sobota, 26 września 2015

Miniaturka: Nowy dzień Charlotte

 W tym czasie oczekując na 19...
Jutro się pojawi, a dziś...

Błędy popełnia się łatwo, wiesz? Robisz coś, potem dopiero myślisz, a kiedy dopadają cię konsekwencje plujesz sobie w brodę, że nie postąpiłaś inaczej. Byłam głupia. Żyłam w moim fikcyjnym świecie, w którym wszystko było idealne. Ale w realu nic nie było dobre, chyba że na pozór. Zaczęło się od zerwania z chłopakiem, potem wielka niespodzianka, że jestem adoptowana. Marzyłam tylko o jednym. Żeby uciec.

Mówiłam ci. Byłam głupia. Wnioskują z tego, zapewne już wiesz, że to zrobiłam. Taka prawda. Skorzystałam z okazji odnawiania budynku. Zeszłam po rusztowaniu. Wcześniej ukradłam kartę kredytową, mojej naiwnej "mamusi". Znałam PIN, ponieważ ta idiotka mi go powiedziała. Uwierz, istnieją ludzie głupsi niż buty. Wracając, zapewne zastanawiasz się jak to się stało, że teraz siedzę naprzeciwko ciebie z tymi szpiczastymi uszami i obżeram się tak hamburgerami? Było to tak, że kiedy pracowałam w barze, tak jak ty, przyszedł pewien klient. Wiem, przewijało się ich tysiące, ale zrozum. Ten miał w sobie to coś. Rozumiesz? A najlepsze co mi powiedział:

Dzisiaj jest nowy dzień, Charlotte.

Na początku nie rozumiałam o co mu chodzi, ale po głębszej rozmowie, takiej jak ja prowadzę teraz z tobą, nie zwracajmy uwagi, że to tylko mój monolog, okazało się, że wiesz kim jest? Elfem. Prawdziwym elfem. I zapytał mnie:

Czy chcesz wykorzystać ten nowy dzień na nową przygodę, Charlotte?

Tak słodko wypowiadał moje imię, że dlaczego miałabym się nie zgodzić? No i to zrobiłam, miałam dość pracy za barem. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy nie zobaczę moich przyjaciół. Przynajmniej oni nie zobaczą mnie. Ja ich widziałam. Wiesz, pamiętają o mnie. Tęsknią. Kocham ich nadal. Mimo, że minęło dziesięć lat. Ja się nie starzeję, ale oni owszem. Patrzę na nich często, czasem nawet nie wiem dlaczego odeszłam. Czasem chcę wrócić, ale za bardzo kocham mojego Jace. To ten elf. Nie potrafiłam bym od niego odejść, więc nawet mnie do tego nie namawiaj, okay?

Życie w świecie elfów nie jest proste, ale sobie poradziłam. Gdyby nie Jace, pewnie by mnie tu nie było. O wilku mowa, idzie. Więc zapomnij, że mnie spotkałaś, ale zapamiętaj, nie warto uciekać, Elise. Na tym świecie tak wiele osób cię kocha, za wiele, żebyś je zostawiła.

- Idziesz, Charlotte. - To imię brzmi tak pięknie w jego ustach. Kiwnęłam głową i zostawiłam pieniądze na ladzie, szepcząc do Elise, żegnaj. W sercu czułam, że się jeszcze spotkamy.

 

czwartek, 24 września 2015

Pół roku bloga!

Kochani jesteście tu ze mną już pół roku!
Tak się cieszę, że tyle wytrzymałam, ale czas bywa ciężko.

Rozdział z okazji półrocza pojawi się w weekend. Będzie to 19-20. Albo dwa krótkie lub jeden długi.
Na wasze blogi wrócę wkrótce, na razie naprawdę nie leżę na łóżku i odpoczywam. Mam strasznie dużo nauki w gimnazjum.

Pozdrawiam
- A

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 18

 Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
To też nie diabeł rogaty.
Ani miłość kiedy jedno płacze
a drugie po nim skacze.
Miłość to żaden film w żadnym kinie
ani róże ani całusy małe, duże.
Ale miłość - kiedy jedno spada w dół,
drugie ciągnie je ku górze...
Happysad - "Zanim pójdę"
 
