sobota, 23 maja 2015

Rozdział 7

MUZYKA
"Tylko miłość łączy serca"
~*~
   Jak najszybciej wyleciałam z Wielkiej Sali i pobiegłam do dormitorium. Otworzyłam moją walizkę i wyjęłam z niej potrzebne rzeczy. Zaklęciem zamknęłam drzwi i rozłożyłam świece, które zapaliłam również czarem. Po chwili okna same się zasłoniły, a pokój był oświetlony tylko przez świece. Zaczęłam szeptać formułkę. Uda się, czy nie? Tylko raz widziałam jak robi tak Maddie, ale ona była wtedy na czwartym roku. Wsypałam do kociołka więcej składników. Przeniosłam też do niego płomyczek ognia. Dalej... kolejny żywioł. Skoncentrowałam się teraz na wodzie. Myślałam o jeziorze. Więcej koncentracji, dalej. W pewnym momencie ogień zamienił się w wodę i teraz on oświetlał pokój. Dodałam kolejny składnik i przeniosłam kroplę wody do mikstury. Ziemia. Pomyślałam o lasach i łąkach. Nie mogłam zadziałać przez jakieś dziesięć minut, dopiero po tym czasie krople wody zmieniły się w kryształki ziemi. Mocno skoncentrowana dodałam je do kociołka, a teraz najtrudniejsze. Złapać żywioł powietrza na trzecim roku. Prawie nie do zrobienia. Totalne skoncentrowanie na wszystkim co związane z powietrzem. Nagle zawiał bardzo mocny wiatr. Bardzo silny. Uchyliłam oczy. Wokół mnie widać było białe i szare smugi powietrza. Leciałam dalej. Udało mi się złapać trochę tlenu! Wrzuciłam go do roztworu, wyszeptałam szybkie zaklęcie i wlałam eliksir do czterech fiolek. Muszę ich znaleźć!
   Dominique zastałam w Pokoju Wspólnym. Pakowała ostanie rzeczy do torby. Była sama.
- Wypił to dokładnie przed przesłuchaniem. - powiedziałam na jednym wdechu i opadłam na fotel. Prawie zabiłam się na tych schodach.
- Co to? - zapytała i przyjrzała się temu dokładnie - Powiedz.
- Dzięki temu nie odkryją, że kłamiesz. - zmarszczyła brwi - Wtedy co byliśmy i prawie złapali mnie aurorzy. Zaufaj mi.
- Dobrze. - szepnęła i schowała fiolkę do torby.
- A tak w ogóle to lekcji dzisiaj nie będzie.
- Wiem, ale mam korki z eliksirów. Z takim przystojniakiem z ostatniej klasy. - uśmiechnęła się. Była tym taka szczęśliwa. O taką małą rzeczą.
- Widziałaś gdzieś Teddy'ego lub Victorie. - przypomniałam sobie nagle
- Szli na błonia. - pobiegłam w tamtą stronę. Z moją słabą kondycją, padałam na twarz na parterze. Jeszcze przez błonia. Otworzyłam drzwi i wybiegłam. Rozkoszowałam się chłodnym, porannym, wrześniowym powietrzem. Słońce oświetlało mi twarz, a wiatr delikatnie ją muskał. Oni stali przy jeziorze. Kłócili się. Niezręcznie było im przerwać, ale musiałam. Dałam im fiolki i wszystko wytłumaczyłam. Vic była dla mnie super miła, to pewnie dlatego, że złość wyładowała na Lupinie. Biedny chłopak.
~.~
   Mary i Lauren wróciły do dormitorium, ale tam też jej nie znalazły. Był tak ktoś inny.
- Nie uwierzycie co usłyszałam. - szepnęła Nathalie - Miałam omówić z McGonagall wyjazd na jakiś czas do domu. Chciałam zapukać, ale usłyszałam podniesione głosy. Przyłożyłam ucho do ściany...
- Uuu... panna Carter robi się niegrzeczna. -zażartowała Ran, na co Krukonka spojrzała na nią ze zdenerwowaniem. Blondynka powstrzymała się od reakcji. Ale w duchu się śmiała.
- Tak, podsłuchiwałam. - wykrztusiła zła Carter - Ona kłóciła się z ojcem James'a. Mówili o tym, jak Potter'em zapanowała sława. Jaki jest udawany. A potem, kiedy wyszedł, słyszałam rozmowę z portretem. Nie jestem pewna, ale to chyba był Severus Snape. Jessica* mówiła, że nauczał eliksirów.
- Jak go rozpoznałaś? - zapytała Mania i usiadła na łóżku.
- Mówił, tak jak go opisywała. Tonem pełnym żalu, miłości, niespełnienia.
- To nie jest dowód. - stwierdziła Livvi. Krukonka odrzuciła włosy.
- Super. W takim razie sama coś z tym zrobię. - powiedziała i podeszła do drzwi
- Zaczekaj. - krzyknęła blondynka - Pomożemy ci. - Ren skinęła głową. Problem rozwiązany?
~.~
  O godzinie dziesiątej wszyscy stawiliśmy się na przesłuchaniu. Lauren, Mary i ja czekałyśmy w kolejce, żeby dowiedzieć się, w której sali mamy być. 
- Sims Alicja. - powiedziałam do jednej z aurorek, która miała listę. 
- Sala do eliksirów. Masz numerek 47 w kolejce. - powiedziała i podała mi jakiś kwitek. Dalej była blondynka, która dostała numerek 46 (alfabetycznie - autorka). Niestety, Thomas była w następnej grupie. Zawiedziona podreptała do sali transmutacji. Zobaczyłam Damon'a, który dostał numerek 48. Jesteśmy w tej samej grupie, może uda nam się chociaż zamienić słówko o paru rzeczach. Razem z przyjaciółką udałyśmy się do lochów. Tak w ciasnym korytarzu. Stały tłumy uczniów. Żeby utrudnić nam przejście, postawili ławki, które i przy okrągłych zakrętach sprawdzały się średnio. Znalazłyśmy jakieś miejsca przy innych z trzecich klas. O cholera! Tam idą David i Potter. Jeszcze gorzej, idą tu!
