sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 16

 ~Alicja~
Ze strachu prawie obgryzałam paznokcie. Nie wrócisz do tego. Chyba pamiętasz jakie miałaś po tym paznokcie? Musiałam powtarzać sobie w myślach, żeby podnieść się na duchu. Chyba zaraz upadnę. Albo nie, zacznę krzyczeć. Sama nie wiem. Nie wiem nic. Nie wiem czy Ian na pewno będzie mnie kryć. Nie wiem czy Saltzman mu kłamie. Moje być albo nie być w Hogwarcie zależy od mojego brata. Super, jak ja uwielbiam być od kogoś zależna! Nagle otworzyły się drzwi. Zdążyłam tylko wstrzymać oddech. Nie wiem od kiedy tak zależy mi na tej szkole. Przecież chyba każdy z mojej rodziny i przyjaciół z Salem pamięta moje liczne protesty związane z tą szkołą. Mogłabym się z tego śmiać, przeszkadza mi tylko to, że mogą mnie wywalić. Pierwszy z pomieszczenia wyszedł mój brat, a dopiero po nim profesor. Ten pierwszy stanął obok mnie i położył mi lewą rękę na moim prawym ramieniu. A teraz czas na wyrok. Sąd okrutny...
- Następnym razem proszę informować szkołę o takich rzeczach. - Niniejszym uniewinnia pannę Alicję Sims i pozwala jej zostać w Hogwarcie. - Choć wolę, żeby nie było następnego razem. - Dziękuję za to, że cała moja rodzina potrafi tak kłamać! - Do widzenia panie Sims. Do zobaczenia na śniadaniu panno Sims. - Kiwnęliśmy mu głowami i skierowaliśmy się na schody.
- Będziesz już jechać? - Zapytałam brata, a on uśmiechnął się w TEN sposób. W sposób jaki uśmiecha się starsze rodzeństwo, kiedy słyszy jak młodsze mówi o Świętym Mikołaju. Ten uśmiech dosłownie mówi "Jak to fajnie jest być takim małym i naiwnym dzieckiem". Błąd. Nie jestem już dzieckiem i potrafię zrozumieć, że nie zostajesz. I nie robię nam przy tym pośmiewiska. Kiedyś łapałam moje rodzeństwo za ręce, żeby nie wychodzili z domu, kiedy mają iść na pociąg, żeby później przesiąść się na powozy. Przez ten czas, kiedy Ian zaczął uczęszczać do Szkoły Czarodziejów, Maddy była na roku czwartym w Instytucie. Rok 2011 odebrał mi wiele szczęścia i szczerze nienawidzę tego roku. Od tego czasu odliczałam, kiedy ja będę mogła wreszcie iść do szkoły. Mój brat zaprzyjaźnił się w niej z Chris'em, a on przychodził do nas ze swoim młodszym bratem, Liam'em. Liam był w moim wieku i też do dziewiątego roku życia jego całym światem był brat. Szybko znalazłam z nim wspólny język i mimo, że nie był w naszej paczce, przyjaźniłam się z nim. Muszę napisać do niego list.
- Tak. Muszę. - Odpowiedział. Musi? Błagam!
- Możesz wszystko, nic nie musisz. - Szepnęłam schodząc ze schodów. Westchnął głośno. Westchnienie ogłaszające "I tak nic nie zrozumiesz dziecko".
- Ali, ja... - Nie skończył, jakby w jego słowniku zabrakło odpowiednich słów. Więc zaczął od nowa. - Chcę znaleźć sobie pracę. Jeśli myślisz, że tylko twój świat zniszczyła przeprowadzka do Angli, to jesteś w samolubnym błędzie. Miałem już upatrzoną pracę, ale się wyprowadziliśmy i nic nie mogę znaleźć. - W mojej głowie kotłowało się mnóstwo myśli.
- Wiesz, jest różnica. Ty możesz mieszkać sam. Możesz wrócić do Stanów, nikt cię nie trzyma. - Zdenerwowałam się, teraz i on. Odwrócił się gwałtownie.
- Nic nie wiesz. Chętnie bym wyjechał, ale nie mam pieniędzy! - Krzyknął. Mój brat na mnie krzyknął. Rzadko to robił, więc krzyk w jego ustach po prostu mi nie pasował. Ale jakoś się ogarnęłam, a on mówił dalej. Już spokojnie. - Ja i Maddy oddaliśmy wszystkie nasze oszczędności, żeby rodzice mogli się wyprowadzić. - I w tym momencie urwał. Nie skończył zdanie, tylko urwał.
- Ian, o co chodzi? Powiedz mi. Nie jestem już dzieckiem za jakie mnie uważasz. - Powiedziałam twardo, ale też ze zmartwieniem. Co oni próbowali przede mną ukryć?
- Słuchaj. - Postanowił mi chyba powiedzieć. - Rodzice i my też musieliśmy uciekać ze Stanów. Nie mogę ci powiedzieć dlaczego, ale żadne z nas nie może tam wrócić. Rozumiesz? Żadnych wymykań się tam. - Jedno pytanie nadal błądziło mi po głowie. Mimo tych wszystkich tajemnic i wszystkich informacji, nowej sytuacji muszę czysto myśleć.
- Mówiłeś, że chcesz wyjechać. Przecież nie możesz tam wrócić. - Powiedziałam ledwo opanowanych głosem. Muszę pilnować, żeby nie zaczął drżeć. Boję się, że mój brat ucieknie gdzieś daleko i będę go rzadko widzieć. Mimo to poprosiłam o coś jeszcze. - Proszę, powiedz mi czemu nie możemy wrócić. Też jestem członkiem tej rodziny. Mam prawo wiedzieć. - Wyszeptałam. Brat westchnął i zamknął oczy. Zawsze się tak zachowywał jak miał podjąć ciężką decyzję.
- Obiecuję ci, a wiesz jak wysoko cenię sobie złożone obietnice, - Kiwnęłam głową. - że powiem ci, ale nie teraz. Niedługo, ale wytrzymaj jeszcze trochę czasu. Ali, bądź cierpliwa.
- Dobrze będę. - Szczerze byłam przestraszona. Mój brat nigdy nie mówił w ten sposób, tym przerażającym tonem. - A co z odpowiedzią na drugie pytanie. - Szepnęłam, a on kiwnął głową.
- Nie chcę wyjeżdżać. Chcę się wyprowadzić. Madleine chce tego samego. Mieszkamy z rodzicami, a to naprawdę nie jest fajne dla dorosłych osób. - Uśmiechnął się, a ja parsknęłam śmiechem. Nie wiem czemu, ale po prostu śmieszyły mnie te słowa. Ian słysząc mój głos także się roześmiał. Kontynuował dopiero, kiedy przestaliśmy się śmiać. - Muszę się zbierać. - Delikatnie przekrzywił głowę i się uśmiechnął.
- Co? - Zapytałam ze śmiechem. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła i rozbawiła.
- Ile męskich serc podbiła już ta piękność zwana moją siostrą. - Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Wiesz, że nie szukam chłopaka. Nie potrzebny mi w wieku lat czternastu. - Odpowiedziałam, a jego uśmiech nadal nie zszedł z jego twarzy. Usłyszałam, że ktoś wychodzi z lochów, ale nie odwróciłam się w jego stronę. - W Salem podbiłaś tyle serc. - Posłał mu pytające spojrzenie. - Liam, Alex, Caleb. - Odpowiedział wyliczając przy tym na palcach, a ktoś cicho gwizdnął. Odwróciłam się w stronę tego człowieka. Damon. I Martin. Nie jestem pewna, który gwizdnął, ale obaj uśmiechnęli się szeroko.
- Wow. Sims niezły wynik. - Powiedział Smith i obaj wybuchli śmiechem. Chciałam im coś odpowiedzieć, ale mój brat mnie wyprzedził.
- Jeśli nie macie nic innego do roboty, niż bardzo nie kulturalne podsłuchiwanie, proponowałbym pójść do apteki i kupić sobie maść na ból dupy, bo wyraźnie na to cierpicie. - Powiedział mój brat ze świętym spokojem, a ja wybuchłam śmiechem. Im miny zrzedły i szukali jakiejś odpowiedzi. - Chodź Ali. W ich towarzystwie można ogłupieć. - Złapał mnie za ramię i delikatnie pociągnął mnie za ramię do drzwi. Wyszliśmy na dwór, gdzie padał deszcz. Stanęliśmy na błoniach i tam Ian postanowił się ze mną pożegnać.
- Naprawdę się cieszę, że tu przyjechałem. Mimo okoliczności. Proszę cię nie pchaj się więcej w kłopoty. Zrób to dla mnie, jeśli nie możesz dla siebie. Martwię się o ciebie. Powiedział szczerze.
- Ja... chcę tu zostać. Mimo tego co mówiłam na początku. - Uśmiechnął się smutno. Rozłożył ramiona, a ja bez wahania zarzuciłam mu ręce na ramiona. Zamknął mnie w uścisku.
- Obiecaj, że nie będziesz pakować się w kłopoty. - Szepnął cicho. Mi na ucho.
- Obiecuję. A ty obiecaj mi, że jakoś sobie poradzisz i znajdziesz pracę. - Szepnęłam jemu na ucho. Mimo, że nie widzę jego twarzy jestem pewna, że się uśmiecha.
- Obiecuję siostrzyczko. Obiecuję. - Przytulił mnie jeszcze mocniej, a kiedy przemokliśmy do suchej nitki mnie puścił. Dopiero wtedy, ale to było dla mnie za krótko. - Spojrzał na mnie smutno. Ja na niego tak samo. - Będę tęsknić. - Powiedział.
- Ja też. - Chciałam płakać. Łapać go za rękę i nie pozwalać odchodzić, ale powstrzymałam się. Przecież da niego to też jest trudne.
- Idź już. Bo jeszcze się przeziębisz. - Pogłaskał mnie po ramieniu. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - Odpowiedziałam i stałam na deszczu dopóki mój brat nie zniknął za drzewami. Wtedy westchnęłam ciężko i resztkami sił powstrzymałam się, żeby nie zamienić się w tygrysa i nie pobiec za bratem. Odwróciłam się i powolnym krokiem ruszyłam w stronę szkoły. I tak już byłam przemoknięte, więc nie miałam się gdzie śpieszyć. W holu nie było już Damon'a i Martin'a. Na szczęście. Co za wkurzające uwagi. Jakby nie mogli zająć się sobą. Wspięłam się po schodach do mojego pokoju. Cicho otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że nadal w pomieszczeniu jest tylko Rosemary. Jest zajęta uczeniem się, więc mogę chyba spokojnie przeczytać list od mojej dawnej paczki. Na kopercie widniało ładne pismo mojej przyjaciółki, Vanessy Clarke. Jednym ruchem wyjęłam list z koperty i pogładziłam gruby papier. Tak bardzo boli.