~Narracja trzecioosobowa~
- Powiedz mi gdzie to trzymacie! Daj mi to, a żadnego z wam nie ukarzę. - Powiedziała dyrektorka. Chłopak spojrzał na nią jak na wariatkę. - Nie mów mi, że to nie wy to zabraliście. - Zdenerwowała się. - To jest ważniejsze niż wam się wydaje!
- Masz rację. Nie powiem ci, że nie mamy z tym nic wspólnego. Wzięliśmy to, ale nie masz na to żadnego dowodu. - Żachnął się blondyn. Przypomniało mu się coś nagle. - Za to ja mam na wiele twoich podstępów. Zamierzasz kiedyś powiedzieć, że to już trzecie wybory, które wygrałaś nieuczciwie. - Kobieta otworzyła usta zszokowana.
- Nie możesz. - Wychrypiała. Rozbawiła Alexa.
- Mogę wszystko, Delimo. - Udał zamyślonego. - Hm... Może zacznę od tego, że zabiłaś moich rodziców. - Chciała coś powiedzieć, nie dał jej. - A mnie wychowałaś tylko dla tego, że zrobiło ci się żal. Żal cholernego niemowlaka! - Krzyknął ze łzami w oczach. - Jesteś suką, Delimo. Grzechy twojej przeszłości w końcu cię dogonią. Delimo, a może Camille? Wstydzisz się własnego imienia. Powiedz mi kim jesteś innym jak nie idiotką! - Wyszedł trzaskając drzwiami, zostawiając kobietę samą ze łzami w oczach. Podwinęła długą szatę i usiadła na parapecie, jak za dawnych, dobrych czasów. Znów miała szesnaście lat. Siedziała na parapecie w swoim pokoju, który mieścił się na poddaszu. Był to zwyczajny pokój nastolatki. Obrazy i obrazki wisiały na ścianach. Zbliżała się północ. Wszyscy w domu spali, a ona czekała. W ciemności nie mogła dostrzec wskazówek zegara, więc liczyła czas uderzeniami serca. Bum, bum, bum. I jesteś coraz bliżej, żeby stąd wyjść. Bum, bum, bum. Pamiętaj, że już nie wrócisz. Bum, bum, bum. Chcę tego, chcę.  Bum, bum, bum. I jest on w drzwiach. Bum, bum, bum. I ty zaraz się w nich znajdziesz. Bum, bum, bum. I nie ma odwrotu...
- Jesteś gotowa? - I go widzisz. Król przed tobą stoi. I się kłania. Blond włosy do pasa, niebieskie oczy w mroku lśniące. I to zdecydowane spojrzenie... Och, każdej by serce szybciej przyśpieszyło, gdyby przed sobą zobaczyła króla elfów największego. Powitajmy, Thranduila. 
- Tak. Przemyślałam tu. Nie śpię parę dni, tyko myślę. Jestem naprawdę pewna. - Ona wstaje. Podchodzi do swojej biblioteczki i chwyta książkę. - Tylko to chcę zabrać. - Wyjmuje list i kładzie go na łóżku. Już widzi jutrzejszą scenę, kiedy jej rodzina zobaczy ten list i pogrąży się w rozpaczy, ale ona będzie wtedy już daleko, daleko, daleko. Już nie będzie liczyć bum, bum. bum. Bo nie będzie czego. Będzie wieczna. Już jutro nie będzie Camille Magielline. Już dzisiaj, już przecież po północy. Będzie wolna. Nie będzie czarownicą, tylko elfką. Tym czasem bierze ze sobą książkę, z dedykacją. Ni to z sentymentu, ni to do wyrzucenia. Potrzebują siebie na wzajem. A w środku słowa: Dla Camille, naszej kochanej córeczki. Niech te baśnie przepełnią twoją głowę nowymi pomysłami. Mama i tata. A na łóżku leży list z tylą jedną plamą, plamą na słowach nie wrócę. Plama, od mokrej łzy. I już jej tu nie ma. Odeszła na zawsze. Do widzenia. 
Nie czekajcie, bo nie wrócę. Jestem jak motyl, nie uchwytna. Nie złapiesz mnie, choćbyś bardzo chciał, a jeśli to zrobisz to i tam umrę w tej klatce po jednym dniu. Kocham. - Camille
Razem uciekli. A to się zdarzyło ładnych "parę" wieków temu, a może dawniej. Może historia ta powinna zacząć się od dawno, dawno temu i jeszcze dawniej. Dziewczyna uciekła do Mrocznej Puszczy, a jakieś dwa tysiące lat później dostała zadanie, by udać się z powrotem do Salem.
- Co powiesz na to, że nic o mnie nie wiesz. Że to nie moja prawdziwa twarz. Że mimo starego wieku moja twarz jest młoda. - Wyszeptała szatynka. Zamknęła oczy i deportowała się. Znajdowała się w swoim strarym pokoju, w dworku na odludziu. Wyjęła spod łóżka stary portret, na którym była ona, jej rodzice i rodzeństwo. A z tyłu podpis, Rodzina Magielline, lipiec r. 340 n.r (dopisane przez nią - dop. autorka). Zdjęła maskę i teraz na podłodze klęczała młoda szatynka zamiast starszej kobiety. I płakała. Płakała głośno, bo wszystko straciła. Wcześniej jako nastolatka rodziców, później jako elfka przyjaciela, który wybrał władzę, a teraz jeszcze zaufanie ucznia. Na domiar złego miał rację. Zabiła ich, zabiła jego rodziców. A jego wzięła z czystej litości. Przepraszam, ale kochałam...