- Możemy chwilę porozmawiać? - zapytał czarnowłosy. Spojrzałam na niego, ale się zgodziłam. Miałam mu ochotę przywalić. - Ja nie chciałem cię zranić, zrozum Rose...
- Rose? - przerwałam mu - Przestań w końcu zwalać wszystko na Rose. Bo to tylko twoja wina. - chciał coś powiedzieć, ale mu nie dałam - A synuś "Złotego chłopca", nie umie okazywać ani trochę pokory.
- Nie rozumiesz, Rose... - znów mu przerwałam. Nie mogę, jak możne być takim bucem?!
- Co, może Rose chciała, żebyś mnie śledził. - skamieniał, a ja leciałam dalej - Mówi ci też kiedy masz iść się wysrać? - chciałam już iść, ale coś mi się przypomniało - O, nie pytaj o mapę, bo pewnie jeszcze żarzy się w kominku. - uśmiechnęłam się wrednie i wróciłam do przyjaciółki. McKonley patrzył na to zszokowany, a ja tryumfowałam. Blondynka uśmiechała się z podziwem. Kątem oka zauważyłam, jak Damon pada ze śmiechu. Stał z jakąś Ślizgonką. Chyba ma na imię Roxanne. Kiedy zauważył, że na niego patrzę, puścił mi oko. Uśmiechnęłam się. Cholera, co ja robię? Nigdy w życiu bym się do niego nie odezwała gdyby nie "konieczne sprzymierzę". Tych dwóch palantów zniknęło mi z oczu, ale za to pojawił się Albus, który rozmawiał z Scorpiusem Malfoyem? I wyglądali jak kumple. Świat się wali. Inni z tych dwóch domów też to chyba zauważyli i patrzyli się na to ze zdziwieniem. Mania też spojrzała na mnie znacząco. Co się dzieje?
~.~
  Cholera. Mam wątpliwości, czy to był dobry plan. Odrzuciłam moje rude włosy do tyłu. Naszczęście nie muszę patrzeć na tę krzywą mordę Hany Joles. Biedna Victoria, chociaż dobrze, że w domu wychowali ją na spokojną i zdyscyplinowaną. Ale przy tej suce, to nikt się powstrzyma. Każdy chce jej dać w twarz. I teraz mam poczucie winy, że to przeze mnie zerwali albo zerwą. Jedna głupia rzecz. Głupie zdjęcie. Jedna wielka przeróbka. Mały czar. Podrobiłyśmy zdjęcie, żeby wyglądało na to, że Lupin całuje się z Julią Redson, w identycznym naszyjniku jak Victorie. Bo to był jej naszyjnik, to była ona, tylko nie jej twarz. Roxanne widziała dzisiaj jak się kłócili i to nasza wina. Po prostu super. Oparłam się mocniej o ścianę. Widzę, że nie tylko ja jestem w złym nastroju. Carter. Mała i blada Krukonka, dziś wyglądała jeszcze gorzej niż zazwyczaj...
   Grałam w karty z Damon'em. Nudziło mnie to, ale co mamy robić? Nasze numerki są daleko... dopiero weszła piątka. A ja mam pięćdziesiąt coś. Super...
- Twoja kolej. - mruknął. Wyłożyłam kartę i skoncentrowałam się na nim. Był naprawdę ładny. Ciemne kosmyki opadały mu na twarz, a uśmiech zwycięstwa pociągał każdą dziewczynę. Ale nie powinien mnie. Jestem inna, ale w sumie... Moja rodzina by go zaakceptowała. Stop! Nie mogę. Po co mi miłość? Jestem dumną Ślizgonką, która odziedziczy piękny pałac na Wzgórzach Salazara**. Po protu żyć, nie umierać.
   Siedziałam pod ścianą i patrzyłam na Hanę z zaciętą miną. Nie wiem czemu suce nie przywaliłam. Siedziała tam sobie spokojnie, uśmiechała się sztucznie i rozmawiała z Luisem Kerry. Biedny chłopak, chyba suka owinęła go sobie wokół palca. Dobrze, że nie ma tu Jus, jeszcze by coś palnęła i byłyby kolejne kłopoty.
- Numer szósty. - krzyknęła jakaś kobieta, a ja podniosłam się z miejsca i weszłam do sali zaklęć. Po drodze spojrzałam na tablicę. Przesłuchujący: Peter Blane, Hermiona Wesley. Wszystkie ławki zostały odsunięte pod ścianę. Był tylko stoli, który stał pomiędzy trzema krzesłami. Usiadłam na jednym i spojrzałam na uśmiechniętą kobietę oraz na faceta, który wyglądał na dupka.
- Nazywasz się Victoria Diana Grey? - zapytała przesłodzonym głosem. Kiwnęłam głową. - Chcemy ci zadać tylko kilka pytań. - tym razem nie zdążyłam kiwnąć głową, bo zaczęła gadać - Co robiłaś w czasie, kiedy były te włamania.
- Spałam w dormitorium. Sen jest potrzebny dla urody. - uśmiechnęła się sztucznie
- Tak... Ale jesteś pewna, że nic nie zrobiłaś. Może lunatykowałaś?
- A co miałabym tam robić? Jeśli tylko poproszę tatuś kupi mi wszystko. Po co miałabym mu się narażać?! - zapytałam po ślizgońsku.
~.~