Droga Ali! Zombie!
Nienawidzę siebie, że nie pisałam do ciebie od tak dawna. Ja też za to nienawidzę Vanessy. Ale dni były ciężkie. Minęło pięć lat i znów były wybory na dyrektorów, więc nie było się jak wyrwać. Zgadnij kto wygrał. Znów ta stara krowa i s*ka Delima. U chłopaków też ciągle to samo. Trzeci rok to pół metek nauki i naprawdę żałujemy, że nie możesz być teraz z nami. Bez ciebie nasze plany udręczania życia szkoły zawodzą. Elizabeth i JA dostaliśmy już karę, ponieważ nie było CIEBIE i nie miał kto stać na straży. Tak, więc to wszystko TWOJA wina. Alex się nie zmienił. Zresztą to widać. Czytać. Ogólnie mimo, że już cię nie ma i większość planów nie wypada, bo nie wystarczy, że tylko ja i Caleb umiemy być niewidzialni, udało nam się znaleźć coś ciekawego. Włamaliśmy się do gabinetu Delimy. I okazało się, że jest ona jeszcze dziwniejsza niż myśleliśmy. Mianowicie znaleźliśmy na jej biurku bardzo dziwną książkę, a z niej wypadły jakieś karteczki. Oczywiście je wzięliśmy, ale nie spodziewaliśmy się, że to jakieś listy miłosne. Uściślając prowadziła jakieś dochodzenie. I wyobraź sobie, że byliśmy pierwszymi podejrzanymi tej rury. Czytaj uważnie Sims. Schowaj je dobrze. Wysyłamy ci je, bo wiemy, że prędzej czy później je u nas znajdą. Nie mogliśmy rozszyfrować co one znaczą. Ale wierzymy,że tobie się uda. Bo jesteś Ali Zombie, ty możesz wszystko. 
Pozdrawiamy! 
Vanessa Alex Caleb Elizabeth I Anabeth
Zmarszczyłam brwi i włożyłam rękę do koperty. Poznałam równe pismo Vanessy, czyli to ona pisała większość listu. Były też wielkie litery Alex'a. Ale najbardziej przerażająca, ale także interesująca była końcówka. Napisali ją wszyscy. I do tego jakieś karteczki. Rzeczywiście są w kopercie. Bardzo małe skrawki papieru. Nie całe pięć na pięć centymetrów. Jakieś dwa... wiersze? Sama nie wiem. Zabrałam się do czytania ich i próby zrozumienia. 
Anioł zleciał na ziemię.    
By siać dobroć i miłość.
Zło tego świata go zmieniło.
I wrócił znany jako czarny anioł.
Demon chciał zebrać swe żniwa.
Więc powrócił na ziemię.
Ostatki dobrych ludzi wzięli sztylet anioła
I przebili demona, który po tym był znany jako skrzydlaty demon. 

Nie mam pojęcia jak to rozumieć. Anioł zleciał na ziemię, a demon na nią powrócił... Nie wiem. Po prostu nie mam pojęcia jak to rozumieć. I czemu to taki ważne. Wygląda mi na zwykłe wiersze pisane przez dziecko. Albo z bajki na dobranoc z przesłaniem. Ale nigdy takiej nie słyszałam. Mętlik w głowie. Schowaj je. Muszę się najpierw tym zająć. Nie pisali, żebym nikomu nie mówiła, ale i tak tego nie zrobię. To jest pomiędzy mną, a nimi. I ani Hogwart, ani żadna inna szkoła pomiędzy to nie wejdzie. Wzięłam list, kartki i kopertę. Wyszłam z pokoju. Teraz pojawia się problem. Nie mam tu żadnych skrytek. Mapa Huncwotów! Ale nie mogę jej pokazać przy Rose. W sumie przydałoby się ją zwrócić. Później. Wróciłam do dormitorium i zasłoniłam kotary mojego łóżka. Uklękłam przy nim i uniosłam do góry materac. Pergamin nadal tam był. Wyjęłam go i zabrałam. Nie wiem czemu, ale moje nogi zaprowadziły mnie do biblioteki. Cicho weszłam do tego miejsca i zanurzyłam się pomiędzy półki z książkami. Błądziłam długo po bibliotece, aż upewniłam się, że naprawdę nikt mnie nie śledzi. W pewnym momencie znalazłam jakieś krzesło, które stało między półką z książkami do transumutacji, a tymi do zaklęć. Tam przysiadłam i stwierdziłam, że to odpowiednie miejsce na schowanie tych dziwnych tekstów. Wyjęłam mapę.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - Wyszeptałam, a na mapie zaczęły pojawiać się kreski i linie, które zaczęły się łączyć w całość. Odszukałam biblioteki i sprawdziłam gdzie jestem. Ta czytelnia to naprawdę ogromne pomieszczenie. Jestem mniej więcej w północno-wschodniej części. Mary i Nathalie siedzą dla porównania na wprost ode mnie. Dzielą nas tylko kilkanaście regałów, oczywiście. Wydaje mi się, że nie przychodzi tu dużo uczniów, więc to idealne miejsce na schowanie koperty. Oczywiście istnieje ryzyko, że ktoś ją znajdzie, więc żeby nie zabić naszej paczki wyjęłam list. Kopertę zakleiłam ponownie i schowałam za książki. List pójdzie pod materac. - Koniec psot. - Razem z mapą, rzecz jasna. Schowałam rzeczy i wróciłam do dormitorium.
~*~ 
Lauren Thomas siedziała na schodach chatki gajowego. Czemu nie ma go wtedy, kiedy ona najbardziej go potrzebuje. To nie fair. Nie fair jest to, że nie potrafi normalnie porozmawiać z przyjaciółkami, bo boi się je przeprosić. Bo może nie wybaczą. A teraz pozwalała, żeby padał na nią deszcz. Bo nic innego nie miała do roboty.
- Zmarzniesz. - Odwróciła się gwałtownie. Wątpiła, że kogoś tu spotka, a jednak. Za nią stała jej siostra, Olivia. Mulatka wzruszyła ramionami. Starsza Thomas westchnęła i usiadła obok niej.puś - Co jest? - Livvi wzruszyła ramionami. Olivia nie myślała, że będzie tak ciężko. - Przecież widzę. 
- Czemu mieszasz się w spawy dzieci, Liv? Nigdy nie chciałaś. - Powiedziała ze spokojem trzecioklasistka. Ta druga zaśmiała się ucho.
- Dorosłam. Próbuję cię zrozumieć. Jesteś moją siostrą. Tak? - Młodsza odważyła się wreszcie spojrzeć na tą drugą. I puściła. Po jej twarzy zaczęła lecieć tona łez. Szóstoklasistka ją mocno przytuliła. - Co się stało Laur? - Zadała znowu to pytanie.
- Pokłóciłam się z Mary. - Wychrypiała. - Co jak ona mi nie wybaczy? Wiesz, teraz marzę tylko o  tym, żeby mi wybaczyła i żeby było tak jak dawniejjj. - I dalej płakała.
- Nigdy nie rezygnuj z marzeń. - Szepnęła starsza córka Dean'a Thomas'a. 
~*~   
Potrafiła tylko oddychać. Nie wiedziała co będzie jak je złapią.
- Znam ją od dziecka. Nie zdradzi mnie. - Szeptała dla podniesienia się na duchu. I tak w to nie wierzyła. - Nie wyda mnie. Nie wyda. Mam pelerynę. - Od dziecka bała się dementorów. Gdyby wysłali ją do Azkabanu... - Spokojnie Chloe.
- Oddychaj. - Dokończyła za nią dziewczyna, która właśnie weszła do tajnej kryjówki jasnowłosej. - Wiem czego się boisz. Ale obiecuję ci. - Usiadła naprzeciwko dziewczyny i złapała ją za ręce. Ta spojrzała jej prosto w oczy. - Nigdy nie trafisz do Azkabanu. Nie natkniesz się na dementorów. - Chloe, jesteś bezpieczna.
- Tego nie wiemy. - Wyszeptała. Blondynka uśmiechnęła się smutno. - Proszę cię zrezygnuj. To aurorzy. Oni uwolnią kiedyś Potter'a. Nie rozumiesz powagi sytuacji H...  
~♥♥♥~
1. Olivia:
  
2. Martin:


Witajcie...
Rozdział jest wcześniej, bo jutro wracam z wakacji i skoro jest napisany
to wstawię go dzisiaj. 
Czy wam też jest tak upalnie gorąco???
Bo ja mam problem z tym głupim upałem!
I marzę, żeby rozdziały się same napisały, bo mi gorąco!
O, i wakacje się kończą! I co z rozdziałami?
Nie wiem...
Nie wiem jak to będzie. Jakoś się tam ułoży, ale
nie obiecuję, że rozdziały będą się pojawiały regularnie.
Do następnej niedzieli!
Pozdrawiam.
Wasza ~A      

PS: Czy ktoś zauważył, że obaj bracia mają uszy (jak to głupio brzmi). Ja wcześniej nie widziałam, ale moja mama zauważyła. 