~Narracja trzecioosobowa~
Ronald Weasley przemierzał korytarze Ministerstwa magii. Powrócił tu po kilku letnim pomaganiu Georgowi w prowadzeniu Magicznych Dowcipów. Odzwyczaił się trochę od tych korytarzy... A może nie!? A może nie jesteśmy tymi, za których się podajemy? Nie ważne. Rudzielec otworzył drzwi do swojego gabinetu. Zaskoczenie. W gabinecie siedzi ktoś znajomy. 
- Pani profesor... - Wymamrotał zaskoczony, ale  szybko się poprawił. Wyprostował plecy i wyjął ręce z kieszeni. - Miło panią widzieć. - Skłonił się nisko. 
- Ciebie też, Ronaldzie. Ciebie też. - Miała zmartwioną minę. "O co chodzi?" pomyślał Weasley. "Na pewno o nic dobrego." Miał rację. - Szkoda, że przy takich okolicznościach. 
- Co się stało? Niech pani mnie pani. Chodzi o kogoś z mojej rodziny. - Zaniepokoił się. Kobieta wstała i podeszła do byłego ucznia. Położyła mu ręce na ramionach.
-  Chodzi o twojego siostrzeńca. James jest w ciężkim stanie. Zwróciłabym się do Harry'ego. - Podkreśliła ostatnie słowo znacząco. - Ale on mu raczej nie pomoże. Widząc zdecydowaną minę aurora, dodała. - Jest w Skrzydle Szpitalnym. - I deportowała się. Mężczyzna wziął fiolkę z eliksirem i włożył ją do torby. Miotła w dłoń. I już jesteś w Hogsmead. Wsiadł na miotłę i już leciał, jak niegdyś, kiedy był mały i nic nie wiedział o życiu. Kiedy był szukającym. Kiedy pędził po przypominajkę Nevilla. Tak dawno nie widział Hogwartu, a jego serce płakało z tęsknoty za tym miejscem. Jedno z okiem w Skrzydle Szpitalnym było otwarte. Podleciał do niego i wgramolił się do pomieszczenia. Niestety potknął się przy okazji i spadł na podłogę. Podniósł się z bólem. 
- Nie te czasy. Już nie te czasy. - Mruknął do siebie, a w pomieszczeniu rozległo się jęknięcie. Ale nie wydobyło się z jego ust. W pomieszczeniu był tylko James Potter. Zaintrygowany mężczyzna rzucił się pędem w stronę głosu. Po drodze spojrzał na zegar. Zostało pięć minut i elikir przestanie działać. Stanął przy łóżku chłopaka. - Obudź się, proszę. - Jak za dotknięciem Czarnej Różdżki chłopak otworzył oczy. Część James. - Powiedział czarnowłosy. Zaraz! Czarnowłosy?!
- Wujek? - Zapytał najpierw chłopak. ale potem zmarszczył czoło. - Tata? 
- Cześć synu. Miło cię widzieć. - Uśmiechnął się. - Kocham cię. I twoją mamę i Albusa, i Lily. A tamten człowiek... Tamten człowiek to nie ja. Ale nikt nie może o tym wiedzieć. Obiecaj mi James. 
- Hmm. - Mruknął chłopak. Nie może ufać temu człowiekowi, a może jednak... Już sam nie wiedział. A może to po prostu sen. Ale szansa jest tylko jedna. - Obiecuję. 
~Alicja~
Jedną z wielu rzeczy, która mnie przeraża jest czas. Nie możesz obrócić się za siebie, bo on już wysypuje się z twoich zaciśniętych dłoni jak piasek. Mam dość tego. Chciałaby upaść i już nie musieć się podnieść. Móc po prostu się zatrzymać i płakać nad sobą. Więc dlaczego tego nie robię? Bo to nie ja. Nie podobały mi się bajki, w których dziewczyny musiały być ratowane, bo same nie potrafiły sobie poradzić. Właściwy czas na zmienianie tych stereotypów. Po każdym upadku trzeba się podnieść i iść przez życie z nową siłą. Ale ja już nie miałam siły do tych głupich karteczek! Co te wierszyki mogły znaczyć. Przestałam przez to spać. Myślałam tylko i wyłącznie o tym, nie mogłam skupić się na lekcjach i przyjaciółkach. A czas uciekał mi przez palce. I tak oto minęły dwa tygodnie od meczu. Rose wyszła ze skrzydła szpitalnego, ale James nadal się nie obudził. Cała szkoła, włącznie z nauczycielami, zastanawiała się kto jest cudownym wybawicielem Davis. Jej matka powiedziała, że da tej osobie jakiś prezent, za uratowanie córki. Nie zgłosiłam się. Jeszcze, żeby wszyscy wiedzieli, że uratowałam osobę, która mnie nienawidzi. Nie mogą wiedzieć, że tak łatwo przebaczam. Teraz robiłam sobie Elikir Słodkiego Snu. Gotowy. Położyłam się na łóżku, wypiłam go duszkiem i nareszcie zasnęłam...
Byłam na jakiejś polanie. Przede mną rozciągał się las. Prowadziła do niego jedna ze ścieżek. Druga prowadziła chyba na jakąś polanę. Ta pierwsza była mroczna i ciemna, a ta druga jasna i błoga. Pomiędzy nimi była tabliczka, a na niej napis: Pozory mylą. 