   - Justine Pansy Coach? - zapytała ruda aurorka o nazwisku Tonkin. Odpowiedziałam twierdząco, a jej pomocniczka - Sylvia zanotowała coś - Okey. Czy to ty byłaś w tę noc na siódmym piętrze.
- Nie. - odpowiedziałam zdecydowanie. Kobiety spojrzały po sobie.
- A może wiesz kto tam był.
- A niby skąd? To wy staliście na straży. Wy powinniście wiedzieć. - stwierdziłam i wyszłam
~.~
   - Alicja Sims? - tak zapytał mnie chłopiec, który przeżył. Oczywiście przed wejściem zażyłam mój eliksir i modliłam się, żeby działał. Obok niego siedziała moja matka i wszystko notowała. Odpowiadałam na wszystkie pytania, a fałszospok nie dzwonił ani razu. Sukces? Wyszłam z sali bocznymi drzwiami i skierowałam się do przejścia. Nagle zobaczyłam drzwi do gabinetu profesora elikisrów. Otworzyłam je cicho. Zapomniałam wziąć ze sobą mapy, więc zajrzałam do środka. Nikogo nie było, więc weszłam i zaczęłam grzebać. Szuflady w biurku nie zawierały nic niepokojącego. Oprócz jednej. Była zamknięta. Zaklęcie znane z salem, ale tak banalne, że w pierwszej klasie znałam przeciwzaklęcie. W tej szufladzie była tylko jedna rzecz. Dziennik. Wzięłam go i otworzyłam. Był pusty. Kartkowałam go i rzucałam proste zaklęcia odczytujące, ale to na nic. Parę razy otwierały się drzwi, więc Damon'a już nie było. Usłyszałam kroki na korytarzu. Spojrzałam i zobaczyłam, że wraca Bennet. Zamknęłam szufladę i schowałam się pod biurko. Kiedy weszła zmarszczyła brwi i szła w stronę biurka. Moją stronę! Była parę kroków od kryjówki, kiedy...
- Pani Bennet. Mogłaby pani zawołać dyrektorkę? - mamo naprawdę cię kocham! Uratowałaś mi tyłek! Profesorka kiwnęła głową i wyszła. Mama też, a ja uciekłam z nadzieją, że nie zostawiłam śladów.
   - Potter! Przecież to niedorzeczne! Nie wierzę, że to ona. Twoje ego całkiem zaślepiło ci oczy! - krzyknęła dyrektorka.
- Och, Minerwo! Byłaś surowa i z głową, ale teraz myślę, że jesteś miękka. A tyle dowodów nie kłamie. - chwycił jeden z fałszoskpów i rzucił nim o ziemię. Czemu się tak zachowywali? Stałem jak słup soli i słuchałem wszystkiego. Nie mogłem wierzyć, ale słowa leciały jak błyskawice,
- Gdyby cię widziała teraz rodzina...
- Mam ich gdzieś! - słowa bolały - Obchodzi mnie tylko sława! Tylko! - nie mogłem tak dłużej. Wsunąłem się cicho, a oni mnie nie zauważyli.
- Miło wiedzieć. Tato? Nie, nie jesteś moim ojcem. Jesteś zaślepionym sławą idiotą! - krzyknąłem, a on osłupiał.
- James... - nie słuchałem, go tylko wybiegłem z sali. Chwilę mnie gonił, ale go zgubiłem. Zatrzymałem się przy jakiś drzwiach. Były zaryglowane. Otworzyłem je, a w środku ujrzałem Albus'a. Co tu robił i ile tu siedział?
- James! Jak się cieszę, że cię widzę! - krzyknął brat - Już po przesłuchaniu? Zamknęli mnie tu rano. Słyszałem Malfoy'a. - przytulił się do mnie, ale ja go odepchnąłem. To nie było teraz ważne.
- Nie byłeś na przesłuchaniu? - kiwnął głową - Więc to nie ty spędziłeś prawie cały czas z blond ropuchą? - zrobił wielkie oczy
- C-co??? - wykrztusił. Opowiedziałem mu całą historię. Przesłuchanie, "jego" i Scorpius'a, ojca. - Przykro mi, co teraz zrobimy?
- Nie wiem. Ale na pewno nie zostanę. Krzyczeli też coś o cioci Hermionie, więc tam też nie pójdę. Zamieszkam u Georga albo Davida, albo na ulicy. - zadawał jeszcze pytania, ale nie miałem ochoty odpowiadać. Wysłałem go do McGonagall, żeby jej zgłosić tę historię ze schowkiem, a sam powlekłem się na błonia. Na pomoście siedziała Rose (Davis). Przysiąść się, czy nie? Podszedłem i usiadłem obok niej. Uśmiechnęła się na przywitanie.
- Co się stało? - zapytała. Chyba nie tylko ja miałem ciężki dzień. Wyglądała na smutną i zmęczoną.
- Ojciec... - westchnąłem - Albus... - i opowiedziałem jej całą historię. Rose słuchała mnie z uwagą. Mimo, że wydawała się nieprzyjemna, to była świetną przyjaciółką. - A tobie? - spuściła wzrok.
- Mama... znów przyczepiła się, że nie jestem taka jak Bella. - spuściła głowę, a ja wiedziałem, że płacze. Objąłem ją ramieniem. Nie jak dziewczynę, jak przyjaciółkę. Wtuliła się w nie. I tak siedzieliśmy. Tak jak przyjaciele - porozumiewaliśmy się bez słów.
~.~
   Kolację w wielkiej sali przerwali aurorzy. Ich przewodnicząc, Harry Potter (ten dupek - Alicja, Rose, David), stanął na mównicy i odchrząknął. Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu.Czyżby znaleziono sprawcę?
- Moi drodzy! - zaczął - Wiem kto za tym stoi! Sprawcą jest...