PS2: Wstawiłam ankietę. Znajduje się pod archiwum
 
 

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 15

 "The show must go on!"
- Queen
~♠♣♠~
Victoire Weasley siedziała na łóżku w swoim dormitorium. Tak dawno nie widziała Teddy'ego. Wydawało jej się, że były chłopak jej unika specjalnie. Odkąd zerwali, a było to ładne dwa tygodnie temu, nie rozmawiała z nim ani razu. Zrozpaczona postanowiła poprosić o pomoc kuzyna. W też celu zeszła do Pokoju Wspólnego. Niestety, nie znalazła tam go. Weszła na schody prowadzące do dormitorium męskiego. Załomotała w drzwi uczniów trzeciej klasy.
- Proszę! - Usłyszała głos kuzyna, więc weszła. - Vic? Coś się stało? - Zaniepokoił się.
- Muszę z tobą porozmawiać, James. - Powiedziała i wyszła z pokoju. Chłopak za nią. Kiedy byli sami podniósł brwi. - Proszę, porozmawiaj z Teddym. Pamiętasz jak obraziłam się na niego, bo dostałam to zdjęcie?
- Tak, ale o chodzi teraz. Przecież się pogodziliście. - Zauważył zdezorientowany James. Vic energicznie pokiwała głową.

- To prawda, ale ktoś prawdopodobnie za pomocą eliksiru wielosokowego podszył się pode mnie. - Wytłumaczyła dziewczyna i posmutniała jeszcze bardziej. - I Ted widział jak całuję się z Don'em. Ale to nie była prawda. Ja... go kocham. Proszę, James, zrób coś. - Potter poklepał ją po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze. Porozmawiam z nim. Wytłumaczę mu wszytko. Będzie okey. - Mówił na potwierdzenie swoich słów. Uwierzyła mu. Tak bardzo kochała tego chłopaka i wiedziała, że on kocha ją. Nie chciała, żeby był sam. Stracił rodziców bardzo dawno temu, ale słyszała, że byli odważnymi i dobrymi ludźmi. Teddy też taki był. Dobry jak Puchon i odważny jak Gryfon. Trafił do tego drugiego roku. Nie obchodziło ją, że jest dwa lata starszy. Nie chodzili ze sobą długo. Pocałował ją w urodziny Victoire, 2 maja 2016. I to był najlepszy dzień w życiu panny Weasley.
~Alicja~ 
Z pomocą Molly udało mi się nadrobić wszystkie zaległości. Straciłam na to całą sobotę i pół niedzieli, ale zakładałyśmy, że zajmie nam to cały weekend. Okazało się, że niedzielne popołudnie mam wolne i pewnie będę je spędzać sama. Molly postanowiła poświęcić dzisiejsze popołudnie na spotkanie z młodszą siostrą. Mary i Nathalie wyszły, kiedy się uczyłam, a teraz zapewne siedzą w bibliotece, a ja chcę poświęcić te parę godzin na coś innego niż nauka. Została jeszcze Lauren, która teraz odbębnia szlaban u Filch'a. Długa historia, w skrócie była wściekła na Mary wyżyła się na szkole. Pozostawiam to bez dłuższego komentarza. Wychodzi na to, że zostałam sama. Niebo zasnuły czarne chmury, więc na dworze też nie spotkam "przypadkowych" znajomych. Akurat dzisiaj, znowu, nie mam ochoty na nowe znajomości. Dlatego postanowiłam wyjść na dwór. Te ciemne, burzowe chmury przypominały mi o Salem. Od tak, po prostu. Nie wiedziałam gdzie idę, po prostu szłam przed siebie nie patrząc za siebie. Ku mojemu zdziwieniu ktoś był nad jeziorem. Dwie osoby. Kiedy się zbliżyłam zauważyłam, że to James i jakaś ruda dziewczynka. Podążyłam w ich stronę.
- Cześć! - Zawołałam, a oni natychmiast się odwrócili. Chłopak uśmiechnął się.
- Cześć. Lily idź do zamku. Mama niedługo przyjedzie. - Dziewczynka kiwnęła głową i poszła w stronę szkoły. Ja usiadła obok kolegi.
- Kto to? - Sorry, to tylko ciekawość.
- Moja siostra. - Wyglądał jakby się wahał. - Alicjo, mogę ci zaufać? - Co on mi chce powiedzieć? Coś niebezpiecznego? Mimo to kiwnęłam głową. - Mój ojciec zbzikował. Uderzył ją i mamę. Lily tu uciekła. Teraz wracają. Ale do nas na razie wprowadzają się ciocia Hermiona i wujek Ron. Będą pilnować, żeby ojciec już się tak nie zachowywał. - Ciekawe ile go kosztowało to wyznanie.
- Przykro mi. - W jakiś podręcznikach dobrego przyjaciela było, żeby w takiej sytuacji przytulić albo chociaż położyć rękę na ramieniu swojemu przyjacielowi. Muszę znaleźć tą książkę i spalić zanim ktoś się nażre tych bzdur. Ja wolę opierać się tylko na słowach. - Jeśli jest coś co mogę zrobić to wystarczy, że powiesz. - Zadeklarowałam się. Uśmiechnął się smutno.
- Dziękuję. Ja... - Chciał skończyć, ale rozległ się głos.
- James! James! - Odwróciliśmy się. Wołała go jakaś kobieta o rudych włosach. Ginny Weasley.
- Ja naprawdę dziękuję. - Dokończył pośpiesznie i pobiegł do matki.
- Nie ma sprawy. Zawsze do usług. - Szepnęłam do siebie, a potem wpadłam na szalony plan. Również poderwałam się z miejsca i ruszyłam ku zamkowi. Potem do lochów i do gabinetu profesorki eliksirów. Oczywiście była u siebie. Kiedy wpadłam spojrzała na mnie.
- Muszę się dostać do Doliny Godryka. - Oznajmiłam bez ogródek. Ona wybuchła śmiechem. - Pozwolę ci przypomnieć, droga Pauline, że kazałaś mi zwracać się do ciebie z każdą prośbą. Więc jak? - Zapytałam nie zbyt miło, a ona nadal się uśmiechała.

- Nigdzie nie idę. - Odpowiedziała nadal rozbawiona. Okay. W takim razie jest plan B.
- Więc idę sama. - Skierowałam się do drzwi, a ona przestała się uśmiechać. Zapewne zaczęłaby prawić mi jakieś nudne kazanie, ale szybko wyszłam z lochów. A potem pojawiłam się na błoniach. Jak się dostać do Doliny? I nie dostać kary... Hmm... Mam lepszy pomysł! Pobiegłam na najwyższe piętro, wspięłam się po drabinie do sali wróżbiarstwa. Czas się pobawić z trochę mroczną magią. Wzięłam jedną kulę i usiadłam po turecku na dywanie.
- Ellinel la'crosat. - Wypowiedziałam słowa zaklęcia, a w środku kuli pojawiła się mgła. - Harry James Potter. - Wypowiedziałam i w kuli on się pojawił. Był sam. Świetnie. Uniosłam palec i zaczęłam wypowiadać zaklęcie. W pewnym momencie Potter uniósł się do góry i zaczął latać po całym pokoju jak szmaciana lalka. Moja lalka. Kręciłam ręką na wszystkie strony, a on latał po pokoju, robił fikołki i salta. Przybiegli jego przyjaciele i próbowali go ściągnąć. Na próżno. Za wysoki poziom czarów. Na wielki finał słynny Harry Potter zawisł na gaciach na żyrandolu. - A'solo la'di. - Wypowiedziałam zaklęcie i kula wróciła do swojego pierwotnego stanu. Odłożyłam ją na miejsce i ruszyłam w drogę powrotną. Nie uczą nas czarnej magii, ale potrafimy znaleźć odpowiednie książki i sami się jej uczymy. Ja nie powinnam jej używać, ale to zrobiłam. I bardzo się z tego cieszę. Nagle przez okno wleciała sowa.
- Tamisa. - Szepnęłam. Sowa moich przyjaciół. Nadleciała odpowiedź od nich. Zwierzę usiadło na moim ramieniu, a ja je pogłaskałam. - Dzielnie się spisałaś. Kochana. - Jeszcze raz ją pogłaskałam i rozwiązałam list. - Leć do sowiarnii. - Zahuczała wesoło i wzbiła się w powietrze. Zanim zniknęła z pola mojego widzenia, zza rogu wyskoczyła wściekła Pauline. Czyli list będzie musiał poczekać...
- Co ty zamierzałaś zrobić? Odbiło ci?! - Bennet puknęła się w głowę. - Chodź ze mną. Do gabinetu! - Powiedziała swoim zwykłym surowym tonem, a ja uśmiechnęłam się w duchu. Podążyłam za nią do gabinetu. Ku mojemu kochanemu pechowi, w lochach minęłyśmy grupkę Ślizgonów. Wśród nich był oczywiście Damon. Super, ostatnio rozmawiałam z nim we wtorek. Dzisiaj jest niedziela, więc chyba oficjalnie muszę przyznać, że się nie lubimy. Wzajemnie. Oboje. Posłał mi zdziwione spojrzenie. Ktoś zagwizdał. Jeśli się nie mylę to był Martin Nott. Razem z nimi był jeszcze jakiś blondyn. Scorpius Malfoy? Super, zapamiętałam wszystkich, których nie chciałam pamiętać, a tych, których bardzo bym chciała za nic nie mogę zapamiętać. Jak na razie Nathalie opowiedziała mi o swoich koleżankach z dormitorium. Frances, Lucyllie i Hana. Frances Whithe, Lucyllie Portman oraz Hana Joles. Z tą ostatnią prawdopodobnie będę siedzieć na Obronie przed czarną magią. W sumie sama nie wiem. Teraz, kiedy nic nie mam do James'a... Chyba, że nasza kochana Rosemary będzie chciała mnie zabić... Trudno, ewentualnie rozpęta wojnę, a ja się nie poddam. Gorzej, że możemy stracić przez to punkty. Moje rozmyślenia przerwało wejście do gabinetu. Rozsiadłam się wygodnie na fotelu. Nauczycielka usiadła na biurku. - Co zrobiłaś lub co chciałaś zrobić?
- Chciałam wybrać się do brata. Muszę z nim porozmawiać, ale jednak wysłałam mu list. - W sumie to po części prawda. Muszę się zobaczyć. Nie dostałam jeszcze odpowiedzi od niego. Może Saltzman zrezygnował ze skarżenia się na mnie. Szczerze w to wątpię, ale zawsze jest promyk wiary. Pauline chyba mi nie do końca wierzyła, ale mnie wypuściła. Zachowałam się źle wobec niej, no ale sorry. Ten dziad Potter zasłużył na zemstę. Wróciłam do pokoju, a tam czekała na mnie niespodzianka.
- Perykles. - Mruknęłam. Tak, to on. Perykles siedział na ramieniu Rose, która go głaskała. Podskoczyła gdy usłyszała mój głos.
- Perykles? To jego imię? - Kiwnęłam głową. Sowa Ian'a. Czyżby brat przysłał odpowiedź. Dziewczyna zepchnęła zwierzę z ramienia, jakby było czymś obrzydliwym. Perykles zahuczał zły. Nie dziwię mu się. Najpierw cię kocham, a jak się dowiaduję, że należy do tej całej Alicji to spadaj. Rozwiązałam liścik z nóżki sowy i usiadłam na łóżku, żeby go przeczytać.