Pozory mylą. Łatwo powiedzieć. Ale przecież to sen. Mozrobić coś i to nie będzie miało nic związanego z moim życiem. Mam 14 lat! Przyda mi się coś takiego. Do tego to chyba świadomy sen. Mogę wybrać co chcę robić. Którą ścieżką iść? Pozory mylą... W tej sytuacji oznacza to, że biała ścieżka może mnie zwieść, a czarna? Może jakoś mi pomoże? Idę. Weszłam w las, mroczny las. Na sam widok tych pajęczyn, nietoperzy i ciemności aż dreszcz cię przechodził. Jednak szłam dalej. W końcu z jakiegoś powodu jestem w Gryffindorze co nie? Pisnęłam, kiedy obok mojej głowy przeleciał nietoperz. Jedak szłam dalej. Nie traciłam nadzieii. Nagle zobaczyłam światełko w tunelu. W tym przypadku była to szczelina w ziemi w Alicji w Krainie czarów. Tyle, że nas łączy tylko imię. No to hop! I skoczyłam. Lot trwał dosłownie sekundę. Wylądowałam na jakiejś polanie. Wokół mnie rozciągały się różne trawy i kwiaty. A w linii przede mną stał mężczyzna w czarnym ubraniu. Miał czarne włosy i bladą cerę. Na mój widok zaczął recytować.
Demon chciał zebrać swe żniwa. Więc powrócił na ziemię. Ostatki dobrych ludzi wzięli sztylet anioła. I przebili demona, który po tym był znany jako skrzydlaty demon. - Wypowiedział mechanicznie. Westchnęłam zirytowana.
- Łatwo ci mówić. - Mruknęłam, ale nie spodziewałam się odpowiedzi.
- Dlaczego? To bardzo proste. - Wstałam z ziemi przerażona i zaintrygowana. 
- To nie jest bardzo proste. To bardzo trudne. Bardzo długo się nad tym zastanawiam. I nadal nic nie wiem. Nadal uważasz, że to takie proste? - Zapytałam. On się uśmiechnął.
- Jesteś mało inteligentna. - Co za idiota. Co on o mnie wie, żeby tak mówić?
- A ty jesteś idiotą. Nic o mnie nie wiem, a mnie oceniasz! - Nagle mężczyzna zaczął bledąć.
- Jestem demonem, ale zaraz stanę się aniołem. Posłuchaj mnie uważnie. - Skinęłam głową i zamieniłam się w słuch, ale nie przerywałam mu. - Odpowiedź na jedną z zagadek znajdziesz w czymś najcenniejszym. Natomiast na drugą w czymś wiecznym. Powodzenia! - Był już prawie niewidoczny, a jego głos zaczął cichnąć. 
- Wrócisz jeszcze? - Krzyknęłam na odchodne pełna strachu. Czułam z nim jakąś więź, której nie potrafiłam opisać. Już myślał, że zniknie i mi nie odpowie. A jednak.
- Widzisz mnie częściej niż być chciała! - I zniknął. Ja też zaczęłam się wybudzać.
Nie spodziewałam się, że śpię tak długo. Był już wieczór. Przeczesałam włosy ręką i zastanowiłam się nad tym snem. Coś mi mówi, że to nie był przypadkowy sen. Zastanowiłam się nad słowami chłopaka. Widzisz mnie, coś cennego, coś wiecznego. To chyba najważniejsze z tego co powiedział. Pogłówkowałam chwilę i już znałam odpowiedź na jedno z tych wyrażeń. Clarissimae librorum - Najcenniejsza z ksiąg. Tak mówią na Księgę Baśni z Salem. Pobiegłam prosto do biblioteki. 
~Rosemary~
Nadal myślałam o dniu meczu. Nie mogłam się uczyć, śmiać, czy wykonywać innych normalnych czynności. Miał to być jeden z najlepszych dni mojego życia, a skończył się trwałym uszkodzeniem kości. Pani Pomfrey powiedziała, że może nie będę mogła więcej grać w Qiudditcha. Niestety, ale nawet w świecie magii wszystko nie jest możliwe. Gdyby było ja śmigałabym na miotle razem z Jamesem i Davidem. Ach, James. Martwię się o ciebie przyjacielu. Tak długo już leżysz w tym Skrzydle Szpitalnym. James i David. Moi pierwsi prawdziwi przyjaciele. Wcześniej znałam tylko ludzi, którzy podawali się za moich przyjaciół. Dziś się nimi brzydzę...
Moje koleżanki mieszkały w centrum Little wand. Kiedy miałam sześć lat wprowadziłam się koło jednej z nich, liderki grupy. Mówiła mi, że będziemy przyjaciółkami i tak było. Na początku. A z wiekiem zaczęły stawać się okrutniejsze. Zaczęły traktować mnie jak psa. 
- Rose przynieś, Rose zrób to. - Mówiły tak. A ja to robiłam, bo byłam tylko małą, nieśmiałą Rose. Bałam się im sprzeciwić. Zniszczyłyby za coś takiego. Powoli zaczynałam je nienawidzić, ale nadal bałam się im tego powiedzieć. Ich obelgi były coraz bardziej bolesne. 