* - wysłana z Ministerstwa, żeby porozmawiać o magii z rodziną Carter
** - magiczna wioska

Witajcie!
Byłam na wycieczce, więc trochę mam zaległości!
To kogo wrabiamy? 
Piszcie, ale muszą to być osoby z nazwiskami M-S!
Liczę na komentarze
- A

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 6

Rozdział 6
"Uważaj o czym marzysz, bo marzenia potrafią się spełniać w nieodpowiedniej chwili."

   Szłam ostrożnie, ale dość szybko korytarzem. Nie chciałam, żeby Damon na mnie czekał, ale nie chciałam też narobić sobie kłopotu. Droga była spokojna, kiedy zauważyłam cień panny Dixi. Nie mam się gdzie schować. Teraz albo nigdy. Mogę tu zostać lub szybko przedostać się do Pokoju Życzeń. Pobiegłam tam i szybko zaczęłam okrążać ścianę. Zniknęłam za drzwiami, a zaraz potem pojawił się kot. Tym razem Damon wyczarował piękny pokój. Na jednej ze ścian były ogromne okna, które przesłoniły całą ścianę. Widać z nich było błonia i jezioro. Pod oknami stały dwie równoległe do siebie kanapy, a pomiędzy nimi stolik. Ślizgona nie było, więc albo gdzieś poszedł, albo jeszcze nie przyszedł. Czekałam chwilę rozkoszując się pięknem pokoju. Był mały, ale przytulny.
   Musiałam czekać około dziesięć minut, ale w końcu się pojawił.
- Co robił Potter pod drzwiami. Musiałem czekać aż pójdzie. - usiadł naprzeciwko mnie, a ja słysząc jego słowa, zachłysnęłam się powietrzem.
- Jak to tam był? - zapytałam nie dowierzając. Czyżby mnie śledził? A wcześniej chciał "pokoju"? To takie prymitywne! I okrutne. Czego on chce? Synalek złotego chłopca uważa, że wszystko mu wolno? Jak go niedługo spotkam, to dam mu do zrozumienia, że NIE. Szczerze mam ochotę tam teraz wyjść i mu przywalić, ale jest coś ważniejszego.
- Potter jest idiotą i dał mi to. - rzuciłam na stolik mapę i rozsiadłam się wygodnie. Smith przeglądał ją uważnie. Patrząc na każdy szczegół.
- Mapa Huncwotów. - mruknął - Skąd on ją miał. - pokręciłam głową, co oznaczało, że nie wiem. Nie chciałam nawet o tym myśleć, bo chciałam naprawdę wyjść mu przywalić albo chociaż pokrzyczeć na kibel. Jak się ją aktywuje? - zapytał podnosząc wzrok na mnie
- Zgaduję, że jest jakiś sposób, żeby pojawiła się treść, ale skorzystam z Hogwardzkiego sposobu. - wyciągnęłam różdżkę i dotknęłam nią pergaminu. - Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - powiedziałam, a na mapie pojawiły się kreski i linie. Damon kolejne dziesięć minut patrzył na nią.
- Mam złą wiadomość: do Hogwartu przyjeżdżają aurorzy.
- Co? - wytrzeszczyłam oczy, a on pokiwał głową i opowiedział mi wszystko - Widziałam to skrzydło, ale nigdy nie myślałam, że może to być przyczyną przyjazdu aurorów. - powiedziała, gdy wiedziałam już wszystko. Brunet skinął głową i przyznał mi rację. O mówiliśmy jeszcze parę rzeczy, a potem wyszliśmy. On pierwszy, a potem ja i mapa. Smith uważał, że ja powinnam ją mieć. Nie wiem, czy to dobry pomysł.
~.~
Upiekę dziś dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie dość, że dowiem się co ukrywa ta dziewczyna, to jeszcze pozbyłem się mapy. Och James, jesteś geniuszem! Poczekałem chwilę, a potem ruszyłem za nią. Ciągle chowałem się za zbrojami i posągami. Wszedłem za nią na siódme piętro, koło Grubej Damy i korytarzem. Ha! Tam jest ślepy zaułek, widziałem na mapie. Zatrzymałem się na chwilę i tak stamtąd nie ucieknie. Cicho ruszyłem w to miejsce i przeżyłem szok! Jej tam nie było! Rozejrzałem się dookoła. No nie! Mapa nie może się mylić. Byłem tak blisko, ale jak się okazało nadal za daleko. Zrezygnowany udałem się do dormitorium. Użyłem tajnego skrótu, żeby nie obudzić Grubej Damy. Usiadłem na fotelu w Pokoju Wspólnym i wpatrywałem się w ogień.
- Chciałbym przeżyć taką historię jak moi rodzice. - westchnąłem sam do siebie
- Uważaj o czym marzysz, bo marzenia potrafią się spełniać w nieodpowiedniej chwili. - w drzwiach pojawił się David, który po chwili siedział koło mnie na kanapie - Tak zawsze mówiła moja babcia. Zanim... No wiesz. - zmieszał się trochę. Tak wiem, zabili ją Śmierciożercy. Nadal żyli i żyją w małych grupkach, i atakują. Czasem nawet sami. Jest ich już na szczęście coraz mniej, ale jego babcia była ich ofiarą. Zabili ją gdy David miał pięć lat. Zawsze lubi ją cytować.
- Wiem. - klepnąłem przyjaciela w ramię, a ten się uśmiechnął.
- To, gdzie byłeś? - zapytał. Opowiedziałem mu całą historie, łącznie ze szczegółami. To jego pomysł był z tym listem. - Kurcze, gdzie ona mogła zniknąć? Może zapytasz ojca. W końcu ma przyjechać.
- Mhm. Tylko nie mogę go na nią nasłać. Jeszcze znajdzie mapę.
- James... Nie wiem jak ci powiedzieć, ale matka Rose dostała awans i została jeszcze zastępcą dyrektora departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Przyjedzie razem z dyrektorem tego urzędu. I... - przerwałem mu
- I jeśli Rose poskarży się na dziewczyny, to ona je zniszczy. - wiedziałem co to znaczy. Matka Rose miała wielką władzę. Może zniszczyć każdego. - Tak się nie stanie. Trzeba uspokoić ją.
- To nie będzie proste. Szczególnie bez mapy...
- Poradzimy sobie. - uciąłem - Musimy.
~.~
