to był najlepszy dzień w życiu panny Weasley.
~Alicja~
Z pomocą Molly udało mi się nadrobić wszystkie zaległości. Straciłam na to całą sobotę i pół niedzieli, ale zakładałyśmy, że zajmie nam to cały weekend. Okazało się, że niedzielne popołudnie mam wolne i pewnie będę je spędzać sama. Molly postanowiła poświęcić dzisiejsze popołudnie na spotkanie z młodszą siostrą. Mary i Nathalie wyszły, kiedy się uczyłam, a teraz zapewne siedzą w bibliotece, a ja chcę poświęcić te parę godzin na coś innego niż nauka. Została jeszcze Lauren, która teraz odbębnia szlaban u Filch'a. Długa historia, w skrócie była wściekła na Mary wyżyła się na szkole. Pozostawiam to bez dłuższego komentarza. Wychodzi na to, że zostałam sama. Niebo zasnuły czarne chmury, więc na dworze też nie spotkam "przypadkowych" znajomych. Akurat dzisiaj, znowu, nie mam ochoty na nowe znajomości. Dlatego postanowiłam wyjść na dwór. Te ciemne, burzowe chmury przypominały mi o Salem. Od tak, po prostu. Nie wiedziałam gdzie idę, po prostu szłam przed siebie nie patrząc za siebie. Ku mojemu zdziwieniu ktoś był nad jeziorem. Dwie osoby. Kiedy się zbliżyłam zauważyłam, że to James i jakaś ruda dziewczynka. Podążyłam w ich stronę.
- Cześć! - Zawołałam, a oni natychmiast się odwrócili. Chłopak uśmiechnął się.
- Cześć. Lily idź do zamku. Mama niedługo przyjedzie. - Dziewczynka kiwnęła głową i poszła w stronę szkoły. Ja usiadła obok kolegi.
- Kto to? - Sorry, to tylko ciekawość.
- Moja siostra. - Wyglądał jakby się wahał. - Alicjo, mogę ci zaufać? - Co on mi chce powiedzieć? Coś niebezpiecznego? Mimo to kiwnęłam głową. - Mój ojciec zbzikował. Uderzył ją i mamę. Lily tu uciekła. Teraz wracają. Ale do nas na razie wprowadzają się ciocia Hermiona i wujek Ron. Będą pilnować, żeby ojciec już się tak nie zachowywał. - Ciekawe ile go kosztowało to wyznanie.
- Przykro mi. - W jakiś podręcznikach dobrego przyjaciela było, żeby w takiej sytuacji przytulić albo chociaż położyć rękę na ramieniu swojemu przyjacielowi. Muszę znaleźć tą książkę i spalić zanim ktoś się nażre tych bzdur. Ja wolę opierać się tylko na słowach. - Jeśli jest coś co mogę zrobić to wystarczy, że powiesz. - Zadeklarowałam się. Uśmiechnął się smutno.
- Dziękuję. Ja... - Chciał skończyć, ale rozległ się głos.
- James! James! - Odwróciliśmy się. Wołała go jakaś kobieta o rudych włosach. Ginny Weasley.
- Ja naprawdę dziękuję. - Dokończył pośpiesznie i pobiegł do matki.
- Nie ma sprawy. Zawsze do usług. - Szepnęłam do siebie, a potem wpadłam na szalony plan. Również poderwałam się z miejsca i ruszyłam ku zamkowi. Potem do lochów i do gabinetu profesorki eliksirów. Oczywiście była u siebie. Kiedy wpadłam spojrzała na mnie.
- Muszę się dostać do Doliny Godryka. - Oznajmiłam bez ogródek. Ona wybuchła śmiechem. - Pozwolę ci przypomnieć, droga Pauline, że kazałaś mi zwracać się do ciebie z każdą prośbą. Więc jak? - Zapytałam nie zbyt miło, a ona nadal się uśmiechała.
- Nigdzie nie idę. - Odpowiedziała nadal rozbawiona. Okay. W takim razie jest plan B.
- Więc idę sama. - Skierowałam się do drzwi, a ona przestała się uśmiechać. Zapewne zaczęłaby prawić mi jakieś nudne kazanie, ale szybko wyszłam z lochów. A potem pojawiłam się na błoniach. Jak się dostać do Doliny? I nie dostać kary... Hmm... Mam lepszy pomysł! Pobiegłam na najwyższe piętro, wspięłam się po drabinie do sali wróżbiarstwa. Czas się pobawić z trochę mroczną magią. Wzięłam jedną kulę i usiadłam po turecku na dywanie.
- Ellinel la'crosat. - Wypowiedziałam słowa zaklęcia, a w środku kuli pojawiła się mgła. - Harry James Potter. - Wypowiedziałam i w kuli on się pojawił. Był sam. Świetnie. Uniosłam palec i zaczęłam wypowiadać zaklęcie. W pewnym momencie Potter uniósł się do góry i zaczął latać po całym pokoju jak szmaciana lalka. Moja lalka. Kręciłam ręką na wszystkie strony, a on latał po pokoju, robił fikołki i salta. Przybiegli jego przyjaciele i próbowali go ściągnąć. Na próżno. Za wysoki poziom czarów. Na wielki finał słynny Harry Potter zawisł na gaciach na żyrandolu. - A'solo la'di. - Wypowiedziałam zaklęcie i kula wróciła do swojego pierwotnego stanu. Odłożyłam ją na miejsce i ruszyłam w drogę powrotną. Nie uczą nas czarnej magii, ale potrafimy znaleźć odpowiednie książki i sami się jej uczymy. Ja nie powinnam jej używać, ale to zrobiłam. I bardzo się z tego cieszę. Nagle przez okno wleciała sowa.
- Tamisa. - Szepnęłam. Sowa moich przyjaciół. Nadleciała odpowiedź od nich. Zwierzę usiadło na moim ramieniu, a ja je pogłaskałam. - Dzielnie się spisałaś. Kochana. - Jeszcze raz ją pogłaskałam i rozwiązałam list. - Leć do sowiarnii. - Zahuczała wesoło i wzbiła się w powietrze. Zanim zniknęła z pola mojego widzenia, zza rogu wyskoczyła wściekła Pauline. Czyli list będzie musiał poczekać...
- Co ty zamierzałaś zrobić? Odbiło ci?! - Bennet puknęła się w głowę. - Chodź ze mną. Do gabinetu! - Powiedziała swoim zwykłym surowym tonem, a ja uśmiechnęłam się w duchu. Podążyłam za nią do gabinetu. Ku mojemu kochanemu pechowi, w lochach minęłyśmy grupkę Ślizgonów. Wśród nich był oczywiście Damon. Super, ostatnio rozmawiałam z nim we wtorek. Dzisiaj jest niedziela, więc chyba oficjalnie muszę przyznać, że się nie lubimy. Wzajemnie. Oboje. Posłał mi zdziwione spojrzenie. Ktoś zagwizdał. Jeśli się nie mylę to był Martin Nott. Razem z nimi był jeszcze jakiś blondyn. Scorpius Malfoy? Super, zapamiętałam wszystkich, których nie chciałam pamiętać, a tych, których bardzo bym chciała za nic nie mogę zapamiętać. Jak na razie Nathalie opowiedziała mi o swoich koleżankach z dormitorium. Frances, Lucyllie i Hana. Frances Whithe, Lucyllie Portman oraz Hana Joles. Z tą ostatnią prawdopodobnie będę siedzieć na Obronie przed czarną magią. W sumie sama nie wiem. Teraz, kiedy nic nie mam do James'a... Chyba, że nasza kochana Rosemary będzie chciała mnie zabić... Trudno, ewentualnie rozpęta wojnę, a ja się nie poddam. Gorzej, że możemy stracić przez to punkty. Moje rozmyślenia przerwało wejście do gabinetu. Rozsiadłam się wygodnie na fotelu. Nauczycielka usiadła na biurku. - Co zrobiłaś lub co chciałaś zrobić?
- Chciałam wybrać się do brata. Muszę z nim porozmawiać, ale jednak wysłałam mu list. - W sumie to po części prawda. Muszę się zobaczyć. Nie dostałam jeszcze odpowiedzi od niego. Może Saltzman zrezygnował ze skarżenia się na mnie. Szczerze w to wątpię, ale zawsze jest promyk wiary. Pauline chyba mi nie do końca wierzyła, ale mnie wypuściła. Zachowałam się źle wobec niej, no ale sorry. Ten dziad Potter zasłużył na zemstę. Wróciłam do pokoju, a tam czekała na mnie niespodzianka.
- Perykles. - Mruknęłam. Tak, to on. Perykles siedział na ramieniu Rose, która go głaskała. Podskoczyła gdy usłyszała mój głos.
- Perykles? To jego imię? - Kiwnęłam głową. Sowa Ian'a. Czyżby brat przysłał odpowiedź. Dziewczyna zepchnęła zwierzę z ramienia, jakby było czymś obrzydliwym. Perykles zahuczał zły. Nie dziwię mu się. Najpierw cię kocham, a jak się dowiaduję, że należy do tej całej Alicji to spadaj. Rozwiązałam liścik z nóżki sowy i usiadłam na łóżku, żeby go przeczytać.
Droga Alicjo!
Spotkaj się ze mną w Zakazanym Lesie. Będę na ciebie czekać na polanie. Wyjdź natychmiast! - Ian
Założyłam włosy za ucho i chwile się zastanawiałam. Iść... Chyba muszę. Trzeba komuś wcisnąć jakąś wymówkę gdzie idę? Nie, jest tu tylko Rose, więc wybiegłam z pokoju i pognałam na skraj lasu. Chwilę tam przeczekałam obserwując czy nikt nie idzie, a kiedy byłam tego pewna zmieniłam postać. I tak oto jako tygrys pobiegłam przed siebie. Problem jest jeden. Nie mam pojęcia gdzie jest ta głupia polana. Nigdy nie byłam w tym lesie i nie wiem co mnie może tam czekać. Chyba nie bez powodu zabraniają tam wchodzić. Powoli sunęłam w głąb chaszczy. Oglądał się słysząc każdy szelest. W pewnym momencie usłyszałam stukot kopyt mnóstwa centaurów. Pędziły prosto w tą stronę. Przerażona zaczęłam gnać prosto przed siebie. Przeskakiwałam przez przewalone konary, aż w końcu wpadłam do jakiegoś strumienia. Wytężyłam tygrysi słuch. Poszły w drugą stronę. Ufff... Oprócz tego, że jestem cała mokra, to jest okay. Postanowiłam iść wzdłuż strumyka. W końcu pomiędzy drzewami zobaczyłam polanę. Zamieniłam się w człowieka i ku mojej radości nie byłam mokra. Czyli jednak nie prześladuje mnie jakiś pech! To miejsce było całe w kwiatach, które sięgały mi do kolan. Porastała je też długa, niekoszona trawa. Mam nadzieję, że nie zacznę od niej kichać. W końcu wyłoniłam się zza drzew i wtedy zobaczyłam jego. Mojego brata. Nie mogąc się powstrzymać rzuciłam się w jego stronę. Rozłożył tylko ramiona, w które ja wpadłam. Przytulił mnie unosząc do góry. Mój brat ma metr osiemdziesiąt. Tata to samo, a matka z siostrą metr siedemdziesiąt. Ja też zbliżałam się już pod tą liczbę. Mimo to obecnie wisiałam w powietrzu podniesiona przez mojego brata.
- Tęskniłam. - Szepnęłam, a on pogłaskał mnie po głowie. Jak mi go brakowało...
- Wiem. Ja też. - Zachichotałam, a on się uśmiechnął. - Zapomniałem już jak się śmiejesz. - Chwile rozmawialiśmy o tym co się ostatnio działo, a potem przeszliśmy do poważniejszego tematu.
- Więc... Chodzi o ten list, prawda? - Spytałam spuszczając wzrok. Jest jedną z niewielu osób przy której mogę być sobą. Chłopak spoważniał. Kiwnął głową i próbował odnaleźć mój wzrok. Podniosłam dumnie głowę. Nie jesteśmy już dziećmi, więc trzeba odważnie zmierzyć się z konsekwencjami. Trzeba dać radę.
- Wezwał mnie twój nauczyciel, żebym coś potwierdził. - Powiedział wyraźnie i wolno. - Ali, o chodzi? - Przełknęłam ślinę, ale nie spuściłam wzroku. Przepraszam Pauline.
- Utknęłam w czymś takim jak myślodsiewnia. Siedziałam tam tydzień. Dziewczyny mnie kryły, ale jeden z nauczycieli zauważył, że coś jest nie tak. Ale udało mi się wyjść w odpowiednim momencie. Wezwał mnie do siebie, a ja mu powiedziałam taką wersję wydarzeń jaką wymyśliły moje koleżanki. - Zakończyłam na jednym wdechu. Tym razem on westchnął i przetarł dłonią twarz.
- Jaka jest ta wersja wydarzeń? - Spytał po chwili.
- Cześć! - Zawołałam, a oni natychmiast się odwrócili. Chłopak uśmiechnął się.
- Cześć. Lily idź do zamku. Mama niedługo przyjedzie. - Dziewczynka kiwnęła głową i poszła w stronę szkoły. Ja usiadła obok kolegi.
- Kto to? - Sorry, to tylko ciekawość.
- Moja siostra. - Wyglądał jakby się wahał. - Alicjo, mogę ci zaufać? - Co on mi chce powiedzieć? Coś niebezpiecznego? Mimo to kiwnęłam głową. - Mój ojciec zbzikował. Uderzył ją i mamę. Lily tu uciekła. Teraz wracają. Ale do nas na razie wprowadzają się ciocia Hermiona i wujek Ron. Będą pilnować, żeby ojciec już się tak nie zachowywał. - Ciekawe ile go kosztowało to wyznanie.
- Przykro mi. - W jakiś podręcznikach dobrego przyjaciela było, żeby w takiej sytuacji przytulić albo chociaż położyć rękę na ramieniu swojemu przyjacielowi. Muszę znaleźć tą książkę i spalić zanim ktoś się nażre tych bzdur. Ja wolę opierać się tylko na słowach. - Jeśli jest coś co mogę zrobić to wystarczy, że powiesz. - Zadeklarowałam się. Uśmiechnął się smutno.
- Dziękuję. Ja... - Chciał skończyć, ale rozległ się głos.
- James! James! - Odwróciliśmy się. Wołała go jakaś kobieta o rudych włosach. Ginny Weasley.
- Ja naprawdę dziękuję. - Dokończył pośpiesznie i pobiegł do matki.
- Nie ma sprawy. Zawsze do usług. - Szepnęłam do siebie, a potem wpadłam na szalony plan. Również poderwałam się z miejsca i ruszyłam ku zamkowi. Potem do lochów i do gabinetu profesorki eliksirów. Oczywiście była u siebie. Kiedy wpadłam spojrzała na mnie.
- Muszę się dostać do Doliny Godryka. - Oznajmiłam bez ogródek. Ona wybuchła śmiechem. - Pozwolę ci przypomnieć, droga Pauline, że kazałaś mi zwracać się do ciebie z każdą prośbą. Więc jak? - Zapytałam nie zbyt miło, a ona nadal się uśmiechała.
- Nigdzie nie idę. - Odpowiedziała nadal rozbawiona. Okay. W takim razie jest plan B.
- Więc idę sama. - Skierowałam się do drzwi, a ona przestała się uśmiechać. Zapewne zaczęłaby prawić mi jakieś nudne kazanie, ale szybko wyszłam z lochów. A potem pojawiłam się na błoniach. Jak się dostać do Doliny? I nie dostać kary... Hmm... Mam lepszy pomysł! Pobiegłam na najwyższe piętro, wspięłam się po drabinie do sali wróżbiarstwa. Czas się pobawić z trochę mroczną magią. Wzięłam jedną kulę i usiadłam po turecku na dywanie.
- Ellinel la'crosat. - Wypowiedziałam słowa zaklęcia, a w środku kuli pojawiła się mgła. - Harry James Potter. - Wypowiedziałam i w kuli on się pojawił. Był sam. Świetnie. Uniosłam palec i zaczęłam wypowiadać zaklęcie. W pewnym momencie Potter uniósł się do góry i zaczął latać po całym pokoju jak szmaciana lalka. Moja lalka. Kręciłam ręką na wszystkie strony, a on latał po pokoju, robił fikołki i salta. Przybiegli jego przyjaciele i próbowali go ściągnąć. Na próżno. Za wysoki poziom czarów. Na wielki finał słynny Harry Potter zawisł na gaciach na żyrandolu. - A'solo la'di. - Wypowiedziałam zaklęcie i kula wróciła do swojego pierwotnego stanu. Odłożyłam ją na miejsce i ruszyłam w drogę powrotną. Nie uczą nas czarnej magii, ale potrafimy znaleźć odpowiednie książki i sami się jej uczymy. Ja nie powinnam jej używać, ale to zrobiłam. I bardzo się z tego cieszę. Nagle przez okno wleciała sowa.
- Tamisa. - Szepnęłam. Sowa moich przyjaciół. Nadleciała odpowiedź od nich. Zwierzę usiadło na moim ramieniu, a ja je pogłaskałam. - Dzielnie się spisałaś. Kochana. - Jeszcze raz ją pogłaskałam i rozwiązałam list. - Leć do sowiarnii. - Zahuczała wesoło i wzbiła się w powietrze. Zanim zniknęła z pola mojego widzenia, zza rogu wyskoczyła wściekła Pauline. Czyli list będzie musiał poczekać...
- Co ty zamierzałaś zrobić? Odbiło ci?! - Bennet puknęła się w głowę. - Chodź ze mną. Do gabinetu! - Powiedziała swoim zwykłym surowym tonem, a ja uśmiechnęłam się w duchu. Podążyłam za nią do gabinetu. Ku mojemu kochanemu pechowi, w lochach minęłyśmy grupkę Ślizgonów. Wśród nich był oczywiście Damon. Super, ostatnio rozmawiałam z nim we wtorek. Dzisiaj jest niedziela, więc chyba oficjalnie muszę przyznać, że się nie lubimy. Wzajemnie. Oboje. Posłał mi zdziwione spojrzenie. Ktoś zagwizdał. Jeśli się nie mylę to był Martin Nott. Razem z nimi był jeszcze jakiś blondyn. Scorpius Malfoy? Super, zapamiętałam wszystkich, których nie chciałam pamiętać, a tych, których bardzo bym chciała za nic nie mogę zapamiętać. Jak na razie Nathalie opowiedziała mi o swoich koleżankach z dormitorium. Frances, Lucyllie i Hana. Frances Whithe, Lucyllie Portman oraz Hana Joles. Z tą ostatnią prawdopodobnie będę siedzieć na Obronie przed czarną magią. W sumie sama nie wiem. Teraz, kiedy nic nie mam do James'a... Chyba, że nasza kochana Rosemary będzie chciała mnie zabić... Trudno, ewentualnie rozpęta wojnę, a ja się nie poddam. Gorzej, że możemy stracić przez to punkty. Moje rozmyślenia przerwało wejście do gabinetu. Rozsiadłam się wygodnie na fotelu. Nauczycielka usiadła na biurku. - Co zrobiłaś lub co chciałaś zrobić?
- Chciałam wybrać się do brata. Muszę z nim porozmawiać, ale jednak wysłałam mu list. - W sumie to po części prawda. Muszę się zobaczyć. Nie dostałam jeszcze odpowiedzi od niego. Może Saltzman zrezygnował ze skarżenia się na mnie. Szczerze w to wątpię, ale zawsze jest promyk wiary. Pauline chyba mi nie do końca wierzyła, ale mnie wypuściła. Zachowałam się źle wobec niej, no ale sorry. Ten dziad Potter zasłużył na zemstę. Wróciłam do pokoju, a tam czekała na mnie niespodzianka.
- Perykles. - Mruknęłam. Tak, to on. Perykles siedział na ramieniu Rose, która go głaskała. Podskoczyła gdy usłyszała mój głos.
- Perykles? To jego imię? - Kiwnęłam głową. Sowa Ian'a. Czyżby brat przysłał odpowiedź. Dziewczyna zepchnęła zwierzę z ramienia, jakby było czymś obrzydliwym. Perykles zahuczał zły. Nie dziwię mu się. Najpierw cię kocham, a jak się dowiaduję, że należy do tej całej Alicji to spadaj. Rozwiązałam liścik z nóżki sowy i usiadłam na łóżku, żeby go przeczytać.
Droga Alicjo!
Spotkaj się ze mną w Zakazanym Lesie. Będę na ciebie czekać na polanie. Wyjdź natychmiast! - Ian
Założyłam włosy za ucho i chwile się zastanawiałam. Iść... Chyba muszę. Trzeba komuś wcisnąć jakąś wymówkę gdzie idę? Nie, jest tu tylko Rose, więc wybiegłam z pokoju i pognałam na skraj lasu. Chwilę tam przeczekałam obserwując czy nikt nie idzie, a kiedy byłam tego pewna zmieniłam postać. I tak oto jako tygrys pobiegłam przed siebie. Problem jest jeden. Nie mam pojęcia gdzie jest ta głupia polana. Nigdy nie byłam w tym lesie i nie wiem co mnie może tam czekać. Chyba nie bez powodu zabraniają tam wchodzić. Powoli sunęłam w głąb chaszczy. Oglądał się słysząc każdy szelest. W pewnym momencie usłyszałam stukot kopyt mnóstwa centaurów. Pędziły prosto w tą stronę. Przerażona zaczęłam gnać prosto przed siebie. Przeskakiwałam przez przewalone konary, aż w końcu wpadłam do jakiegoś strumienia. Wytężyłam tygrysi słuch. Poszły w drugą stronę. Ufff... Oprócz tego, że jestem cała mokra, to jest okay. Postanowiłam iść wzdłuż strumyka. W końcu pomiędzy drzewami zobaczyłam polanę. Zamieniłam się w człowieka i ku mojej radości nie byłam mokra. Czyli jednak nie prześladuje mnie jakiś pech! To miejsce było całe w kwiatach, które sięgały mi do kolan. Porastała je też długa, niekoszona trawa. Mam nadzieję, że nie zacznę od niej kichać. W końcu wyłoniłam się zza drzew i wtedy zobaczyłam jego. Mojego brata. Nie mogąc się powstrzymać rzuciłam się w jego stronę. Rozłożył tylko ramiona, w które ja wpadłam. Przytulił mnie unosząc do góry. Mój brat ma metr osiemdziesiąt. Tata to samo, a matka z siostrą metr siedemdziesiąt. Ja też zbliżałam się już pod tą liczbę. Mimo to obecnie wisiałam w powietrzu podniesiona przez mojego brata.
Oto Ian |
- Wiem. Ja też. - Zachichotałam, a on się uśmiechnął. - Zapomniałem już jak się śmiejesz. - Chwile rozmawialiśmy o tym co się ostatnio działo, a potem przeszliśmy do poważniejszego tematu.
- Więc... Chodzi o ten list, prawda? - Spytałam spuszczając wzrok. Jest jedną z niewielu osób przy której mogę być sobą. Chłopak spoważniał. Kiwnął głową i próbował odnaleźć mój wzrok. Podniosłam dumnie głowę. Nie jesteśmy już dziećmi, więc trzeba odważnie zmierzyć się z konsekwencjami. Trzeba dać radę.
- Wezwał mnie twój nauczyciel, żebym coś potwierdził. - Powiedział wyraźnie i wolno. - Ali, o chodzi? - Przełknęłam ślinę, ale nie spuściłam wzroku. Przepraszam Pauline.
- Utknęłam w czymś takim jak myślodsiewnia. Siedziałam tam tydzień. Dziewczyny mnie kryły, ale jeden z nauczycieli zauważył, że coś jest nie tak. Ale udało mi się wyjść w odpowiednim momencie. Wezwał mnie do siebie, a ja mu powiedziałam taką wersję wydarzeń jaką wymyśliły moje koleżanki. - Zakończyłam na jednym wdechu. Tym razem on westchnął i przetarł dłonią twarz.
- Jaka jest ta wersja wydarzeń? - Spytał po chwili.
~James~
Mocno przytuliłem siostrę, z którą stałem na korytarzu przed Wielką Salą. Mama rozmawiała teraz z profesor McGonagall. Ich bagaże stały już na korytarzu, gotowe do powrotu do domu. O ile to miejsce można nazwać domem, bo dom jest podobno tam gdzie kochająca rodzina.
- Nie chcę tam wracać. - Szepnęła mi na ucho siostra. Uśmiechnąłem się do niej smutno. Przez ten czas, który tu była było świetnie. Razem z resztą rodziny ją ukrywaliśmy, ale mama w końcu zwróciła się o pomoc do swojego brata i bratowej-przyjaciółki. Będą teraz mieszkać wszyscy razem. Mam nadzieję, że pomoże to jakoś mojej siostrze. Nie chcę, żeby wychowywała się w patologii.
- Wiem, ale nie możesz też zostać tu. - Powiedziałem odsuwając się od niej. W głębi duszy, to małe dziecko we mnie krzyczało, że ktoś podmienił mi ojca, że ktoś się za niego podszywa albo działa przez jakiś czar. Ale to dziecko się myli. Po prostu pamięta ojca przed tą kolosalną przemianą. Usłyszałem tupot kroków, więc się odwróciłem. W naszą stronę szła mama. Ją też przytuliłem. Pożegnaliśmy się wszyscy. Przyszedł jeszcze Albus.
- Pa. Trzymajcie się. - Powiedziała nasza rodzicielka puszczając głowami. Zmniejszyły swoje walizki i wyszły ze szkoły. Potem wsiadły do powozów i odjechały. Ja i mój brat poszliśmy w swoje strony. On do swojego dormitorium, a ja na trening. Mecz już za tydzień, więc ćwiczymy codziennie. Teddy jako nasz kapitan powinien być wcześniej, więc mogę teraz z nim porozmawiać. Obiecałem to kuzynce. Droga na stadion minęła mi za szybko. Nie wymyśliłem żadnej przemowy... Improwizować też nie umiem. Chyba dam radę coś wymyślić. Pchnąłem drzwi. Tak jak podejrzewałem, w szatni nikogo nie było. Zapukałem do drzwi kapitana drużyny.
- Proszę. - Usłyszałem głos przyjaciela, więc nacisnąłem na klamkę. Znalazłem się w małym pomieszczeniu z jednym oknem, biurkiem, szafką szkolną i fotelem. To właśnie w nim siedział Teddy. Ubrany był już w strój. Spojrzał na mnie, kiedy wszedłem i się uśmiechnął.
- Co mogę dla ciebie zrobić James? - Myślę, że ten uśmiech zniknie z jego twarzy, kiedy się dowie po co przyszedłem. Usiadłem na krześle naprzeciwko niego.
- Słyszałem, że zerwałeś z Victoire. - Zacząłem jakoś delikatnie.
- Tak. Wiesz, ktoś chciał rzucić nam kłodę pod nogi i wysłał jakieś przerobione zdjęcie, chyba to też słyszałeś? - Uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy. Chyba jednak będzie trudniej niż myślałem. Trzeba chyba iść dalej niewinnie. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni, podobno...
- Tak, ale podobno to ty zerwałeś z nią po tym jak... - Nie skończyłem, bo mi przerwał. O proszę, udało mi się. Uśmiech wreszcie zniknął, zamiast tego pojawiło się zirytowanie. Jeszcze gorzej...
- Całowała się z Don'em. Nienawidziłem gościa od samego początku.
- Może to wcale nie była ona. Eliksir... - Próbowałem wytłumaczyć kuzynkę, ale mi nie dał. Znów mi przerwał. Czy nie wie, że to nie kulturalne? I tak, mówi to syn mężczyzny, który uderzył własną córkę. Mam nadzieję, że jakoś za to zapłaci...
- Nie próbuj jej uniewinniać. Popełniła błąd i jak zwykle próbuje się go wyprzeć. Ale ja ją znam. Proszę, bądź po mojej stronie bracie. Naprawdę. - Tym zakończyła się nasza rozmowa, bo Lupin wyszedł i zatrzasnął drzwi. Ekstra...
- Proszę. - Usłyszałem głos przyjaciela, więc nacisnąłem na klamkę. Znalazłem się w małym pomieszczeniu z jednym oknem, biurkiem, szafką szkolną i fotelem. To właśnie w nim siedział Teddy. Ubrany był już w strój. Spojrzał na mnie, kiedy wszedłem i się uśmiechnął.
- Co mogę dla ciebie zrobić James? - Myślę, że ten uśmiech zniknie z jego twarzy, kiedy się dowie po co przyszedłem. Usiadłem na krześle naprzeciwko niego.
- Słyszałem, że zerwałeś z Victoire. - Zacząłem jakoś delikatnie.
- Tak. Wiesz, ktoś chciał rzucić nam kłodę pod nogi i wysłał jakieś przerobione zdjęcie, chyba to też słyszałeś? - Uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy. Chyba jednak będzie trudniej niż myślałem. Trzeba chyba iść dalej niewinnie. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni, podobno...
- Tak, ale podobno to ty zerwałeś z nią po tym jak... - Nie skończyłem, bo mi przerwał. O proszę, udało mi się. Uśmiech wreszcie zniknął, zamiast tego pojawiło się zirytowanie. Jeszcze gorzej...
- Całowała się z Don'em. Nienawidziłem gościa od samego początku.
- Może to wcale nie była ona. Eliksir... - Próbowałem wytłumaczyć kuzynkę, ale mi nie dał. Znów mi przerwał. Czy nie wie, że to nie kulturalne? I tak, mówi to syn mężczyzny, który uderzył własną córkę. Mam nadzieję, że jakoś za to zapłaci...
- Nie próbuj jej uniewinniać. Popełniła błąd i jak zwykle próbuje się go wyprzeć. Ale ja ją znam. Proszę, bądź po mojej stronie bracie. Naprawdę. - Tym zakończyła się nasza rozmowa, bo Lupin wyszedł i zatrzasnął drzwi. Ekstra...
~*~
Blondynka leżała w swoim łóżku i wpatrywała się w medalion.
- Gdzie schować to cudo? - Szepnęła, pytając sama siebie. - Nigdy nie powinieneś wyjść z mojej rodziny. Moje skarbie. - Zwróciła się do medalionu. - Wiesz ile dla ciebie poświęciłam? Zostałam Krukonką, to jak zdrada dla mojej rodziny. - Pogłaskała małą literkę "S". - Ale mogę ci to wybaczyć skarbie. Odwdzięczysz mi się. Odwdzięczysz. - Szeptała dziewczyna.
~♥♥♥~
Dziś nie mam żadnej notatki...
Komentujcie!
- A
Dziś nie mam żadnej notatki...
Komentujcie!
- A
Rozdział super
OdpowiedzUsuńDzięki
Usuń:-)
Witam!
OdpowiedzUsuńSHIT!
Ostatnimi czasy wena cały czas mnie opuszcza i nie tylko w komentarzach, ale też w w rozdziałach na moim blogu, więc mam nadzieję, że nie będziesz zła jeśli komentarz wyjdzie dupny.
Jedno mnie zdziwiło w tym rozdziale.
Dlaczego Ginny i Lily przeniosły się do Hogwartu? Nie, żeby coś, ale to jest szkoła, a nie jakieś schronisko dla ludzi pokrzywdzonych przez rodzinę. Nieważne kim oni są. To wciąż jest SZKOŁA.
Victorie i Teddy... dlatego uważam, że nie warto się zakochiwać. Pokochasz kogoś całym sobą, a wystarczy jedno nieporozumienie by mieć złamane serducho. Moim zdaniem Lupin nie powinien od razu wierzyć tym zdjęciom. Przecież to było oczywiste, iż ktoś chciał rozwalić ich związek. Zawsze tak jest. Najpierw cud, miód i Syriusz, ale później i tak ZAWSZE, ale to ZAWSZE coś pójdzie nie tak. Poza tym, jest tu też kwestia zaufania. Jeśli on NAPRAWDĘ kochał Vic to powinien ją znać, darzyć zaufaniem. Powinien się zastanowić dlaczego ona miałaby go zdradzić. Łojoj... dobra, nie znam się na sprawach miłosnych i to są tylko moje przypuszczenia, więc nie traktuj ich na poważnie. Ian... nie wiem co o nim zbytnio napisać. Wydaje się być spoko gość. Ja tam wciąż, namiętnie czekam na jakieś miłostki pomiędzy Damonem i Alicją bądź Jamesem i Alicją. Jednak na to pierwsze bardziej, bo...
DALICJA ALWAYS AND FOREVER ♥
Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
Selene Neomajni
Lily nie mieszkała, a była ukrywana przez kuzyństwo i rodzeństwo. Ginny została na jedną noc.
UsuńDziękuję za komentarz.
- A
Rozdział taki ... taki ... wow.
OdpowiedzUsuńSam nie wiem co powiedzieć. Przyznam nie bardzo ogarnęłam co zrobiła Alicja używając czarnej magi. Czy to działo się naprawdę czy jak ?
Ta rozmowa Jamesa najpierw z Victorie spoko podobała mi się, ale rozmowa z Teddym ... czy on naprawdę jest taki ... hamski ?
Na koniec tylko błagam nie obraź się ale ta dziewczyna z tym wisiorkiem strasznie mi przypomina Goluma z Władcy Pierścieni. Zwraca się do tego łańcuszka jak do czlowieka i mam nadzieję, że wyjaśnisz o co chodzi.
Pozdrawiam :) i życzę mnóstwa weny: )
Dziękuję za komentarz.
UsuńMi też "ta dziewczyna" przypomina troszki Goluma.
-A
Nie obrazisz się, jak dzisiaj, napiszę bardzo zwięźle, naprawdę nie mam weny. A więc tak:
OdpowiedzUsuńRozdział świetny!
Biedna Vi, jak Lupin, mógł ją tak zranić. Mimo wszystko powinien być delikatniejszy.
Alicja i sztuczki czarno magiczne… Naprawdę łał.
Potter już dostał od Sims w kość, to może mu już przejdzie.
Ian, jego postać kojarzy mi się teraz z idealnym straszy bratem.
A ,,ta dziewczyna” jest naprawdę dziwna.
Pozdrawiam i życzę morza weny :)
Ja nie mam idealnego i starszego brata (młodszego i irytującego), więc dałam to Ali.
UsuńDziękuję za komentarz
-A