- Jesteś beznadziejna! Zepsułaś to! Wymyśliłam dla ciebie ksywę. Będziesz Jeleniem! - Czasem doprowadzały mnie do płaczu. Bałam się ich. Ale one miały iść do innej szkoły magicznej. Do Francji. Hogwart miał być moim wybawieniem. I nim się stał. One chciały mnie zniszczyć, ale stworzyły ze mnie najlepszą broń.
To dlatego tak reaguję na Alicję. Przypomina mi główną księżniczkę tej grupy. Tą najgorszą i najwredniejszą ze wszystkich, Sashę. Jeśli bym je teraz zobaczyła, potrafiłabym zrzucić je z Wieży Astronomicznej. Je, a nie siebie. Tak, takie myśli chodziły dziesięcioletniej mnie po głowie. Mam teraz psychiczny uraz do końca życia i nie mogę wybić sobie z głowy, że jestem tą najgorszą. Tą, która zawsze wszystko niszczy. Dlatego tak cenię sobie przyjaźń z chłopakami. Są dla mnie największym oparciem. Dzięki nim nie upadnę.
~Alicja~
Znalazłam w tej bibliotece egzemplarz Baśni. Dziwne to trochę, bo co baśnie z Salem robią w bibliotece Hogwartu. Nie znam odpowiedzi na to pytanie, szczególnie, że popularnych historii z innych krajów nie było. Otworzyłam księgę na pierwszej stronie. Spis treści. Jaka historia może być odpowiedzią. Najprędzej chyba "Jak powstało dobro i zło?". Jak byłam mała to była moja ulubiona opowieść. Czyżby w niej była odpowiedź. Byłoby to dziwne, ale wszystko jest możliwe. Mimo, że znałam te Baśnie prawie na pamięć postanowiłam przeczytać to jeszcze raz, uważnie. Zwracając uwagę na najbardziej nie istotne szczegóły.
Dawno, dawno temu, kiedy osada ta nie była jeszcze zwana Salem, mieszkała w niej pewna rodzina. Mięli oni tylko dwoje dzieci, albowiem ich matka nie mogła więcej zajść w ciąże. Miała z tym problemy też wcześniej, dlatego nazwała swoje dzieci Angle i Abraham, w podzięce za wysłuchanie próśb. Angle i Abraham było dziwnym rodzeństwem. Ona miała cerę w kolorze słońca, blond włosy i zielone oczy. On natomiast miał czarne włosy i tak samo ciemne włosy, a jego cera niezdrowo biała. Dorastali oni w zgodzie, ale w pewnym momencie zaczęło się pomiędzy nimi coś psuć. Ona była posłuszna i była na każde zawołanie rodziców, on natomiast chciał być buntownikiem.  Było to dziwne w tamtych czasach, ale jednak zdarzało się. Jego ojciec, Roster wyraźnie pokazywał, że bardziej kocha swoją córkę. Pewnego dnia w napadzie wściekłości powiedział nawet, że wygoni go z domu jeśli nie zacznie zachowywać się tak jak siostra. Wściekły za pomocą podstępu chciał utopić siostrę. Ale jej krzyk usłyszał miejscowy rybak. Zabił jej brata uderzając go kamieniem w głowę. I od tego czasu wszyscy nazywali go Damon. Za to chciał zrobić. Angle natomiast została wydana za rybaka, ale nie była szczęśliwa. Urodziła mu troje dzieci, a kiedy była wystarczająco zdesperowana popełniła samobójstwo. W dzień rocznicy brata. Mimo to ludzie nadal uważali ją za istnego anioła. I tak oto ta historia była przekazywana. Oni podzieli świat na dobro i zło. Angle ta dobra. Damon ten zły. Koniec. 
Nie znalazłam w tym odpowiedzi, ale na nowo zakochałam się w tej baśni. Jedno mnie zaintrygowało, czy chłopak, z którym rozmawiałam to Damon. A czy "Pozory Mylą" wcale nie chodziło o ścieżkę tylko o coś innego. O nich. Może Damon był dobry, a Angel zła. Czuję, że się przekonam. I to niedługo.
~Narracja trzecioosobowa~
Kiedy Chloe miała pięć lat, Ministerstwo Magii zidentyfikowało jej matkę jako okrutną Śmierciożerczynię. Skazali ją na okrutną śmierć. Pocałunek dementora. Nie osądzili o nic jej męża i córki, ale żeby bardziej bolało kobietę, rozkazali być dziewczynka na to patrzyła. I tak się stało. Jej mama krzyczała coś czego ona nie rozumiała. A potem krzyczała z bólu, kiedy dementor wykonywał swoją powinność. Mała blondynka krzyczała i płakała, a kiedy jej matka upadła na ziemię, podbiegła do niej by ją przytulić. Ale dla tamtej było już za późno. Była zimna i martwa. Chloe poprzysiągła zemstę, ale od tego czasu panicznie boi się dementorów.
~♥♥~
Przepraszam was, że mam opóźnienia u was w rozdziałach.
Przepraszam, że nie odpowiadam na komentarze.
Przepraszam, że ostatnio jestem taka beznadziejna.
Przepraszam, że ostatnio ciężko być zadowolonym z moich rozdziałów.
Przepraszam, że was ciągle zawod.
Ale nie przeproszę, że nie odchodzę.        
Pozdrawiam 
- A 

...
A tak na serio to:
Rozdział mi się podoba, mimo że jest napakowany wspomnieniami.
Epizdoczynie pojawiło się coś o Chloe.
Zbliżamy się także do pół rocza bloga.
Pozdrawiam - A    

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 17

Mając takich przyjaciół, nie potrzebujemy już wrogów.
- Wiston Churchill
 
~Lauren~
Tydzień zbierałam się, żeby przeprosić moją pierwszą prawdziwą przyjaciółkę. Nie mogłam się jakoś do tego zabrać. Liv dopingowała i wspierała mnie jak tylko mogła. To dzięki niej dam dzisiaj radę. Nie dość, że nie mogłam spać w nocy, to teraz jeszcze nie mogę nic przełknąć. Świetnie! Rosemary wyszła z pokoju pierwsza, jak zawsze prychając przy tym. Ali ulotniła się nie zauważalnie. Nawet nie wiem kiedy. Chciałam przeprosić Manię na osobności. Więc teraz albo nigdy. Już była przy drzwiach. Miała rękę na klamce. A wtedy rozległ się mój głos.
- Możemy porozmawiać? - Zaskakująco niepewny. Dziewczyna odwróciła się zaskoczona.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się smutno, a ona usiadła na swoim łóżku. - O czym?
- Chciałam cię przeprosić. Naprawdę mi przykro. Nie chciałam. Żałuję. - Powiedziałam na jednym wdechu, aż w końcu zgubiłam słowa. Mary zaśmiała się cicho. - Wybaczysz? - Wbiłam w nią wzrok.
- Oczywiście, że ci wybaczę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. - Podeszła do mnie i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk. - Idziemy? - Zapytała.
- Oczywiście. - Teraz mój głos brzmiał znów normalnie. Z nutką wesołości. Wszystkie nerwy odleciały w zapomnienie i razem wyszłyśmy z dormitorium. Dziś mecz Quidditcha. Grają nasi przeciwko Krukonom. Oczywiście kibicuję Gryfonom, choć wśród nich jest Davis. Ona, James i David są najmłodszymi zawodnikami. Jest też moja siostra, Liv. Gra na pozycji Ścigającej. Jako jedyna z piątego roku. Ted Lupin z siódmego roku to kapitan i obrońca. Cornelia Dave i Max McKonley to Ścigająca i Pałkarz z roku szóstego. Tak się prezentuje nasza drużyna. Rok temu zdobyliśmy puchar. Mam nadzieję, że w tym będzie tak samo. W Pokoju Wspólnym nie było za wiele osób, ale wśród nich dostrzegłam dobrze znaną mi twarz. Olivia na nasz widok uśmiechnęła się promiennie. Odpowiedziałam jej tej samym i razem z Mary ruszyłyśmy na stadion. Przyjaciele siostry miały zająć nam miejsca. Zazwyczaj zajmowali trzy, teraz może jeszcze dla Ali. Będziemy musiały stłoczyć się w pięć. Jesteśmy chude, więc damy radę. Teraz trzeba tylko znaleźć resztę dziewczyn i DALEJ GRYFONI!
~Alicja~
Wychodząc z Pokoju Wspólnego spotkałam Molly. Po krótkiej rozmowie razem z nią poszłam na miejsce dzisiejszego meczu. Wiedziałam trochę o grze, ponieważ też czasem grywałyśmy, ale bardziej dla osobistej rywalizacji, a nie takiej szopki jak tu. Tak czy siak podoba mi się, że są tu mecze. Zawsze jakaś dodatkowa rozrywka. Przy drzwiach dogoniłyśmy jeszcze Nathalie i teraz razem podążałyśmy za resztą uczniów jak w pielgrzymce. Dużo ludzi, mało miejsca.
- Mam nadzieję, że dziewczyny się pogodzą. - Szepnęła mieszkanka domu orła. - Kiwnęłam tylko głową, bo usta mi zamarzły. Przecież niedawno był taki upał! W jaki sposób tu tak szybko zmienia się pogoda!?
- Jak się nie pogodzą to obie wpakują się w niezłe tarapaty. - Molly stwierdziła wyrazić swoje zdanie. Słuchałam jej uważnie. Może jej powiedziały coś więcej niż mnie. Wydaje mi się, że nie do końca wiedziały, po której stronie barykady stoję. - Lauren wyżywa się na wszystkim dookoła i szczerze wkurza tym wszystkich. - Machnęła rękami pokazując swoją irytację. Carter zrobiła dziwną minę, ale pokiwała głową. - Mary natomiast jest ciągle roztargniona i tylko się uczy. Rozumiem, że nauka może być całkiem fajna, ale nie w dużej ilości! - Krukonka odwróciła się na chwilę, a jak się odwróciła na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
- Dziewczyny, spójrzcie. - Poleciła. Grzecznie się odwróciłam i ujrzałam widok jaki chciałam zobaczyć. Blondynka i Brunetka szły w naszą stronę. Rozmawiały i śmiały się.
- Chyba się udało. - Powiedziałam z uśmiechem. Dziewczyny pokiwały głowami.
- Chyba tak. - Odpowiedziała Molly, a te dwie doszły do nas. Nie mogłam powstrzymać się, żeby nie zapytać, czy na pewno się pokłóciły. Nath chciała chyba zapytać o coś innego.
- Obiecacie, że już nigdy nie będziecie się tak kłócić? - Zapytała przekrzywiając głowę na bok. One w odpowiedzi uśmiechnęły się szerzej.
- Obiecuję. - Powiedziała otwarcie Laur.
- Ja też. - Szybko dopowiedziała ta druga i zgodnym krokiem, razem ruszyłyśmy na stadion. Znaleźć dobre miejsce nie byłoby łatwo, ale Thomas miała znajomości. Jej siostra grała w drużynie, ale przyjaciele Liv zajęli nam miejsca. Bardzo to miłe. Więc w pięć wcisnęłyśmy się obok nich. Miejsca w drugim rzędzie. Fajnie.
- Więc stąd wzięłaś swoje przezwisko. - Zapytałam mulatki, a ona spojrzała na mnie pytająco. - Liv, Livvi. Nie sądzisz, że podobne? - Wytłumaczyłam, a ona wydała z siebie ciche "aaaa".
- Po części. - Wzruszyła ramionami. - To ona mi to podsunęła. Od dziecka chciałam być taka jak ona, więc kiedyś powiedziała do mnie, że jestem mała Livvi, siostra Liv. I tak jakoś mi się przyjęło. - Zdążyłam tylko kiwnąć głową, bo komentator nagle ryknął.
- Witam na pierwszym w tym roku meczu Quidditcha! - Krzyczał jakiś chłopak. Bliżej mu się przyjrzałam i zobaczyłam, że ma na sobie krawat naszego domu. - W prawej loży znajduje się drużyna domu Orła. - Ciekawe kto to jest. - A w lewym - Wskazał tę stronę. - Drużyna Gryffindoru. Zapraszam na mecz! - I wszyscy, włącznie nami zaczęli wiwatować. Podoba mi się.
- Kto to jest? - Wrzasnęłam do Mary. Mimo to, ledwo słyszałam swój głos. Nie mówiąc o myślach, które nie mogły przebić się przez wrzaski.
- Oto i drużyna dzielnych Gryfonów! - Kontynuował chłopak. - Kapitan i Obrońca, Ted Lupin! - Oklaski. Ja także klaszczę.
- Ricky Baker. - Odpowiedziała blondynka, a ja kiwnęłam głową, na znak, że zrozumiałam.
- Oto nasi Ścigający! Rosemary Davies! Cornelia Dave! Oraz Olivia Thomas! - Tu wszystkie zaczęłyśmy klaskać, aż do czerwoności dłoni. - Pałkarze! Przed państwem Max i David McKonley! I nasz Szukający! James Potter II! - I fala oklasków ze strony mieszkańców Domu Lwa i Puchonów. Klaskało też część Krukonów, ale mało efektywnie. - I nasi mądrzy Krukoni! - Ślizgoni nie mieli komu kibicować, więc zdecydowali się na tych drugich. - Trish Copper Ścigająca i Kapitan! Ścigający to Cara Mikley i Pet Gotter. Mila Gotesman czyli obrońca Krukonów! I Pałkarze Tresh Copper oraz Hugh Mapor. I najnowszy nabytek drużyny, czyli Szukająca Hana Joles! - Seria oklasków ze strony Krukonów, Nath oczywiście też klaskała, oraz sporadyczne od Ślizgonów. I zaczął się mecz. Czternaścioro zawodników wzbiło się ku górze. Piłki także wyskoczyły w górę. Nie obyło się oczywiście bez komentarzy prowadzącego. - Thomas ma kafla, podaje do Davis. Davis celuje i...! Trafia! - Klaszczemy. - Copper ma teraz kafla. Ale zostaje okrążona przez nasze piękne Ścigające. Udaje jej się podać do Gottera. On leci, celuje i...! Ted Lupin broni! - Mecz trwał i trwał. Aż powoli zaczynało mi się tu nudzić... Ale nagle usłyszałam krzyk i zobaczyłam co się dzieje. - Mapor odbija tłuczek i trafia nim w Davis! - Dziewczyna jest chyba nieprzytomna i leci prosto na twardą ziemię.
- Ona zaraz się rozbije! - Słyszę piskliwy głos. Nie wiem do kogo należy. Czy serio nikt inny z tym nic nie zrobi. Świetnie. Schowałam rękę pod krzesło i zaczęłam szeptać zaklęcie.
- Mollis terram*. - Szepnęłam w ostatnim momencie i nieprzytomna dziewczyna upadła na ogromny, miękki materac. Odetchnęłam z ulgą. Reszta też.
~James~
Latałem w kółko, żeby wreszcie znaleźć tego głupiego znicza.  Krukoni deptali nam po piętach w liczbie punktów i tylko znalezienie tej małej, latającej piłeczki uratowałoby sprawę. Nagle Hugh odbiła jeden z tłuczków prosto w Rosemary. Piłka trafia ją i ona spada z miotły. W uszach słyszę krzyk. To Olivia zwraca uwagę wszystkich, żeby coś zrobili. Nie mamy ze sobą różdżek. Kurdę! Trzeba coś zrobić, bo ona zaraz się rozbije. McGonagall wygląda jakby ktoś rzucił na nią jakieś zaklęcie. Tak samo inni nauczyciele, są w takim szoku, że nie mogą nic zrobić. W ogóle tego zamieszania nikt nie zwraca uwagi na grę. Znicz! Teraz mam szansę. Modląc się, żeby nic nie było Rose, pognałem za tą złotą piłeczką. Hana także się zorientowała w sytuacji, ale jednak pół sekundy pomnie. Miałem przewagę. Usłyszałem westchnienie ulgi i obróciłem się. Davis leżała na jakimś wyczarowanym materacu. Ale był to mój błąd. Piłeczka zniknęła mi z oczu, więc po prostu dogoniłem Jules, liczę na nią. Super.
- Ładnie tak? - Zapytała na tyle głośno, że po mimo głośnego wiatru ją usłyszałem. 
- Jak? - Krzyknąłem, żeby mnie usłyszała. Prychnęła i przyśpieszyła lecąc pionowo w dół. Ja za nią.
- Dać się nabrać. - Przez cały czas patrzyłem na nią. Mówiąc to zrobiła 90 stopniowy wzlot ku górze. Ja zrobiłem to ćwierć sekundy później i dopiero wtedy dotarły do mnie jej słowa. Dałem się nabrać. I zderzyłem się z twardą ziemią niczym Wiktor Krum na Mistrzostwach Świata w 1994 roku. Nagle mam ciemność przed oczami. I tylko tyle pamiętam. 
~Alicja~
Oboje leżeli na ziemi. Mecz się zakończył. Hana złapała znicza, a teraz klęczała przy prawdopodobnie połamanym i na pewno nieprzytomnym Jamesie. Zawodnicy zlatywali na ziemię i też biegli do nieprzytomnych przyjaciół.
- Accio miotła. - Wypowiedziała Mary. Nie wiedziałam, reszta zresztą też, co ona robi. Ale po chwili w ręce trzymała środek transportu jednego z zawodników. Bez słowa podała rękę Lauren,a ta chwyciła ją i wsiadła na miotłę. Molly, Nathalie i ja poszłyśmy w ich ślady. Inni przepychali się zbiegając po schodach. Byłyśmy nawet przed nauczycielami. Kiedy wylądowałam Lauren pędziła do swojego przyjaciela, Jamesa. Przy Rosemary klęczało mniej osób. Bez zastanowienia ominęłam ją i razem z dziewczynami poszłam do Pottera. Nie klękałam tak jak Livvi, Mania i David. Stanęłam tylko, lekko pochylona. 
- Co z nim? - Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą w naszą stronę McGonagall.
- Jest nieprzytomny i prawdopodobnie połamany. - Złożyła fachową diagnozę Olivia. - Ale oddycha. Myślę, że pani Pomfrey wyleczy go bez problemu. - Po chwili pojawili się inni nauczyciele. McGonagall odeszła zobaczyć co z Rose. Poturbowani zawodnicy wylądowali na magicznych noszach, które zostały wyczarowane przez profesora Flitwicka. Moje przyjaciółki powoli podniosły się z kucek. Thomas miała nadal zaniepokojoną minę.
- Myślisz, że będzie z nim wszystko okay? - Zapytała siostry. Kiwnęła głową.
- Zostaliście zapoznani przez rodziców w wieku czterech miesięcy. Ty powinnaś wiedzieć najlepiej jaki jest. - Odpowiedziała jej poetycko siostra. Po chwili namysłu dodała. - A jeśli nie jesteś pewna, to ja ci powiem. Silny. Mimo wszystko jest silny.
- Liv! Idziesz?! - Zawołał jakiś chłopak. Chyba z piątego roku. Dziewczyna mu odkrzyknęła, pożegnała się z nami i poszła w stronę swoich przyjaciół. Ludzie powoli zaczynali się rozchodzić. My też powoli ruszyłyśmy, ale Nathalie została. Obróciłyśmy się, żeby zobaczyć co ją zatrzymało. Joles nadal siedziała na ziemi i wpatrywała się w nicość.
- To nie twoja wina. - Carter uklękła przy koleżance i próbowała pomóc jej wstać.
- Skąd wiesz. Leciał za mną. Leciałam za zniczem i się zagapiłam. W ostatnim momencie zrobiłam zwrot, ale on nie zdążył. - Powiedziała, a po jej policzkach pociekły łzy.
- Odprowadzę ją. Idźcie. - Powiedziała ciemnowłosa, a my bez słowa ruszyłyśmy do zamku. Biedna Hana, mam nadzieję, że się pozbiera.
Pół godziny później piłyśmy herbatę w swoich pokojach. Dyrektorka powiedziała, że kto chce może zjeść dzisiaj obiad w swoim pokoju. Ona i większość nauczycieli postanowili to uczynić. Nie wiedziałam co mam robić. Co mam mówić i co myśleć. Nie miałam siły nawet pójść i myśleć nad tymi cholernymi wierszykami. Moje ciało nie dawało mi przejąć kontroli nad samą sobą. Czułam coś dziwnego. Więc odłożyłam ten głupi obiad i rzuciłam się na łóżko. Zasnęłam.
~*~
Rosemary Davis już jeden dzień leżała nieprzytomna w Skrzydle Szpitalnym. Jej przyjaciel także jeszcze się nie obudził, ale jego kości zostały już poskładane. Przy Jamesie cały czas czuwali rodzice i rodzeństwo. Harry poczuł nawet, jak na widok syna coś w nim pęka. Jakaś malutki odłam klątwy umiera. Możecie być pewni, że nikogo już nie uderzy. Wrócimy do Gryfonki. Jej rodzina nie miała czasu przyjechać. Matka miała za dobrą posadę w ministerstwie. Jej ojciec pracował jako pracownik Służby Porządkowych w Świętym Mungu. Siostra była natomiast redaktorką magazynu "Czarownica". W takim wypadku siedział przy niej jej przyjaciel, David. Dzielił czas na oboje przyjaciół. Wolałby, żeby to on tu leżał, a nie jego przyjaciele. Nie wyobrażał sobie świata bez nich. Tiara powiedziała, że mógłby trafić do Hufflepuffu. Rosemary miała zadatki na Ślizgonkę, a James na Krukona. Ale wszyscy trafili do Gryffindoru. Tak jak pokolenie wcześniej Golden Trio. Na początku swojej przyjaźni chcieli być Silver Trio, ale stwierdzili, że ten pomysł jest głupi. Nie mieli żadnych przygód. Świat był bezpieczny. A on nadal pamięta pierwszy dzień szkoły...
~Flashback~
Jako najmłodszy syn mojej matki miałem już zwalone życie. Bracia zawsze mi dokuczali, a jedyną ostoją była siostra. Prefekt naczelny Gryffindoru. Obiecała mi, że oprowadzi mnie po Hogwarcie, weźmie pod moje skrzydła. Nawet miała już dla mnie koleżankę. Sama dzieliła dormitorium z pewną Isabell Davies. Jej siostra też w tym roku ma iść do Hogwartu i też jeszcze nie ma znajomych. Zobaczę. Wsiadłem do pociągu dużo czasu przed odjazdem. Zapewne nie będę siedział sam. Bywa i tak. Nie liczyłem sekund. Lubię być sam. Szkoda mi opuszczać MOJĄ polanę w Charllestown. Ta czarodziejska wioska słynęła z dużej ilości lasów. Jej granicę dzieliło pięć kilometrów do granicy Kotliny czarownic. Rodzeństwo często zabierało mnie tam na plaże jeździliśmy rowerami. 
- Cześć! Wolne tu? - Podskoczyłem. Strasznie się zamyśliłem, znowu... Głos należał do chłopaka. Na oko w moim wieku. Znam go z gazet. To syn Harry'ego Pottera. 
- Tak, siadaj. - Odpowiedziałem cicho. Chyba wypada się przedstawić. - Jestem David. David McKonley. - Chłopak uśmiechnął się szeroko i uścisnął moją dłoń.
- James Potter. James Syriusz. - Nagle drzwi przedziału się otworzyły. Stała w nich Edith.
- Oj! - Pisnęła. - Nie chciałam wam przeszkadzać! Przyprowadziłam wam koleżankę. - Do naszego przedziału weszła wysoka dziewczyna z lekko zadartym noskiem. - Jeszcze raz przepraszam! - Wyszła.
- Jestem Rosemary Davis. Ale wystarczy Rose. - Powiedziała i tak zaczęła się nasza przygoda.
~Koniec flashbacku~
A jedna z osób leżących na sali otworzyła zaspane oczy. Dziewczyna podniosła się na łokciach i nie wiedziała zupełnie co się stało. Pamiętała upadek, ale nie mogła uwierzyć, że tłuczkiem trafiła ją Hana. Przecież ona nie jest pałkarzem. A jednak to ona ją trafiła...

* - z języka łacińskiego (miękkie podłoże) 
~♥♥♥~
Mam teraz więcej nauki, więc rozdziały będą pojawiały się co dwa tygodnie.
Nie za bardzo podoba mi się ten rozdział, bo pisałam go na raty.
Na wasze blogi postaram się wrócić w najbliższym czasie.
- A