Droga Alicjo!
Spotkaj się ze mną w Zakazanym Lesie. Będę na ciebie czekać na polanie. Wyjdź natychmiast! - Ian

Założyłam włosy za ucho i chwile się zastanawiałam. Iść... Chyba muszę. Trzeba komuś wcisnąć jakąś wymówkę gdzie idę? Nie, jest tu tylko Rose, więc wybiegłam z pokoju i pognałam na skraj lasu. Chwilę tam przeczekałam obserwując czy nikt nie idzie, a kiedy byłam tego pewna zmieniłam postać. I tak oto jako tygrys pobiegłam przed siebie. Problem jest jeden. Nie mam pojęcia gdzie jest ta głupia polana. Nigdy nie byłam w tym lesie i nie wiem co mnie może tam czekać. Chyba nie bez powodu zabraniają tam wchodzić. Powoli sunęłam w głąb chaszczy. Oglądał się słysząc każdy szelest. W pewnym momencie usłyszałam stukot kopyt mnóstwa centaurów. Pędziły prosto w tą stronę. Przerażona zaczęłam gnać prosto przed siebie. Przeskakiwałam przez przewalone konary, aż w końcu wpadłam do jakiegoś strumienia. Wytężyłam tygrysi słuch. Poszły w drugą stronę. Ufff... Oprócz tego, że jestem cała mokra, to jest okay. Postanowiłam iść wzdłuż strumyka. W końcu pomiędzy drzewami zobaczyłam polanę. Zamieniłam się w człowieka i ku mojej radości nie byłam mokra. Czyli jednak nie prześladuje mnie jakiś pech! To miejsce było całe w kwiatach, które sięgały mi do kolan. Porastała je też długa, niekoszona trawa. Mam nadzieję, że nie zacznę od niej kichać. W końcu wyłoniłam się zza drzew i wtedy zobaczyłam jego. Mojego brata. Nie mogąc się powstrzymać rzuciłam się w jego stronę. Rozłożył tylko ramiona, w które ja wpadłam. Przytulił mnie unosząc do góry. Mój brat ma metr osiemdziesiąt. Tata to samo, a matka z siostrą metr siedemdziesiąt. Ja też zbliżałam się już pod tą liczbę. Mimo to obecnie wisiałam w powietrzu podniesiona przez mojego brata.

Oto Ian
- Tęskniłam. - Szepnęłam, a on pogłaskał mnie po głowie. Jak mi go brakowało...
- Wiem. Ja też. - Zachichotałam, a on się uśmiechnął. - Zapomniałem już jak się śmiejesz. - Chwile rozmawialiśmy o tym co się ostatnio działo, a potem przeszliśmy do poważniejszego tematu.
- Więc... Chodzi o ten list, prawda? - Spytałam spuszczając wzrok. Jest jedną z niewielu osób przy której mogę być sobą. Chłopak spoważniał. Kiwnął głową i próbował odnaleźć mój wzrok. Podniosłam dumnie głowę. Nie jesteśmy już dziećmi, więc trzeba odważnie zmierzyć się z konsekwencjami. Trzeba dać radę.
- Wezwał mnie twój nauczyciel, żebym coś potwierdził. - Powiedział wyraźnie i wolno. - Ali, o chodzi? - Przełknęłam ślinę, ale nie spuściłam wzroku. Przepraszam Pauline.
- Utknęłam w czymś takim jak myślodsiewnia. Siedziałam tam tydzień. Dziewczyny mnie kryły, ale jeden z nauczycieli zauważył, że coś jest nie tak. Ale udało mi się wyjść w odpowiednim momencie. Wezwał mnie do siebie, a ja mu powiedziałam taką wersję wydarzeń jaką wymyśliły moje koleżanki. - Zakończyłam na jednym wdechu. Tym razem on westchnął i przetarł dłonią twarz.
- Jaka jest ta wersja wydarzeń? - Spytał po chwili.
~James~ 
Mocno przytuliłem siostrę, z którą stałem na korytarzu przed Wielką Salą. Mama rozmawiała teraz z profesor McGonagall. Ich bagaże stały już na korytarzu, gotowe do powrotu do domu. O ile to miejsce można nazwać domem, bo dom jest podobno tam gdzie kochająca rodzina. 
- Nie chcę tam wracać. - Szepnęła mi na ucho siostra. Uśmiechnąłem się do niej smutno. Przez ten czas, który tu była było świetnie. Razem z resztą rodziny ją ukrywaliśmy, ale mama w końcu zwróciła się o pomoc do swojego brata i bratowej-przyjaciółki. Będą teraz mieszkać wszyscy razem. Mam nadzieję, że pomoże to jakoś mojej siostrze. Nie chcę, żeby wychowywała się w patologii.
- Wiem, ale nie możesz też zostać tu. - Powiedziałem odsuwając się od niej. W głębi duszy, to małe dziecko we mnie krzyczało, że ktoś podmienił mi ojca, że ktoś się za niego podszywa albo działa przez jakiś czar. Ale to dziecko się myli. Po prostu pamięta ojca przed tą kolosalną przemianą. Usłyszałem tupot kroków, więc się odwróciłem. W naszą stronę szła mama. Ją też przytuliłem. Pożegnaliśmy się wszyscy. Przyszedł jeszcze Albus.
- Pa. Trzymajcie się. - Powiedziała nasza rodzicielka puszczając głowami. Zmniejszyły swoje walizki i wyszły ze szkoły. Potem wsiadły do powozów i odjechały. Ja i mój brat poszliśmy w swoje strony. On do swojego dormitorium, a ja na trening. Mecz już za tydzień, więc ćwiczymy codziennie. Teddy jako nasz kapitan powinien być wcześniej, więc mogę teraz z nim porozmawiać. Obiecałem to kuzynce. Droga na stadion minęła mi za szybko. Nie wymyśliłem żadnej przemowy... Improwizować też nie umiem. Chyba dam radę coś wymyślić. Pchnąłem drzwi. Tak jak podejrzewałem, w szatni nikogo nie było. Zapukałem do drzwi kapitana drużyny.
- Proszę. - Usłyszałem głos przyjaciela, więc nacisnąłem na klamkę. Znalazłem się w małym pomieszczeniu z  jednym oknem, biurkiem, szafką szkolną i fotelem. To właśnie w nim siedział Teddy. Ubrany był już  w strój.  Spojrzał na mnie, kiedy wszedłem i się uśmiechnął.
- Co mogę dla ciebie zrobić James? - Myślę, że ten uśmiech zniknie z jego twarzy, kiedy się dowie po co przyszedłem. Usiadłem na krześle naprzeciwko niego.
- Słyszałem, że zerwałeś z Victoire. - Zacząłem jakoś delikatnie.
- Tak. Wiesz, ktoś chciał rzucić nam kłodę pod nogi i wysłał jakieś przerobione zdjęcie, chyba to też słyszałeś? - Uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy. Chyba jednak będzie trudniej niż myślałem. Trzeba chyba iść dalej niewinnie. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni, podobno...
- Tak, ale podobno to ty zerwałeś z nią po tym jak... - Nie skończyłem, bo mi przerwał. O proszę, udało mi się. Uśmiech wreszcie zniknął, zamiast tego pojawiło się zirytowanie. Jeszcze gorzej...
- Całowała się z Don'em. Nienawidziłem gościa od samego początku.
- Może to wcale nie była ona. Eliksir... - Próbowałem wytłumaczyć kuzynkę, ale mi nie dał. Znów mi przerwał. Czy nie wie, że to nie kulturalne? I tak, mówi to syn mężczyzny, który uderzył własną córkę. Mam nadzieję, że jakoś za to zapłaci...
- Nie próbuj jej uniewinniać. Popełniła błąd i jak zwykle próbuje się go wyprzeć. Ale ja ją znam. Proszę, bądź po mojej stronie bracie. Naprawdę. - Tym zakończyła się nasza rozmowa, bo Lupin wyszedł i zatrzasnął drzwi. Ekstra...
~*~
Blondynka leżała w swoim łóżku i wpatrywała się w medalion.
- Gdzie schować to cudo? - Szepnęła, pytając sama siebie. - Nigdy nie powinieneś wyjść z mojej rodziny. Moje skarbie. - Zwróciła się do medalionu. - Wiesz ile dla ciebie poświęciłam? Zostałam Krukonką, to jak zdrada dla mojej rodziny. - Pogłaskała małą literkę "S". - Ale mogę ci to wybaczyć skarbie. Odwdzięczysz mi się. Odwdzięczysz. - Szeptała dziewczyna.

~♥♥♥~
Dziś nie mam żadnej notatki...
Komentujcie!
- A

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 14

 "Aż trumna spadnie
Aż do dnia śmierci
Aż moje bicie serca ustanie
Aż moje nogi po prostu się załamią
ow wow ow ow wow ow...
Aż trumna spadnie"

ZZ Wards "Till the casket drops"
~Alicja~
Leciałam przez czarne ciemności, aż nagle wylądowałam na znajomym, miękkim łóżku. Miałam ochotę skakać i piszczęć, bo nareszcie tu jestem. Ale otworzyły się drzwi, a za nimi stał profesor Saltzman. Eee, co on tu robi? Na mój widok się uśmiechnął.
- O, widzę, że panna Sims do nas wróciła. - Wróciła, WRÓCIŁA, W R Ó C I Ł A. Co one mu powiedziały? Czy inni też wiedzą? I po co on tu przylazł, do cholery? - Jak się czuję pani ciotka? - Moja ciotka? Jaka ciotka, kurczę? Mary, która stała zanim zaczęła żywo gestykulować. Ona. Nie żyje. Aha, ciekawa historia...
- Ona... - Powiedziałam histerycznym głosem i przygryzłam wargę. - Nie żyje. - Jakie szcześćie, że potrafię się rozpłakać na zawołanie, i szcześćie, że Saltzman nie jest kobietą. Gdyby nią był, pewnie domyśliłby się, a raczej domyśliła, że kłamię. Ale każdy wie, że faceci są wrażliwi na kobiece łzy. Zaraz się przestraszy i ucieknie. A wtedy ja popędzę do Bennet. Muszę znać odpowiedzi. Chcę znać odpowiedzi.
- Masz moje szczere kondolencje, ale musimy porozmawiać. Chodź ze mną. - Spojrzałam na niego zdezorientowana. Więc plan awaryjny. Udawać głupią laskę.
- Ale... ale... ja nie... mog-gę się tak... pokaazać. - Wychrypiałam, pochlipując przy tym. Czy nie wypadłam przekonująco?
- Znam na to rozwiązanie, ale proszę, nie płacz już. - Wyszeptał formułkę jakiegoś zaklęcia, a ja poczułam jak opuchlizna znika. Spojrzałam w lustro. Idealnie... Moje cienie, które zawsze były pod oczami, zniknęły. Usta stały się różowiutkie. Moja blada cera przygrała zdrowy kolor. Policzki się zaróżowiły. Włosy lśniły czystością. A z twarzy zniknęły pryszcze, krosty i inne świństwa. Jedyne co poznawałam w swojej twarzy to ciemne oczy i blizna koło ust, długa kreska. Dzięki temu stwierdziłam, że nadal jestem sobą. Uśmiechnęłam się do siebie i odwróciłam się do nauczyciela.
- Przyjdź do mojego gabinetu za dziesięć minut. - Po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Dziewczyny patrzyły na mnie w oczekiwaniu. Dopiero teraz zobaczyłam, że brakuje Lauren. Trudno.
- Opowiem wam wszytsko, jak wróci Lauren. - Mary przygryzła wargę. - Co?
- Ona nie wróci, na razie. Pokłóciłyśmy się o... coś... i się obraziła.
- Dobra, to po prostu powiem wam później, ale na razie musicie coś dla mnie zrobić. To bardzo ważne. - Powiedziałam i wyjaśniłam o co chodzi. Znając szczegóły odbiegły.
~.~
Stałam przed drzwiami nauczyciela. Było zawcześnie. O nie wiele, ale jednak. Zapukałam cicho i weszłam. Siedział za biurkiem. Pierwszy raz byłam w jego gabinecie. Książki, książki, książki. Wszędzie znajdowały się półki z nimi. Widziałam też różne sprzęty potrzebne na lekcje. Nauczyciel siedział za biurkiem. Wskazał mi krzesło, więc usiadłam.
- Chcesz może herbaty? - Zapytał i postawił dwa parujące kubki na stole.
- Nie dziekuję. - Przygryzł policzek. - No, dobrze. - Odchrząknął i zaczął przesłuchanie z kazaniem. - Nie wiem jak było w twojej poprzedniej szkole, ale z tej tak nie można sobie uciekać. Nie chcę informować dyrektorki i jeśli będziesz współpracować, to obiecuję, że wszystko pozostanie między nami. Zgoda?
- Tak, oczywiście. - Kiwnęłam jeszcze głową.
- Dobrze. Więc gdzie byłaś przez ten tydzień.
- Ja... byłam u mojej ciotki.
- Jak się tam dostałaś? Ktoś ci pomógł.
- Poleciałam na miotle.
- Leciałaś całą drogę? Rodzice wiedzieli?
- Nie... To było tak... Oni nie chcieli mnie poinformować. Powiedział mi o tym mój brat i to on pomógł mi się do niej dostać. Bardzo ją kochałam. Nie chciałam jej nie pożegnać. Brat o tym wiedział. Dlatego mi pomógł, ale nie chcę, żeby miał przez to kłopoty. - Wsypanie Ian'a nie jest dobrym pomysłem, ale zawsze jakimś. Mam nadzieję, że nic nikomu nie powie. Zgodnie z obietnicą.
- Dziękuję za szczerość. Oczywiście nie powiem nic nauczycielom ani rodzicom, ale porozmawiam z bratem o prawdziwości tego wydażenia. - Kurczę... Błagam, niech on do niego nie dotrze. Tylko mnie straszy... - Jak się nazywa.
- Ian Sims. - Nie miałam wyjścia, trzeba powiedzieć prawdę...
~.~
Po krótkiej rozmowie, wyszłam z gabinetu. Dziewczyny spełniły moją proźbę. Zaraz przed drzwiami czekali na mnie Mary, Nathalie, Molly oraz Damon. Muszę porozmawiać z tym ostatnim.
- Pilnuj go. Nie chciał przyjść, a potem chciał uciec. - Powiedziała Molly i dziewczyny zniknęły na schodach. Chwyciłam go za rękaw i zaczęłam ciągnąć na dół.
- Czego ode mnie chcesz? - Nie mogło obyć się bez jęczenie, oczywiście. KIedy schodziliśmy na parter, uraczyłam go odpowiedzią.
- Chcę pomocy. - Odpowiedziałam śpiewkę, ale on nadal zadawał pytania.
- W sprawie...? - Mam go dosyć. Niech ktoś zabierze to jęczydło ode mnie!!!
- Przyparcia do muru Bennet. Wiem kim jest. - I opowiedziałam mu kto wyciągnął mnie z dziennika. Dziewczyny wcześniej powiedziały mi, że on wie. Nie wiem czemu poleciały akurat do niego po pomoc. - Obiecuję, że to ostatni raz, a potem możemy nawet rzygać, patrząc na siebie. - Poczułam, że się nie opiera, więc puściłam materiał, a on zrównał ze mną krok. Po chwili byliśmy pod drzwiami jej gabinetu. Spodziewałam się, że będzie uciekać. Przecież wie, że wiem. Ale ona spokojnie przygotowywała się do lekcji.
- Dobry wieczór. W jakiej sprawie do mnie przyszliście. - Zapytała jak gdyby nigdy nic.
- Dobrze pani wie. - Warknęłam. Spojrzała na mnie wzrokiem pełnym politowania.
- Obie wiemy, że on nic nie wie. - Wskazała na Damon'a. - Ale zapewne macie jakieś pytania. Słucham. - Wróciła do swojego pogodnego uśmiechu.
- Po co pani tu przyjechała. Przecież mogła pani pracować w Salem. - Smith był bardziej opanowany, więc pozwoliłam, żeby on zadawał pytania. Po moje odpowiedzi wrócę sama.
- Pewnie chodzi ci o to, że mogłam tam pracować? - Zasugerowała, a my kiwneliśmy głowami. - Myślę, że Delima by tego nie chciała. Nie lubiła mnie od pierwszego dnia. - Delima, główna dyrektorka. Ma jakieś pięćdzisiąt lat i jest strasznie surowa. Ciekawe czemu jej nie lubi. - Twoja babcia też tego nie chciała. - Wskazała na Damon'a. Jego babcia? - I reszta zarządu. Bo widzicie. Nie jestem w pełni czysta... 3/4 krwi czarownicy. A to nie całość. Nie lubią nie całości. Jakie jest następne pytanie.
- ‎Czemu uczy nas pani eliksirów stamtąd. - Ja zadałam pytanie, ponieważ Damon'a zatkała jej odpowiedź. Faceci... Tacy prości do rozbrojenia...
- Uważam, że powinniśmy mieszać kultury. Jestem też trochę zbyt surowa... ale cóż. Każdy jest inny. - Na jej twarz znów wrócił ten głupi pogodny uśmiech. - Jakie macie inne pytania.
- To wszystko, dziękujęmy. - Powiedziałam zbita z tropu i wyszliśmy na korytarz.
- Wow... - Wyjąkaliśmy razem, a potem się pożegnaliśmy i Ślizgon poszedł w swoją stronę. Odczekałam chwilę i wróciłam do pomieszczenia. Elfka-czarownica wyglądała jakby na mnie czekała. Pewnie tak było. Siedziała na biurku i wyraźnie czekała na pytania.
- Chcę... Nie! Ja muszę poznać odpowiedzi. - Wyjąkałam i stanęłam naprzeciwko niej. Wskazła mi krzesło w rogu sali, na które opadłam.
- Po części po to tu jestem. Mam dać ci odpowiedzi. Więc słucham pytań.
- Kto cię przysłał? Dlaczego ja? W jaki sposób czarujesz? Czego ode mnie chcecie? - Wypowiedziałam na jednym wdechu. Uśmiechnęła się szeroko.
- Wow, dużo tych pytań. Ale oto odpowiedzi. Kompletne. Zostałam przysłana przez króla Leśnego Królestwa, Thranduila. Dlaczego ty... Ciężko to wytłumaczyć. Jesteś bardzo silną czarownicą. Twoje zaklęcia są bardzo silne, zdolności większe niż u twoich rówieśników. U czarodziejów mogłabyś zapisać się w historii pomiędzy Dumbledore'm, a Voldemort'em. Ale byłabyś równie zdolną elfką. A u nas zbliża się wojna, może nawet trwa. Sami nie wiemy. Z twoją pomocą mamy większe szanse na wygraną, a po za tym jesteś jedyną elfką w swojej rodzinie od tysiąca lat. Nie mam tylu. Mam lat dziewiętnaście, więc nie wiem kim był twój przodek. Wiem, że ani twoja mama, ani siostra, ani babcia nie były elfami. Ale ty jesteś. Chcemy, żeby dołączyła do naszych szeregów choć na jakiś czas. Ja tu przybyłam, żeby pomóc ci wybrać, bo sama jestem taką hybrydą. Jakie było następne pytanie?
- Czemu się nie ujawniłaś? - Wiem, że nie było takie, ale słuchając tej historii musiałam poznać odpowiedź na tamto.
- Chciałam, żebyś doszła do tego sama. Dziennik też był podstawiony. Miał ci pomóc znaleźć mnie. Poradziłaś sobie. Zadałaś jeszcze pytanie, w jaki sposób czaruję. O w taki. - Pokazała mi naszyjnik. - Jest zaklęty. Pozwala mi czarować i wyglądać jak czarownica. Być bez tych uszu.
- Dziękuję. I przepraszam, za to jaka byłam oschła... - Powiedziałam i zmierzałam do wyjścia, ale zatrzymał mnie jej głos.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz miała pytania na jakikolwiek temat, nie krępuj się pytać. Zazwyczaj jestem tu. Czasem też w sypialni dla nauczycieli. Piąte piętro. Wschodnie skrzydło. Pod 12. Nie krępuj się przychodzić. Jeszcze niedawno sama się uczyłam i wiem jak to jest.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się i ona zrobiła to samo.
- O, i Alicjo, nie oficialnie możesz mówić do mnie Pauline. Ale w klasie masz mówić do mnie pani Bennet. Zrozumiano, panno Sims. - Ostatnie dwa zdania powiedziała swoim zwykłym surowym tonem. - Inni nie mogą wiedzieć, że jestem od nich tylko o sześć lat starsza.
- Dobrze, Pauline. - Odpowiedziałam i wyszłam. Może ona wcale nie jest taka zła, jak mi się wydawało. Może jest całkiem miła. Może jest tu dla mnie na prawdę. Sama nie wiem. Ale na pewno przyniosła odpowiedzi. A to ważne. Powoli podążyłam do wieży Gryffindoru. Jutro czeka mnie ciężki dzień...
2 dni później
- Kto by pomyślał, że we wrześniu może być tak gorąco. - Powiedziała Lauren. Dziewczyny nadal się nie pogodziły, ale ona nie ma nic do mnie, więc dzielę swój czas na dziewczyny i na nią. Dziś poszłyśmy wysłać listy do rodziny. Ona tylko do rodziców, a ja jeszcze do brata i starych przyjaciół. Oto treść tych listów.

Kochani rodzice!
Hogwart jest piękny, dobrze się tu czuję. Ale nie zmienia to faktu, że nigdy nie dorówna Instytutowi, a ja prawdopodobnie nigdy nie wybaczę wam przeniesienia. Mimo wszystkich moich zarzeczeń i gróźb znalazłam przyjaciół i dobrze się uczę. Jest tu bardzo gorąco, tak samo było w Salem. Tyle, że tam był las i morze gdzie mogliśmy odpoczywać. Tu jest jezioro, las też, ale nie można do niego wchodzić. To Zakazany Las. I nie. Nie złamałam żadnej zasady w geście mojego, jak to mówicie buntu. I naprawdę, nigdy nie wzywała mnie dyrektorka. U mnie ogólnie jest wszytsko w porządku.
Alicja

Drogi Ian'ie!
Błagam cię, kryj mnie. Obiecuję, że niedługo wszytsko wyjaśnię! - Twoja siostra Alicja

Drodzy wy!
Tęsknie za wami i za Instytutem. Nawet za tymi górami nauki. Tęsknie za naszymi sekretymi miejscami. I za tymi wszystkimi psikusami. Nie zawiodłam was. Hogwart mnie nie pokonał. Nie załamałam się i jakoś leci mi tu czas. Znalazłam tu przyjaciółki, ale mimo, że je uwielbiam, to nigdy wam nie dorównają. Z wielką chęcią wywięłabym też jakiś numer tutaj, ale nikt nie zna tu zaklęcia niewidzialności. To w sumie daje mi przewagę jeśli będę chciała stąd uciec. Tak w ogóle to trafiłam do Gryffindoru. Ale Tiara się zawachała i najpierw przydzieliła mnie do Ravenclawu. Czemu to mnie zawsze zdarzają się takie dziwne przygody? Czy ktoś z was rzucił na mnie urok. I czemi tak długo nie pisaliście? Jestem tym oburzona. Obiecaliście mi coś! A tak na serio, to czekam na odpowiedź. Muszę kończyć ten list, bo trzeba spadać na śniadanie.
Pozdrawiam!
Ali Zombie

Najdłużej zastanawiałam się nad treścią tego ostatniego listu. Po trudnym początku byłam po prostu sobą i wszysko jakoś gładko poleciało dalej. Mam nadzieję, że odpiszą szybko, że w ogóle odpiszą.
- W Salem często tak jest, ale wtedy idziemy do lasu albo na plażę, żeby kąpać się w morzu. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Jak ja za tym tęsknie...
- Serio macie tam plażę? - Zapytała z nie dowierzeniem. Kiwnęłam głową z uśmiechem. - Wow. To nieźle. Zazdroszczę. - Powiedziała szczerze. A po chwili dodała. - Tu jest o wiele chłodniej. - Miała rację. Grube mury sowiarni chroniły ją przed ciepłem. Wspięłyśmy się na ostatnie piętro. Wyjęłam jeden list i przywiązałam go do szkolnej szkoły. Pogłaskałam ją i wtedy ona odleciała.
- Masz swoją sowę? - Zapytałam po chwili. Dziewczyna kiwnęła głową.
- Tak. To Zeus. - Wskazała czarną sowę. - A to Mira. - Wskazała na brązową, puchatą sowę.
- Masz dwie sowy? - Zapytałam z ciekawości.
- Jedna jest domowa, ale tu przyleciała i nie chce wracać do domu. Rozdzice kupili więc inną sowę, a ta została tu. - Westchnęła i wróciła do przywiązywania listu na nóżce Zeusa. - Jak chcesz możesz ją pożyczyć. - Wskazała na Mirę. - Mam tylko jeden list.
- Dziękuję. - Powiedziałam i zabrałam się do przywiązywania listu do sówki przyjaciółki. Ostatni list, ten do przyjaciół, przywiązałam do innej szkolnej sowy. - Idziemy? - Kiwnęła głową i podążyłyśmy do wyjścia. Lauren szła przodem, a kiedy byłyśmy już przy wyjściu, zza rogu wyskoczyła nagle jakaś ruda dziewczyna z herbem Slytherinu na szacie. Moja przyjaciółka na nią wpadła, ale ja w ostatniej chwili złapałam się ściany. 
- Przepraszam, nie widziałam cię. - Powiedziała Livvi podnosząc się z ziemi. Tamta też się podniosła. Chciałyśmy już iść, ale ruda stała nam na drodze. 
- Twoje. Przepraszam. Nie. Uleczy. Moich. Siniaków. - Wysyczała wściekle. Gryfonka napięła mięśnie. Chciała coś odpowiedzieć, ale jej nie dałam. Złapałam ją za ramię i zwinnie wyminęłam rudą. Jestem pewna, że jak przechodziłam podłożyła mi nogę. 
- Dzięki. Ona potrafi być irytująca. - Podziękowała moja współlokatorka. 
- A tak w ogóle, kto to? - Zapytałam, zdając sobie sprawę, że nie znam jej imienia.
- Justine Coach. Taka wredota. Nie warto się nią przejmować. - Opadłyśmy na ciepłą trawę i tam spędziłyśmy resztę przerwy. Chyba mamy nowego wroga.
~*~
Zbliżała się północ. Pewna Krukonka zmierzała korytarzami swojej szkoły, Hogwartu. Parę razy natknęła się na woźnego, Filcha i jego przeklętą kotkę, panią Dixi. Ta dziewczyna to bardzo sprytna i inteligentna osóbka, więc świetnie poradziła sobie z wyminięciem ich. Do tego ta kocica siedziała już zamknięta w  składzie na miotły. Uczennica domu orła dotarła właśnie na miejsce. Łazienka na drugim piętrze.
- Ty przeklęty duchu, jesteś tu? - Mruknęła, ale i tak ktoś ją usłyszał.
- Nie, jestem tylko ja. - Z głębi toalety wyłoniła się jasnowłosa dziewczyna.
- Masz to? - Ponagliła blondynka. - Bo jeśli nie. - Dziewczyna w zielono-srebrnym krawacie przewróciła oczami i zamknęła koleżance usta ręką.
- Oczywiście, że tak. Pomyśl, inaczej po co miałabym się z tobą spotkać. - Wyciągnęła skórzany woreczek i wyjęła z niego mały złoty medalion, a potem podała go Krukonce. - Nie było łatwo go zdobyć. Najpierw musiałam ukraść pelerynę niewidkę, co w sumie było proste, bo odkąd Lestrange trzyma Potter'a na smyczy on niezbyt kontaktuje. Do ministerstwa już nie było tak łatwo wejść, ale pomogła mi peleryna. Najciężej i tak było wejść do Biura Aurorów. To miejsce jest strasznie strzeżone, ale jakoś mi się udało. Jak mówiłam Potter nie kontaktuje, więc do niego włamałam się bez problemu i tyle. Pelerynę też chcesz? - Wyciągnęła ją w kierunki koleżanki.
- Nie, zachowaj ją. Będzie twoim ubezpieczeniem. - A potem skierowała wzrok na naszyjnik. Zaczęła gładzić małą literkę "S". - Nigdy nie powinien wyjść z mojej rodziny. Ale teraz może uratować nasze życie. - Nadal nie oderwała wzroku od naszyjnika. - Dziękuję. Dziękuję, Chloe. - I obie dziewczyny wyszły z łazienki. Jedna udała się na siódme piętro, a druga do lochów.
~♥♥♥~
Jestem zła.
Rozdział mi się usunął, ale na szczęście większość
Miałam zapisane na komputerze, bo nie wiem co bym zrobiła.
Tak, więc końcówka wtedy wyszła mi lepiej, ale jest podobna.

Kto nie czytał mojego drugiego bloga, to może teraz nadrobić.
Druga część w czwartek.
http://czarodziejkazsekretnamoca112a.blogspot.com/

 To chyba tyle.
Pozdrawiam
- A

środa, 12 sierpnia 2015

GDZIE TO JEST???

Miałam w 100% napisany rozdział 14. Mam otwartą stronę z postami bloggera. Nagle patrzę, coś się aktualizuje i PUF! Rozdział znika, zamiast tego jest kopia rozdziału 15. Więc ja się pytam: GDZIE JEST ROZDZIAŁ 14!?!????

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 13

"Jeden za  wszystkich, wszyscy za jednego"
- "Trzej muszkieterowie"
~.~
Hogwart, wtorek, po lekcji OPCM
~Mary~
   Długo milczałyśmy. Przez jakieś pięć minut żadna z nas nic nie powiedziała. Tylko stałyśmy tak. Nie umiałam na niego spojrzeć, jeszcze wyczyta coś z mojej twarzy. Mój wzrok biegał po klasie. Nathalie spuściła swój i udawała, że interesuje się swoimi butami. Tylko Lauren i Molly mogły patrzeć mu prosto w oczy przez cały czas, mając niewzruszoną minę.
- Zadam pytanie jeszcze raz. - Zirytował się profesor. Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Prosto w jego ciemne tęczówki. Nath poszła za moim przykładem. - Dobrze. - Odchrząknął i dodał spokojniej. - Gdzie jest Alicja? Zadaję to pytanie ostatni raz. - Nie wiem co to było. Impuls? Wrażenie, że teraz odpowiedzialność spoczywa na mnie? Jego twarde spojrzenie. Wszystko? Po prostu powiedziałam.
- Musiała wyjechać do rodziny. - Nie umiałam dobrze kłamać. Zawsze mnie coś zdradzało, ale teraz po prostu uwierzyłam, że to prawda. Z zaciekawieniem zmarszczył brwi. Musiałam to kontynuować. Nie było innego wyjścia. - Pojechała zobaczyć się z ciotką. Została śmiertelnie pogryziona przez wilkołaka. - Podkreśliłam ostanie słowa i wypatrywałam jego reakcji. Dla normalnych ludzi nie było żadnej reakcji, ale ja byłam spostrzegawcza. Przygryzł policzek. Ledwo zauważalnie, ale jednak. - Obiecała, że wróci po kilku dniach albo jak jej ciotka... wie pan. - Nie mogłam dokończyć. Musiałam grać, bo życie jest grą. Możemy wygrywać lub przegrywać w nie. Dziewczyny były w szoku, ale nie pokazywały tego po sobie. Lauren lekko przygryzła wargę i dzięki wielkie, pochwyciła kłamstewko.
- Ale nie ma. Myślałyśmy, że wróci w weekend, ale nie. Nie ma z nią żadnego kontaktu. - Westchnęła niby zrezygnowana. Uśmiechnęłam się w duchu, że mam taką przyjaciółkę. Takie przyjaciółki. Znamy Ali jakieś dwa tygodnie, ale umiałyśmy oddać się jej całkowicie. 
- Dobrze, przyjdę do was wieczorem. - O cholera! Po co? - I razem skontaktujemy się z Alicją. Nie powiem reszcie nauczycieli. Można mi ufać, prawda panno Carter? - Był opiekunem jej domu. Dlatego zapytał ją. Nathalie tylko kiwnęła głową. - Wezmę adres zamieszania panny Sims i razem teleportujemy się do jej domu, żeby się z nią skontaktować. Możecie zmykać. - Co zamierza zrobić?
- Trzeba coś szybko wymyślić. - Mruknęłam, ale dziewczyny nie odpowiedziały. Mieliśmy się spotkać w Pokoju Życzeń. On skończył wcześniej lekcje, więc miał się tam pójść w czasie lekcji i na nas czekać. My miałyśmy wmieszać się w tłum i udawać, że idziemy do naszych dormitoriów. Mikt by wtedy nie zauważył, ale teraz nasz plan poszedł w diabły i do tego mamy kolejny problem. Dzięki panie Saltzman. Nauczyciele utrzymują, że PŻ nie istnieje, więc musimy być ostrożne. 
- Myślicie, że Damon będzie bardzo zły za to co się teraz stało. - Spytała Molly, kiedy Livvi chodziła wzdłuż drzwi. Westchnęłam ciężko. Dziewczyny nie były dziś zbyt rozmowne. Nie dziwię się.
- Oj tak. Nawet bardzo. - Odpowiedziałam, a Weasley jęknęła.
- Czas się przekonać. - Dodała Thomas, kiedy drzwi zaczęły się pojawiać. Jeszcze raz wymieniłyśmy spojrzenia. Żadna z nas nie miała odwagi otworzyć wrót, żeby zmierzyć się z prawdą.
- Naprawdę? - Zapytałam. Nie wiem skąd we mnie dziś ten przypływ odwagi, ale wszystkich szokuję. Siebie doliczam do tej listy. Położyłam rękę na klamce i jeszcze raz odwróciłam się do przyjaciółek. Stały tak jak wcześniej. Tylko Nathalie kiwnęła głową, żeby to zrobiła. Żebym otworzyła drzwi. Więc nacisnęłam na klamkę i weszłam.
   Pomieszczenie nie było duże. Miało ogromne okno na jednej ze ścian. W sumie to nie było okno. To była ogromna szyba, na całą ścianę. Można było przez nią podziwiać Zakazany las, jezioro, chatkę nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. W pokoju stały dwie kanapy, a pomiędzy nimi stół. Meble były ustawione prostopadle do okna. Na jednej z sof, ciemnej, siedział Damon. Na równoległej usadowiłyśmy się wszystkie. Od wejścia nic nie mówiliśmy. Ślizgon odezwał się dopiero wtedy, kiedy zobaczył jak tłoczymy się na jasnej kanapie. Podniósł jedną brew do góry.
- Ja naprawdę nie gryzę. Możecie koło mnie siedzieć. - Widziałam jak patrzą na niego Ślizgonki. Z czystym uwielbieniem. I co raz bardzie zaczynam im się dziwić. Był bezczelny i czuć, że urodził się na przywódce. Niestety żadna z nas nie umiała odpowiedzieć mu równie cięcie. W końcu Molly wstała i usiadła obok niego, zachowując przy tym jak największą odległość między nimi. Prychnął. Nigdy nie zrozumiem rozumowania facetów, co w tym śmiesznego?
- To, co robimy? - Zapytała Nathalie, kiedy usiadłyśmy wygodnie.
- Przyniosłyście dziennik? - Zapytał, jakby nie słyszał pytania Carter. Mam go tak dość, Lauren też kipi ze złości. Jakby mu tu rzucić pod nogi coś, co go wytrąci z tej strefy Jestem-najważniejszy. Ja nie miałam pomysłu, ale za to moja przyjaciółka miała.
- To zależy. - Powiedziała równie bezczelnym tonem mulatka. Podniósł brwi i chciał chyba zapytać "od czego", ale ta nie dała mu dojść do słowa. - Bo Saltzman wie, że Ali tak naprawdę nie jest chora. I, no wiesz. Domyśla się, że jest coś nie tak. Dzisiaj przyjdzie, żeby wszystko sprawdzić i prawdopodobnie wszystko się rypsnie. - Oznajmiła lekko, tak jakby mówiła co chce na obiad. Twarz Smitch'a szybko zmieniła wyraz. Zacisnął zęby, zaczął oddychać szybko, aż w końcu wycedził słowa.
- CO ZROBIŁYŚCIE! - Powiedział najspokojniej jak mógł, ale i tak był to krzyk.
- My? Nic. - Grę kontynuowała Molly, która teraz udawała przerażoną dziewczynkę bliską omdlenia. - On sam się domyślił. - Mówiła wysokim, piskliwym głosikiem, który denerwował go jeszcze bardziej. Próbował się uspokoić, ale z marnym skutkiem. Ledwo powstrzymywałam się od śmiechu.
- Co powiedział, dokładnie. - Wycedził i wpatrywał się w nas wilkiem. Był tak wściekły, że odebrałyśmy mu gierkę, że aż kipiał. Chyba trzeba przejść do konkretów, bo nie wyjdziemy stąd do rana. Szybko streściłam mu to co się wydarzyło. Był chyba zadowolony, że w końcu ktoś z nim nie pogrywa i też powstrzymał się od ciętych uwag. Dziewczyny też się ogarnęły i rozmowa była normalna. - Okay. W pierwszej kolejności chyba powinniśmy sprowadzić Alicję? - Posłusznie zapytał, a my kiwnęłyśmy głowami. Wyjęłam dziennik i położyłam go na stole. - Na trzy wszyscy dotykamy dziennika. Raz... Dwa... Trzy! - Nasze ręce równo uderzyły w powierzchnie dziennika i... niestety nic się nie stało. Chwyciłam dzienniki i rzuciłam nim o ścianę.
- Spokojnie, bo nas pozabijasz. - Szepnął Damon. Zmroziłam go wściekłym spojrzeniem, a on podniósł ręce w geście poddania się. - Więc... Nie mamy innych pomysłów. Trzeba coś wymyślić dla Saltzmana.  Może powiedzcie, że wam odpisała?
- A skąd pokażemy mu list? - Zauważyła Nathalie. Uśmiechnął się.
- Na to znam odpowiedź. - Szybko namazał słowa na papierze i za pomocą zaklęcia zamienił w pismo naszej koleżanki. Skąd on zna to zaklęcie? Nie uczyliśmy
~Damon~ 
Ach, te Gryfonki... Po Krukonce spodziewałem się większej inteligencji, przecież podobno jest to dom dla zarozumiałych, to znaczy mądrych. W sumie to Ravenclaw jest jedynym domem, który da się z nieść z tych trzech. Gryfoni mylą odwagę z głupotą, a o Kartoflach z Hufflepuff już nie będę wspominać. Doszedłem do Ściany i wypowiedziałem hasło. Ukazała mi ona przejście, przez które wszedłem i natychmiast na kogoś wpadłem.
- Uważaj, jak... - Warknąłem, ale w porę zorientowałem się, że wpadłem na mojego przyjaciela. - Cześć Scorp, ciężki dzień? - Wyglądał na mocno zdenerwowanego. Ciekawe dlaczego. Może kolejna sprawa ze starym Potter'em, kochanym "Chłopcem który przeżył". Przez to co się ostatnio stało, nawet mam problem z nienawidzeniem jego dzieci. Na pewno nie mieli łatwego dzieciństwa. To nie moja sprawa, ale współczuję im. O ile to możliwe, bo nie da się mówić o współczuciu jeśli nie przeżyło się takiej sytuacji samemu. W moim domu było dobrze. Mieliśmy wszystko co tylko chcieliśmy. Tata miał dużo pieniędzy. Nie można oczywiście powiedzieć, że Malfoy'owie, czy Potter'owie byli biedni. Może są nawet bogatsi.
- A jak myślisz? - Zapytał zdenerwowany. Skierowaliśmy się na zieloną kanapę ze skóry krokodyla. Chyba moje podejrzenia nie były bez podstawie.
- Potter? - Zapytałem pewny dobrej odpowiedzi. Kiwnął głową, a zaraz potem nią pokręcił z nie dowierzaniem. Co sobie myśli? - Co się dzieje? - Spytałem po chwili.
- Po prostu nie wierzę, że mój ojciec wyciągnął do niego rękę na zgodę.
- Co? Kiedy? Nigdy o tym nie słyszałem. - Znaczy się słyszałem, ale inną wersję. Alfred Mayson opowiadał kiedyś, że jego ojciec był przy tym. Podobno Potter wyciągnął rękę na zgodę, ale Malfoy go wyśmiał i pozostali na zawsze wrogami. Taka też wersja krążyła po Hogwarcie, ale racja, ani Scorp, ani James nie potwierdzili tego, ani też nie zaprzeczyli tej wersji.
- To było rok przed twoim rozpoczęciem nauki. Byłem z tatą na Pokątnej, chciał mi kupić nową miotłę. W sklepie był też on, Potter. Ojciec podszedł do niego i powiedział coś w stylu, że chce zakończyć tę wojnę i przeprasza za nienawiść. Wyciągnął do niego rękę, ale Potter tylko na nią spojrzał i zaśmiał się wrednie, a potem... A potem nic się nie zmieniło.  - Nadal nie rozumiem, czemu nie zaprzeczyli tej wersji. Albo czemu nam wcześniej tego nie powiedział.
- Ale czemu nie zaprzeczyliście tej wersji szkolnej. - Widząc jego pytające spojrzenie dodałem. - Ty albo James lub Albus? - Kiwnął głową, na znak, że rozumie pytanie.
- Stary Potter był w sklepie sam, a tata zabronił mi mówić komukolwiek o tym co się stało. Był bym wdzięczny gdybyś i ty nikomu nie powiedział. - Kiwnąłem głową.
- Tak, jasne. Będę milczał jak grób. - Uśmiechnął się. Ja też się cieszyłem, że mam przyjaciela, który mi ufa. Tak bardzo ufa. - A właśnie! - Przypomniałem coś sobie. - Dostałem dzisiaj paczkę od rodziców. Przysłali mi parę butelek Kremowego Piwa, chcesz się napić? - Kiwnął głową, więc poszliśmy do mojego pokoju. Po pięciu butelkach na łeb, byłem chyba martwy.
~Mary~
Razem z Lauren niosłam list do Saltzmana. Pokażemy mu go, a on nie przyjdzie do nas i zdobędziemy jeszcze trochę czasu, żeby ją stamtąd wyciągnąć. Świetny plan? Nie, ponieważ ma wiele luk. Może się okazać, że zaklęcie jest tylko czasowie albo, że nauczyciel zobaczy, że coś jest nie tak. Możemy mieć także problem ze ściągnięciem Alicji. Dwa pierwsze problemy nie martwią mnie tak jak ten ostatni. Bo każdą karę da się odbębnić, ale drugiej takiej przyjaciółki już mieć nie będę. Drogę na właściwe pięto pokonałyśmy biegiem, ale od schodów do gabinetu szłyśmy jak najwolniej. Aż wyrosły przed nami te drzwi.
- Która z nas puka? - Zapytała Livvi, kiedy stałyśmy przed gabinetem. Spojrzałam na nią tak, jak na głupka i wyciągnęłam przed siebie pięść. Stuknęłam cztery razy i odsunęłam się od wrót. Przyjaciółka poszła w moje ślady.
- Proszę! - Usłyszałyśmy jego głos, więc spojrzałyśmy jeszcze raz po sobie, a ja zacisnęłam mocniej ręce na kartce papieru. Mulatka położyła dłoń na klamce i otworzyła drzwi. Weszłam pierwsza, bo ona na pewno tego nie zrobi. Posłusznie wsunęła się za mną. - Dobry wieczór panno Simpson, panno Thomas. Co was do mnie sprowadza. - Zapytał mężczyzna siedzący za biurkiem. Uniosłam w górę kawałem papieru i zbliżyłam się. Moja przyjaciółka została z tyłu. - Co to jest? - Zapytał sam siebie, kiedy położyłam list na biurku. Czytając mruczał coś pod nosem. - Jak widzę panna Sims się odezwała. - Czekałyśmy na coś więcej, ale nie powiedział już nic.
- To chyba nie musi pan już sprawdzać co u niej. Prawda? - Podsunęła Lauren. On się tylko uśmiechnął i uważnie przyjżał się naszym twarzom.
- Jesteście jeszcze młode i może nie wiecie, ale nie wolno tak sobie znikać ze szkoły. Jako nauczyciel muszę interweniować. Stwierdziłem, że nie trzeba nic mówić profesor McGonagall, ale może się myliłem. Muszę z Alicją porozmawiać i ukarać ją, ale pomyślałem, że lepiej będzie się czuła jeśli będziecie tam ze mną. Prawda? - Jego słowa wbiły nas w ziemię i odebrały słowa. Co dziwne, pierwsza odzyskałam głos i odpowiedziałam.
- Oczywiście. Jasne. Będziemy czekać wszystkie. Myślałyśmy tylko, że list wystarczy. Przepraszamy. - Powiedziałam i odwróciłam się do niego plecami. Lauren także to zrobiła i ruszyłyśmy do drzwi. Czyli nasz wielki plan jednak nie wypalił. Damon nas zamorduje. 
~.~
- Kurczę... - Przygryzła wargę Nathalie. - Jest źle. Bardzo źle. Jak się dowie, że to wszystko było kłamstwo... To będzie źle z naszą piątką. - Siedziałyśmy w naszym pokoju. Rosemary naszczęście nie było, pewnie znów się włóczyła z James'em i David'em.
- Ale nadal nie wiemy, co zrobimy, kiedy przyjdzie. - Przypomniała nam wszystkim Molly. To przecież właśnie dlatego się spotkałyśmy. Musimy wymyślić coś, choć w sumie nie wiemy jak i w jakim celu. Czy nie będziemy mówić nic, czy wyciągniemy Alicję, czy gdzieś same uciekniemy. Po prostu musimy wymyślić coś.
- Może rzucimy na niego jakieś zaklęcie? Jak przyjdzie. - Zaproponowała Lauren. Spojrzałyśmy na nią. To nie był dobry pomysł, bardzo nie przemyślany. Tak samo jak list.
- Na nauczyciela Obrony? Hmm, kiedyś się w końcu wybudzi i wtedy wszystkie chyba dostaniemy Avadą. - Rzuciłam sarkastycznie. Dziewczyna podniosła ręce w geście obronnym. - A może poprosimy o pomoc Damon'a? - Skuliłam się bardziej na łóżku.
- To też nie jest dobry pomysł. Jak tylko o tym usłyszy to będzie chciał sam rzucić na nas Avadę. - Warknęła Livvi w odpowiedzi. Kontratakuje. Dobrze, mogę walczyć.
- Chyba lepszy niż atak na nauczyciela, przecież inni będą go szukać. - Wypomniałam.
- Super. Może się zakochałaś w tym Ślizgonie i dlatego chcesz tak bardzo się z nim zobaczyć? - Krzyknęła. O, nie. Ty wzięłaś za ciężką artynerię, ja też mogę.
- Ty wredna... - Nie dokończyłam bo ktoś mi przerwał.
- Dość! Wystarczy! - Krzyknęła Nath. Zatkał nas jej wybuch. Zazwyczaj siedziała cicho.  - Nie potrzeba nam jeszcze waszej kłótni! - Dodała i wypuściła gwałtownie powietrze. Livvi wstała.
- Świetnie. Widzę, że doskonale poradzicie sobie beze mnie. Dziękuję, do widzenia! - Wrzasnęła i wyszła, głośno trzaskając przy tym drzwiami. My wpatrywałyśmy się w drzwi.
- I tak oto straciłyśmy jedną głowę do myślenia. - Podsumowała Molly. Carter pokiwała zgodnie głową. Zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam. - Szepnęłam i odwróciłam głowę od miejsca zniknięcia przyjaciółki.
- To nie twoja wina. Wszystkie jesteśmy zestresowane. Trudno nie być. - Powiedziała cicho Weasley, ale nadal nie oderwała wzroku od drzwi mojego dormitorium.
~.~
Zbliżał się czas przyjścia Saltzmana. Wskazówki niemiłosiernie szybko biegły do przodu. Lauren nadal nie wróciła do dormitorium. Szkoda, bo w końcu zaczęłyśmy to razem. Oczywiste jest, że powinnyśmy też razem to skończyć. Siedziałyśmy w milczeniu przez sekundę, minutę, a może godzinę... Nie wiem. Miałam jej dość. Błagam niech ktoś wreszcie coś powie!
- A tak w ogóle, to jak on tu zamierza wejść? - Dzięki! - Przecież do damskiego dormitorium nie mogą wejść mężczyźni. Tata mi mówił. - Zauważyła Molly. Miała rację interesujęce.
- Myślę, że zamierza rzucić jakieś zaklęcie. - Mruknęłam, dłużej nie myśląc.
- Wątpie, żeby pokonał zaklęcie rzucone przez założycieli. - Zauważyła Molly. Racja...
- Na pewno coś wymyśli. - I w tym momencie przerwało nam pukanie do drzwi. Podniosłam się z miejsca, to JA muszę otworzyć drzwi, bo z naszej trójki JA jestem jedyną jego mieszkaną, więć wypada, żebym to JA je otworzyła. To też zrobiłam. I w tej samej chwili usłyszałam trzask. Alicja pojawiła się w doskonałym momencie. Kiedy próg przekroczył profesor.
~♥♥♥~
Wróciłam!
Komentarze na waszych blogach dodaję od teraz!
Miałam problem z internetem. 
Pozdrawiam
- A