- Dzień dobry uczniowie. Chciałabym was poinformować, że przez pewien w naszej szkole będą gościć pracownicy Ministerstwa Magii. - powiedziała profesor McGonagall - Mogłabym powiedzieć, że to tylko rutynowa wizyta, ale po co kłamać? - spojrzała po wszystkich, westchnęła i mówiła dalej -- Niedawno znów było włamanie. Pewnie zauważyliście co ucierpiało. - wskazała ślad po urwanym skrzydle - Mam zaszczyt powitać w naszej szkole siedmiu aurorów, trzech pracowników Departamentu Prawa Czarodziejów, pracownika departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, pracownika Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof oraz dwóch pracowników Biura Wykrywania i Konfiskaty Fałszywych Zaklęć Obronnych i Środków Ochrony Osobistej. - powiedziała oficjalnie, ale po chwili zmieniła ton głosu na opiekuńczy - Przyjmijcie ich dobrze. To dla mnie też męczące, ale to krótki czas. - zajęła swoje miejsce przy stole nauczycielskim. Po mimo tego, że na stołach pojawiło się jedzenie, większość osób była skoncentrowana na stole gości, który został specjalnie dla nich postawiony. Pracownicy ministerstwa byli do tego przyzwyczajeni, więc spokojnie jedli obiad. Tylko jedna osoba z nich była zaniepokojona - Harry Potter. Obserwował on swojego syna, który tego nieświadomy wpatrywał się na zmianę w trzy osoby: Rose, jej matkę, Evelyn oraz dziewczynę, której pan Potter nie znał. Albo przynajmniej wydawało mu się, że jej nie zna. Od kiedy jej rodzina się przeprowadziła minęły ponad dwa miesiące, a w ciągu roku szkolnego Potter'owie odwiedzili jej rodzinę przynajmniej trzy razy. Raz natrafili na Madeline, ale z powodu, że siostry nie są podobne do siebie, nie mógł stwierdzić, że ona tu córka państwa Sims.
STÓŁ GRYFFINDORU
- Dziewczyny. Tam siedzi moja mama. - powiedziała Sims, a one aż się poderwały na siedząco.
- Jak to? - spytała Lauren - Z kim przyjechała?
- Aurorzy. Pracuje w ich biurze i ją wzięli.
- Kurcze, to kiepsko. Nic nie wiedziałaś? - tym razem zapytała blondynka, a Ali pokręciła głową
STÓŁ RAVENCLAWU
~ To był świetny pomysł, a z tego co widzę, to Tedtorie nadal są razem. Czas na mały szantażyk. Mają czas do końca pobytu aurorów, bo inaczej dowiedzą się o mównicy. Ja wszystko wiem. ~
~.~
   Cichutko wyszłam z łóżka i skierowałam się do Pokoju Wspólnego. Cichutko otworzyłam portret. Wyjrzałam i dopiero po tej czynności postawiłam nogę na korytarzu. Zaraz! Muszę sprawdzić, czy kogoś nie ma. Z Mapą Huncwotów było to o wiele łatwiejsze.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - na mapie zaczęły pojawiać się kreski i linie, które połączyły się w plan Hogwartu. Na dole jest William Doyl, Fleur Wesley oraz Peter Blane. Trochę wyżej była mama i Jane, a niedaleko kręcili się Sylvia Parker i Harry Potter. Filch ma chyba wolne. Przemykałam korytarzami Hogwaru i w końcu dotarłam do Pokoju Życzeń. Nie był strzeżony, więc o nim nie wiedzą. Postanowiłam tam wejść, kiedy wypadła mi mapa. Podniosłam ją i odruchowo spojrzałam. Ktoś tam był! Parę metrów od mnie widniał napis: Harry Potter, Sylvia Parker. Nie widziałam ich. Sprytne! Ujrzałam małą półkę, na której były ustawione jakieś dokumenty. To jak igranie z ogniem, trudno! Wyciągnęłam przed siebie rękę i zaczęłam nią kręcić, a tym samym poruszałam szafką. Po chwili wszystkie dokumenty wypadł z łoskotem na podłogę, a ja się schowałam. W jednym momencie z pod jakiejś peleryny wynurzyło się dwoje aurorów, którzy popędzili do tego miejsca. Głośno śmiałam się w duchu. Korzystając z okazji, że nie patrzą wyszłam z kryjówki i chciałam już uciec. Pech chciał, że Sylvia akurat odwróciła głowę, na pół sekundy nasze spojrzenia się skrzyżowały, ale zaraz potem ja zaczęłam biec, a ona mnie gonić. Krzyczała przy tym coś do Potter'a, który wszedł pod pelerynę i też zaczął biec. Podwyższyłam tempo. Jeden korytarz, drugi, trzeci, a ja zaczynałam robić się coraz bardziej zmęczona. Niestety, w pewnym momencie znalazłam się w ślepym zaułku. Przerażona zbliżyłam się do jednej ze ścian, gdy nagle jakieś ręce wciągnęły mnie do tajnego korytarza. Aurorzy? Z dwóch różdżek świeciło się tam światło, więc dobrze widziałam osoby, które były ze mną. Jedną z nich była Dominique Wesley, kuzynka Rose. Druga dziewczyna musiała być jej siostrą, a chłopaka nie znałam. Na korytarzu słychać było aurorów. Po chwili Domi wyjrzała na korytarz.
- Poszli. - szepnęła, żeby się upewnić, spojrzałam na mapę. Naprawdę ich nie było.
- Jestem Victorie, a to Teddie. - przedstawiła się starsza blondynka. Podałam swoje imię. - Co tutaj robisz? - mogłabym zapytać o to samo.
- Szukam mamy. Chcę wiedzieć co robi. Zaskoczyła mnie. - zgrabnie skłamałam. Dziewczyny uwierzyły od razu, ale chłopak chwilę wpatrywał się we mnie. - A wy?
- My też śledzimy rodziców. Chcemy wiedzieć, czy nie znaleźli czegoś. - powiedziała Vic
- A czego? Może to widziałam. - podstępnie zadałam pytanie. Trójka nastolatków wymieniła spojrzenia. Pierwsza odezwała się młodsza siostra.
- Rose [Wesley] jej ufa. My chyba też możemy, a jakby co, to Teddy jest przecież dobrym amnezjiologiem. - zwróciła się bardziej do siostry. Fragment z amnezjo coś tam mi się nie podobał.
- Nie wiemy, czy znaleźli mapę. Widziałaś ją? - zapytała starsza siostra. Uśmiechnęłam się przepraszająco i cicho powiedziałam "niestety".
   W towarzystwie nowych znajomych udałam się do Wieży Gryffindoru. Chodziliśmy tajnymi skrótami, żeby się na nikogo nie natknąć. Po drodze rozmawialiśmy o sobie. Poznałam trochę rodzinę Wesley. Nawet coś o Teddym, choć widocznie nie lubił mówić o sobie. Opowiedziałam m też trochę o Salem. Najbardziej zainteresowany był Lupin.
- W wieku około pięciu lat dostajemy listy, że będziemy przyjęci do szkoły, ale mimo to jedziemy tam dopiero w wieku dwunastu lat. Jest tam tylko pięć lat nauki, które dzieli się na cztery części. Pierwszy i drugi rok to podstawy, trzeci to rozszerzenie, czwarty powtarzanie i egzaminy wstępne, a piąty praktykowanie różnych rodzajów magii.
- W waszej szkole uczą się tylko dziewczyny? - zadał kolejne pytanie Lupin
- Tak, ale za lasem, po drugiej stronie jeziora jest Twierdza Czarowników z Salem. - wytłumaczyłam. Nadal pamiętam, jak na moim pierwszym roku, a ostatnim roku mojej siostry, poszłyśmy do mojego brata. Musiałam się wtedy przedzierać przez takie krzaki, ale najgorsze było jezioro, w którym się prawie utopiłyśmy... - Najbardziej nie mogłam doczekać się piątego roku, zakończenie szkoły jest po prostu piękne. - powiedziałam zgodnie z prawdą - I jest urządzana impreza. - uśmiechnęłam się, ale tak naprawdę było mi smutno. O dziwo oni mnie słuchali.
- Też chciałabym się tam uczyć, ale jestem za stara. - westchnęła Victorie i uśmiechnęła się do mnie. Ja nadal utrzymywałam mój, choć był sztuczny. Kiedy weszliśmy do Pokoju Wspólnego, pożegnałam się z nimi i schowałam się w moim łóżku. Cały czas myślałam jak tęsknię za Salem, a gdy zasnęłam, śniłam o tym...
~.~
Minerwa McGonagall miała jeszcze bardziej zmęczoną i zatroskaną twarz niż normalnie. Podeszła do swojej mównicy i zaczęła przekazywać niedobre wiadomości.
- Wczoraj znów była widziana osoba, która jest prawdopodobnie odpowiedzialna za te wszystkie rzeczy. - powiedziała spokojnie - Pracownicy przekonali mnie, że przesłuchanie będzie dobrym działaniem. Dzisiaj (piątek - autorka) zostaną odwołane wszystkie lekcje, a uczniowie zostaną alfabetycznie podzieleni na pięć grup i pojedynczo będą przesłuchiwani przez pracowników ministerstwa.
- Możliwe, że będziemy razem. - szepnęła Lauren do przyjaciółek - W końcu Thomas, Sims i Simpson. Wy na pewno będziecie razem. - dodała smutniej, a koleżanki ją pocieszały.
- Proszona byłam, żeby wam o tym nie mówić, ale w pomieszczeniu będzie mnóstwo fałszoskopów oraz zaklęć wykrywających kłamców. - aurorzy zesztywnieli i wściekle wpatrywali się w kobietę, która wyjawiła ich broń. Tajną broń, sekret. - Dlatego musicie mówić prawdę. Powodzenia. - Alicja Sims wpadła na pewien pomysł i wybiegła z sali, nie zwracała uwagi na krzyki przyjaciółek.
~.~
   Po śniadaniu wszyscy uczniowie domu węża zebrali się w Pokoju Wspólnym. Wszyscy tak samo wściekli. W pewnym momencie wszedł opiekun domu, Thomas Khan. Spojrzał po wszystkich z wyższością, ale warto wspomnieć, że miał niecałe metr sześćdziesiąt. Wszedł na stolik, jak zresztą zawsze i głośno krzyknął:
- CISZA!!! - cała sala nagle zamilkła - Nie macie się co obawiać. To żadne z was moi Ślizgoni, więc co wam mogą zrobić? A nawet jeśli, w co nie wierzę, to co mogą wam zrobić? Wsadzą do Azkabanu? Niepełnoletnich? Dla mnie błazenadą jest to cała przesłuchania. Nie znajdzie winnego. - prychnął nauczyciel i wdał się w dyskusję z uczniami, czego trzy dziewczyny nie słuchały.
- Pewnie będziecie razem. - szepnęła Sullivan do przyjaciółek. 
- Nie koniecznie. - zaprzeczyła ruda i machnęła jej kartką przed oczami. Było  tam wyraźnie, że C jest w grupie pierwszej, G w drugiej, a S w trzeciej. Trudno, będą musiały przeżyć bez siebie jakieś trzy godziny. Będzie ciężko.
   Damon Smith w tym samym czasie obserwował te trzy. Wyglądały dość podejrzanie. Gdyby złapali jego lub Alicję trzeba znaleźć sobie zastępców. Sam nie wiedział czemu czuł jakąś nić przyjaźni pomiędzy nim, a Gryfonką. Przecież zachowywał się jak prawdziwy Ślizgon, ale ją lubił. Naprawdę. Coś mówiło mu, że ta dziewczyna potrafiłaby go zrozumieć, bo tiara też się nad nią zastanawiała. Nikomu nie mówił, ale u niego już otworzyła się, żeby wykrzyknąć: Gryffindor, kiedy zabłagał o Slytherin. Ta spełniła jego prośbę i teraz musi użerać się z bandą debili, których śmieszy każda żenująca sytuacja. Dopiero w tym momencie zrozumiał, jaki był zamknięty, dopóki nie zobaczył po raz pierwszy tej dziewczyny. Dopóki nie zaczął z nią rozmowy w pociągu, a potem oni wszystko zniszczyli. Gdyby im udało się zaprzyjaźnić, gdyby nie spotkała Pottera, to teraz byłaby tu. Koło niego. Był tego naprawdę pewny, marzył? Ślizgon? Nie taki zwykły...
~.~
- Czemu im powiedziałaś?! - wrzasnął szef aurorów, kiedy razem z dyrektorką weszli do jej biura.
- Bo uważałam i nadal uważam, że wiem lepiej. - on chciał już coś powiedzieć, ale Minerwa mu nie dała - A co z naszą umową, Potter?! Obiecywałeś, że sława nie uderzy ci do głowy, a tu co!? Myślisz, że Ginny jest szczęśliwa? Patrzę na twoich synów i widzę jacy są dumni. Nie wiedzą, że udajesz. Że nie jesteś już tym samym chłopcem. Nikt nie byłby dumny. Ani twoi rodzice, ani Dumbledore, nie Syriusz i Remus! 
- Wszyscy się zmieniają! - dopchał się do głosu bliznowaty.
- Wiem, Potter. Granger też jest inna. Nie jest już tą błyskotliwą, uśmiechniętą dziewczynką. Ale wiesz kto pozostał sobą? Wesley'owie. Twoja żona i twój przyjaciel. Ich bracia...
- Ron to nie mój przyjaciel. A poza tym, ludzie na nas patrzą i nas podziwiają.
- Ludzie. Oni na ciebie patrzą, ale nie potrafią widzieć! - warknęła profesorka. Przez chwilę patrzyli na siebie wrogo, a potem chłopak wybiegł.
- Minerwo. - odezwał się jeden z portretów - Musisz mu pomóc. - pewnie każdy spodziewa się, że to Albus udziela dobrej rady - Dla niej, dla Lily. Ona nad nim płacze. Nie chce, żeby jego dzieci zboczyły na złą drogę. - ... ale mówił to ten nauczyciel elikirów. Ten z tłustymi włosami, TEN zły... McGonagall skinęła głową. I wiedziała, że musi to zrobić.
   Ani dyrektorka, ani były nauczyciel, ani okularnik, nie wiedzieli, że przysłuchuje się im pewna ciemnowłosa czarownica. Nathalie była umówiona z kobietą na spotkanie, odnośnie jej pilnego wyjazdu do rodzinnego domu. Zamiast rozmowy, usłyszała to... Pobiegła od razu do Mary i Lauren, żeby jej poradziły, co ma zrobić.
~*~
Kolejny rozdział!
Szybciej niż zamierzałam, bo napisałam go wczoraj!
Przypominam wam o konkursie na najlepszego bloga maja [LINK]
oraz ankiecie, która znajduje się pod archiwum.
Chcę was też poinformować o paru rzeczach:
Anonimki mogą już tu komentować,
wcześniej nie wiedziałam, że nie mogą...
Oraz o tym, że niedługo przeskoczymy w opowiadaniu
o jakieś dwa-trzy tygodnie.
Rozdział dedykuję Kolorowa Dama
Pozdrawiam!
- A

wtorek, 12 maja 2015

Konkurs

Jeśli ktoś nie widział pod ostatnim postem, to biorę udział w konkursie:

Jeśli ktoś chciałby zagłosować na mój blog, to:
1. Należy wejść w link
2. Z tej strony wejść w link z ankietą
3. Zaznaczyć blog, na który chce się głosować
4. Wpisać link do bloga lub nick

Pozdrawiam - A

niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 5

Rozdział 5
Widzicie obaj wierzycie, że to tylko wy możecie ją chronić. A to tylko złudzenie. - Klaus
~.~
Oparłam się o drzwi ciężko dysząc. Dopiero teraz zauważyłam, że nie jestem sama. Na łóżku siedziała Rose i płakała?
- Rose, coś się stało? - spytałam, ona spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. - Spokojnie. Nikomu nie powiem.
- Moja mama. - szepnęła gdy już byłam przy drzwiach - Czepiała się o T z eliksirów. I powiedziała, że moja siostra nigdy by nie popełniła takiego błędu. I o ciebie, że jestem zła dla ciebie.
- Nie martw się. Każdy popełnia błędy, a ty nie zrobiłaś nic złego. Twoja mama troszeczkę za dużo wymaga od ciebie. I nie powinna porównywać cię z twoją siostrą. Nie jesteś nią. Masz prawo do własnych błędów, doświadczeń. Jesteś świetna w Quiddithu, piękna i bystra, a nie można być świetnym ze wszystkiego. Żyjesz własnym życiem. Pamiętaj o tym. - powiedziałam i wyszłam
~.~
   - To możliwe. - powiedziała po chwili - Dziewczyny... - mówiła przerażonym głosem. One odwróciły się i spojrzały za wzrokiem przyjaciółki. Drzwi powoli otwierały się i skrzypiały przy tym przeraźliwie. Nagle pojawił/pojawiła się...
- Bu! - krzyknęła blondynka, która wpadła przez drzwi. Dziewczyny pisnęły, a ta zaczęła się śmiać.
- Nie jestem chyba taka przerażająca, co? - spytała rozbawiona. Dziewczyny odetchnęły z ulgą - A tak w ogóle jestem Hana. - blondynka usiadła na swoim łóżku i uśmiechnęła się do dziewczyn. Nathalie czuła się dziwnie, mieszka z Haną trzy lata, a ta traktowała ją cały czas jak powietrze. Parę godzin później wesołe Gryfonki opuszczały dormitorium. Wciągu tego czasu zaprzyjaźniły się z Haną, która teraz cicho wychodziła z pokoju. Wszystkie już spały, więc musiała być wyjątkowo ostrożna. Cicho zeszła do Pokoju Wspólnego, a stamtąd skierowała do Wielkiej Sali. 
   W tym samym czasie Roxi, Jus oraz Vica próbowały wydostać się z dormitorium tak, żeby nie obudzić czwartej koleżanki. Było to trudne, ponieważ w przeciwieństwie do czystego pokoju Krukonek, te był zawalony czym tylko się da. Ostrożnie, jedna po drugiej wyszły z pokoju. Doszły do Wielkiej Sali i pchnęły drzwi, które otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Na jednym ze stołów siedziała już blondynka. Ruda westchnęła ciężko, ale podeszła do niej.
- Czego chcesz? - zapytała Coach bez ceregieli. Naprawdę chciała się wyspać i podejrzewała, że jej koleżanki też. Joles uśmiechnęła się przebiegle. 
- A skąd ten pomysł? - zaśmiała się złośliwie - Jeśli nasza kochana kadra ma nie dowiedzieć się o cukierkach i waszym w tym udziale, to chcę... - siedziała tak i myślała, myślała.
- Czego chcesz?! - warknęła w końcu Sullivan. Blondynka się uśmiechnęła.
- Rozstaną się. - szepnęła - Tego chcę. Zadbacie, żeby ta dwójka się rozstała.
- Kto? - zapytały chórem. Może były Ślizgonkami, ale rozbijanie czyiś związków dla zabawy im się nie podobało. Ta dziewczyna to coś okropnego, jak tak można...
- Victorie Wesley i Ted Lupin... - szepnęła, a widząc ich miny zaśmiała się złośliwie. Victoria naprawdę lubiła tę parę. Roxanne i Justine nie przeszkadzali. A teraz musiały ich rozdzielić...
- Dlaczego? Co z tego masz? - warknęła ruda, ta ją po prostu zignorowała. 
- To nie wasza sprawa. - odpowiedziała wychodząc. Dziewczyny jeszcze stały i wpatrywały się z nienawiścią w miejsce, w którym przed chwilą jeszcze była.
- Nienawidzę jej! - krzyknęła Justine, nie zwracała uwagi na wszystko wokół. Chwyciła książkę Hany w dłonie i rzuciła nią z całej siły. Książka leciała i leciała, aż w końcu uderzyła w dyrektorską mównicą i urwała jedno ze skrzydeł. Upadło ono z hukiem. Wystraszone dziewczyny uciekły, a zaraz po nich zjawił się Filch. 

~.~
   Wyszłam cicho z dormitorium. Rzuciłam te same zaklęcia co ostatnio i wyślizgnęłam się na korytarz. Muszę wiedzieć, czego chce jakiś S. Trzeba uważać. Filch i jego przeklęta kotka są nad wyraz czujni, oczywiście po moim ostatnim występie. Jakim cudem ja zbiłam tę szybę. Przecież to było takie grube szkło. Zobaczyłam światło i cień. Koci cień. Szybo dała nurka do jakiejś klasy. Zdążyłam w ostatniej chwili. Poczekałam aż zniknie z pola widzenia i doszłam do tej ściany. Zgodnie z poleceniem listu, przeszłam trzy razy wzdłuż ściany. Rozglądałam się przy tym, bo miałam wrażenie, że ktoś sobie żartuje. W myślach powtarzałam "Odpowiedź, chcę poznać odpowiedź". Po chwili ukazały się drzwi. Cicho je otworzyłam i weszłam do środka. Było zupełnie ciemno. Nagle ktoś zakrył mi usta. Z dużo siłą obrócił. Położył sobie palec na ustach, ale nadal nie widziałam jego twarzy. Powoli zdjął rękę i złapał mnie za nadgarstek. Miał ciepłą skórę. Posadził na kanapie i mruknął "lumos".

- Damon? Co ty tutaj robisz? Po co miałam przyjść? - nie spodziewałam się jego. Prędzej Rose, która chce paktu pokoju. Chociaż to niemożliwe. Nawet po dzisiejszej, a może wczorajszej rozmowie.

- Przyświeca nam wspólny cel. Chcemy wiedzieć co skrywa nasza kochana pani Bennet.
- Mów dalej.
- Jak podejrzewam, to nie wiesz, że nie tylko ty znasz łacinę i nie tylko ty jesteś super mądra. Uczyłaś się w Salem. Moja babcia też. Znam wiele tych mistycznych sztuczek. Myślę, że możemy sobie pomóc i dowiedzieć się, kim jest ta Bennet. Bo jak wiadomo, skoro uczyła się w Salem, to na pewno czekała na nią tam posadka. Jest tylko jeden problem. Musisz do mnie dołączyć. To co?
- Wchodzę w to. - odpowiedziałam - Kiedy następne spotkanie?
- Dam ci znać tak jak ostatnio. - odpowiedział - No dobra, zmykaj. Policzę do pięćdziesięciu i też wyjdę. - spojrzałam na niego dziwnie - Co?
- Nic, tylko nie wiedziałam, że umiesz do tylu liczyć. - odpowiedziałam żartobliwie
- Poradzę sobie. - uśmiechnął się i przyjacielsko szturchną mnie w ramię. Nigdy nie podejrzewałam, że mogłam przyjaźnie zachowywać się w stosunku do Ślizgona, a zwłaszcza do niego. Cichutko wróciłam do dormitorium i położyłam się na łóżku. Długo jeszcze będę wychodziła na nocne wyprawy? Nie spałam do drugiej.
   Kiedy się obudziłam było już jasno. Przekręciłam się na bok i spojrzałam na zegarek. Cholera! Już po dziewiątej! Zaraz zaczyna się lekcja! Wpadłam jak burza do łazienki, ubrania złapałam po drodze. Mimo pośpiechu, kiedy wyszłam z łazienki była dziewiąta czterdzieści. Właśnie kończy się lekcja zielarstwa. Spakowałam torbę i pobiegłam do sali wróżbiarstwa. Dotarcie zajęło mi jakieś dziesięć minut. Pędziłam pustymi korytarzami Hogwartu. Potem wspięłam się po drabinie. W sali nikogo nie było. Rozejrzałam się dookoła, na biurku profesorki leżała jakaś kartka. Rozejrzałam się jeszcze raz, a później podeszłam do miejsca pracy nauczycielki. Wzięłam informację i przeczytałam: Zamiana godziny. Gryffindor-Ravenclaw wtorek 3 godzina. 3 godzina w środę wolna. O cholera! Mogłam się domyślić! Naszego nauczyciela od Obrony Przed Czarną Magią jeszcze wczoraj nie było, dlatego mieliśmy wróżbiarstwo. Zamienili nam lekcje! Jak najszybciej zeszłam po drabinie i popędziłam korytarzami na trzecie piętro. W międzyczasie zdążyła skończyć się lekcja, więc musiałam przeciskać się przez tłum. Kiedy wreszcie znalazłam się pod klasą, było po trzeciej lekcji. Spóźnić się do nowego nauczyciela, po prostu świetnie. Cicho zapukałam i z uniesioną głową weszłam przez drzwi. Mężczyzna stał przy tablicy. Około trzydzieści lat. Na tablicy było zapisane: Alaric Saltzman. Patrzył się na mnie ze zdziwieniem.
- Przepraszam, ale się zgubiłam. - szybko i zgrabnie skłamałam. Profesor odchrząknął.
- Dobrze, usiądź. - wskazał mi miejsce. Jak na złość musiałam siąść koło Potter'a, który siedział sam. Przed nim siedzieli Rosemary i David, a jeszcze przed nimi nieznani mi Krukoni. Za nami zaś siedziały Krukonki, których nie znałam (Nathalie i Hana - autorka). Za nimi Mary Kate i Lauren. Patrzyły na mnie przepraszającym wzrokiem, uśmiechnęłam się. Usiadłam koło niego i wyjęłam książki oraz różdżkę. Po drugiej stronie sali siedzieli, od pierwszej ławki: dwie Krukonki, dwóch Krukonów, Luis i Mark, jakiś Krukon, a ostania ławka była pusta. Mogłam usiąść tam. Gdziekolwiek, ale nie tu! - Jak mówiłem nazywam się Alaric Slatzman. Krukoni mnie już znają. Jestem nowym nauczycielem waszej szkoły. Moje lekcje będą bardziej praktyczne, niż teoretyczne. