poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 23

 *****
- Rudolf Lestrange. Dawno cię nie widziałem. - Powiedział jeden z aurorów znajdujących się w sali. Autorem słów był Harry Potter. Ten prawdziwy Harry Potter, nie żadna fałszywka lub coś podobnego. Od rana w dzień przed wigilią Bożego Narodzenia aż wrzało z podniecenia. Wszystko za sprawą złapania groźnego przystępcy i za równo byłego Śmierciożercy, Rudolfa Lestrange. - Mówiąc szczerze miałem nadzieję, że znowu cię nie zobaczę. Jakim prawem podszywałeś się pode mnie?! - Zapytał już bardziej ostro. Starszy mężczyzna, bo już pięćdziesięcio pięcio letni, uśmiechnął się ukazując szereg zniszczonych, zepsutych zębów. Innemu, byłemu aurorowi - Ronowi Weasleyowi, znajdującemu się w sali żołądek aż się skręcił. 
- Potter, Potter, Potter. - Zanucił cicho mężczyzna. - Nasz mały Złoty chłopiec. Potter, Potter...
- Przejdź do rzeczy! - Wybuchnął Weasley, który nadal pamiętał widok umierającego brata, Freda. Nie wykluczone, że zabił go ten szaleniec. - Gadaj albo cię zabiję! - To wywołało kolejną salwę śmiechu. Cera Ronalda stała się tego samego koloru co jego włosy, był wściekły. Przystawił mu różdżkę do gardła, ale stary wariat nadal się śmiał. Harry złapał Rona za kołnierz jego koszuli i wyciągnął go na korytarz. 
- Co ty do diabła robisz?! - Wykrzyknął.- Chcesz zabić naszego jedynego świadka? On nam może powiedzieć o tej nowej grupie, tylko trzeba z niego wyciągnąć informację. 
- Nie rozumiem. - Powiedział przyjaciel. - Dlaczego po prostu nie użyjemy klątwy Imperio, chyba w takich przypadkach można jej używać... - Okularnik pacnął się w czoło.
- Jak mogłem być taki głupi. - Szepnął sam do siebie i pędem powrócił do pomieszczenia. Po chwili z ust skazanego wypłynął potok przydatnych informacji.
- Trzeba będzie sprawdzić tą całą Katherine. - Stwierdził Ron. - Wybacz Katherine! Wybacz! - Krzyczał naśladując ruchy Śmierciożercy. Harry zaśmiał się głośno, ale po chwili spoważniał.
- Chyba wiem kto może coś wiedzieć... - Powiedział cicho, jakby do siebie. Rudy rzucił mu ciekawe spojrzenie. W końcu zirytowany kopnął Pottera, żeby wreszcie odpowiedział. - Nie spodoba ci się. Musimy odwiedzić Malfoya.
- Masz rację. Nie podoba mi się. Chyba znów wrócę do pracy jako sprzedawca. - Oboje wybuchnęli śmiechem.
****
Damon Smith spacerował ulicami Wzgórza Salazara. Święta Bożego Narodzenia, coś czego chłopak nienawidził najbardziej. Nie miał ochoty na kolejną rodzinną, wigilijną, tradycyjną kłótnie. W jego rozległej rodzinie tylko niektórzy należeli do domu Węża. Było całkiem sporo członków Hufflepuffu i Gryffindoru, ale największą część rodziny stanowili Krukoni. Co roku odbywała się sprzeczka o prezenty, poglądy lub tradycje. Rok w rok ktoś uciekał z płaczem, inni wybuchali gniewem. Nikt z rodziny chłopaka nie spodziewał się, że przybędzie tak rano. Nie bawił się dobrze na balu, więc szybko wrócił do swojego dormitorium. W jego dworze nie było nikogo. Ojciec poszedł do pracy, nie mógł odpuścić sobie nawet w święta. A matka... Matki nigdy nie było. Zawsze wydawała się jakaś nieobecna. Czasem rozglądałam się nagle, jakby kogoś zauważyła. Rzadko się też odzywała. Damon nie pamiętał nawet jaki ma ton głosu. Czasem zaczynała mówić coś od rzeczy o Śmierciożercach, May,  Americe. Dla chłopaka była chora psychicznie. Ze smutkiem stwierdził, że nie ma gdzie iść. Było już po południu.
~Ojciec pewnie zaraz odbierze Sue ze stacji. Będzie szczęśliwy, że ją widzi. Ciekawe czy chociaż o mnie pomyśli... ~ Myślał chłopak. Zmęczony przysiadł na najbliższej ławce. ~Co mi zostało?~ Mógł iść na wigilię do każdego ze znajomych, ale nie chciał im niczego odbierać. Mimo, że Nott często powtarzał jak bardzo nie lubi swojej siostry, to dziś na pewno od rana świetnie spędzają czas. Mimo, że Roxanne zarzekała się, że nie pojedzie na święta do rodziny, to dziś widział ją z matką na zakupach. Mimo, że Malfoy mówił, że jego rodzice nie znajdą dla niego czasu, to na pewno dziś razem spędzają miło czas. Dziś, teraz myślał, co takiego zrobił, że jest sam?
Nie spostrzegł się kiedy się ściemniło. Nie miał ochoty wracać do domu. Cały dzień przesiedział na tej samej, smutnej ławce. Oglądał różne świąteczne sceny tego "pięknego" dnia. Teraz zrozumiał jak czuł się Ebenezar Scrooge.
- Mogę się dosiąść. - Usłyszał obok siebie delikatny, ale stosunkowo mocny głos. Nie patrząc w oczy tej osoby, odpowiedział tylko "oczywiście". Nagle poczuł dotyk dłoni na ramieniu. Cofnął ramię i gwałtownie obrócił głowę. Po jego lewej stronie siedziała osoba, której nie spodziewał się zobaczyć.
- Nie jesteś na wigilii, mamo? - Zapytał chłodnym tonem. W jej pięknych, niebieskich oczach zalśnił smutek. Damona uderzyło ich podobieństwo. Oboje mieli kruczoczarne włosy i niebieskie, szczere oczy. Chłopak nie wiedział ile jego matka ma lat. Wyglądała na max czterdzieści, ale najprawdopodobniej była dużo młodsza. Westchnęła, a z jej ust wyleciał dymek pary.
- Mogłabym cię zapytać o to samo, synu. - Odpowiedziała cicho, patrząc przy tym na swoje dłonie, potem poprawiła warkocz i dopiero odezwała się ponownie. - Ale chyba żadne z nas nie ma ochoty na spędzanie świąt w ten sposób. - Chłopak chciał coś powiedzieć, ale w ostatnim momencie zorientował się, że zabrakło mu słów. Tym razem z jego ust wyleciał dymek.
- Zimo dziś. - Powiedział. - Dać ci kurtkę? - Dziwnym było dla niego uczuciem rozmawiać z matką, a co więcej proponować jej kurtkę. Ona tylko machnęła ręką.
- Masz rację. Chodź. - Wstała z ławki i stanęła nad nim. - Pokarzę ci piękne miejsce. - Wyciągnęła w jego kierunku rękę. On wstał z ławki, a potem złapał ją bez wahania i teleportowali się. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Nie raz to robił.  Ale nigdy nie słyszał o miejscu, w którym się znajdowali. Kotlina Czarownic...
- Jesteś gotowy, żeby poznać mój największy sekret? - Zaintrygowało go to, przytaknął głową. - Nikt o tym nie wie, nie chciałam im mówić. Będziesz pierwszą osobą, która pozna moją prawdziwą historię. - Zrobiła krótką przerwę, razem szli wzdłuż jednej z ulic. - Może zacznę od tego, że nie nazywam się Angelica.
- Co? - Wydukał zaskoczony. - Jak to nie Angelica? Przecież wszyscy tak do ciebie mówią. Tata... -Kobieta nagle mu przerwała. Nigdy wcześniej tego nie robiła.
- Wasz ojciec nie zna prawdy. Okłamuję go przez całe życie, tak samo ciebie i Sue. - Zamurowało go. Dosłownie. Szedł jak w transie. Kobieta wlepiła wzrok w ziemię. - Nie tylko moje imię było kłamstwem. Oszukałam go, ponieważ mówiłam mu, że go kocham. - Ojciec tego nie słyszał, więc słowa raniły Damona zamiast niego. - Kłamałam mówiąc, że nie mam rodziny. Moja siostra to morderczyni. Zabiła mojego ojczyma, ojca, matkę... - W oczach chłopaka stanęły łzy. Jego ojciec to były Śmierciożerca, matka to kłamczucha, a ciotka morderczyni.
- Przestań. - Powiedział błagalnie. - Proszę przestań.
- Nie mogę. Kłamstwo za bardzo mnie przytłacza, teraz jest czas na prawdę. - Kobieta nagle zatrzymała się w przy drzwiach jednego z domów. Dłonią przejechała po wyrytym napisie.
- Kto to? - Zapytał Damon patrząc na narysowany krzyk z napisem "May Harvey-Prior".
- Twoja babcia. - Odpowiedziała cicho, ale wzroku nie odwróciła od drzwi. Po chwili wygrzebała z kieszeni mały kluczyk, który włożyła do zamka. - Mieszkałam tu kiedyś. - W domu panował powierzchowny porządek, ale widać było, że w domu nikt na stałe nie mieszka.
- To twoje nazwisko? - Zapytał syn. Czarnowłosa nie odpowiedziała. Chłopak miał zadać to pytanie jeszcze raz, kiedy zaczęła mówiić.
- Nazywam się Alicja Angelica Prior Snape Harvey Smith. Do jedenastego roku życia nie wiedziałam o świecie magii. Nie wiedziałam też o moim prawdziwym ojcu, dlatego nosiłam nazwisko Prior Alicja. Pod koniec pierwszej klasy odkryłam, że moim ojcem jest nauczyciel eliksirów, Severus Snape. Może miesiąc nosiłam jego nazwisko. Ale Alicja Snape mi nie pasowało, dlatego przyjęłam nazwisko matki z przed ślubu. Alicja Harvey. Planowałam zmienić nazwisko, ponieważ zakochałam się, z wzajemnością, w Luku Castellanie. Ale po wojnie wszystko się zmieniło. Nie byłam już tą samą osobą, a on nie potrafił mnie kochać. - Niebieskooka nagle zamilkła.
- Ale co się stało? - Chciał wiedzieć syn. Kobieta uśmiechnęła się przez łzy.
- Przed drugą wojną czarodziejów uciekłam z moim młodszym bratem. Nie wytrzymał ciężkich warunków, zachorował i umarł. - Damon dziwił się, że jego matka nie wpada w histerię. Taką widział ją swymi oczami. Psychicznie chorą kobietę, która chowa się w ciemnych kątach ulicy. - Moja matka zginęła w skutek dostania Avadą, mój ojciec został zabity przez Czarnego Pana, ponieważ jedna z jego słów podpowiedziała mu, że to będzie najlepsze co może zrobić. Nie oszczędziła nawet biednego mugola, mojego ojczyma. - Znów zaczynała się zachowywać jak ktoś chory. Mówiła do siebie, co nie było do końca normalne.
- Ale kto? Powiedz, że ta wstrętna osoba nie żyje. - Mimo, że jej nie znał, to jeśli ktoś tak źle potraktował jego rodzinę, zasługiwał na śmierć. - Powiedz, że zginęła w czasie Bitwy o Hogwart,
- Przykro mi. - Na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. - Ale jeśli by tak się stało, twój najlepszy przyjaciel, Martin, by się nie urodził. To wszystko zrobiła jego matka, a jego siostra. - Damon nie wiedział co zaskoczyło go bardziej. To, że Nottowie są z nim spokrewnieni. To wszystko o czym usłyszał. Czy to, że jego matka wie, kto jest jego najlepszym przyjacielem...
***
Opowiedziałam o wszystkim bratu. Myślę, że jemu mogę zaufać w tej sprawie. Maddie i Aria mogłyby od razu powiedzieć to mojej mamie. Aria troszczy się o mnie, a Mad czasem kpi z mojej chęci rozwiązywania wszystkich spraw. Ian przyjął to wszytko "na zimno". Pokazałam mu baśń, ale złoty tekst nie pokazał się. Kazałam mu dotknąć kartki, ale nadal nic. Na mój dotyk zadziałało, widocznie to informacja tylko dla mnie.
- Interesujące. - Mruknął. Nie używa za dużo słów, to znaczy, że myśli. Po jakiś piętnastu minutach nareszcie kończy analizować księgę.
- Co jest? - Pytam, kiedy długo mi się przygląda.
- Ubieraj się. Za pięć minut spotykamy się na dole. - Odpowiada lakonicznie.
Ian zabiera mnie na spacer. Kiedyś bardzo często we dwoje włóczyliśmy się po lasach.
- Masz ochotę wybrać się do domu? - Pyta.
- Przecież przed chwilą z niego... - Nie daje mi skończyć.
- Nie tam. Do prawdziwego domu. - Kiwam głową i już się teleportujemy.
**
Wioska wygląda tak jak zawsze, w ogóle się nie zmieniła. Mroczne wąskie uliczki, ulice pokryte śniegiem, dzwoneczki dzwoniące nie wiadomo gdzie. I wiem, że jestem w domu. W Salem.
- Myślisz, że Delima jest w domu? - Słyszę swój wyjątkowo słaby głos. Kiedy wydycham powietrze tworzą się dymki, jest bardzo zimno. Ian delikatnie, ledwo zauważalnie, kiwa głową.
- Ona nigdy nie rusza się z zamku. - Odpowiada. Jest to prawda. Zamek ja uwięził, tak twierdzi każda osoba, która uczyła się w Instytucje. My, uczennice, zbierałyśmy się na dziedzińcu, a ona zawsze przemawiała do nas z balkonu swojego gabinetu. Gotowa, żeby się schować. Zmierzamy do lasu w ciszy, przez las także idziemy w ciszy, boję się, że dojdziemy na skraj lasu i także będziemy szli w ciszy. Więc w końcu to zmieniam.
- Co będzie jak tam wejdziemy? - Pytam tak cicho, że nie słyszę swojego głosu. Brat nie patrzy mi w oczy. Myślę, że może mnie nie usłyszał, ale on zaraz mi odpowiada.
- Nie idziesz ze mną. - Mówi także cicho. Otwieram usta, ale po chwili je zamykam. Łapię brata za ramiona i obracam go w moją stronę. Chcę, żeby w końcu popatrzył mi w oczy, ale on nadal uparcie unika mojego wzroku.
- Spójrz na mnie! - Krzyczę na cały las. - Patrz w moje cholerne oczy. - Podnosi głowę, jego oczy są przepełnione smutkiem.
- Przepraszam, że muszę to zrobić. - Chcę zapytać co ma zrobić, ale on już coś szepcze. Moje ciało jest sparaliżowane. Moje oczy napełniają się łzami. Boli mnie zdrada. Nie mogę też nic powiedzieć. Ale on mówi. Wyjaśnia mi wszystko. - Delima jest nieobliczalna. To przez nią musieliśmy się wyprowadzić. Zagroziła ojcu, że jeśli wniesie skargę, to nas zabije i mówiła to na serio. Mówiła, że zacznie od ciebie, a potem zacznie zabijać rodziny naszych przyjaciół. To co pisali w baśni to prawda. Wszytsko o Delimie to prawda, a my chcieliśmy to ujawnić. Przepraszam, ale nie mogłem ci wcześniej powiedzieć. A Alex, twój przyjaciel, to jej potomek. Jego też chciała zabić. Idę i powiem jej wszystko, pokażę baśń, pokażę, że elfy ją opisały. Być może mnie zabije. - Przytula mnie, a moje ciała o na chwilę się rozluźnia. Przytulam się do niego i płaczę. Cicho, ale on to słyszy. Stoimy tak dopóki nie zaczynam znikać. Czuję się dziwnie, naprawdę znikam. Przerażona patrzę na Iana. On szepcze tylko przepraszam, to ostatnia rzecz, którą widzę, zanim wpadam w ciemność. I myślę tylko o tym, że zaraz może zginąć. Przeze mnie.
*
~Dziś bez opisu~
L.B.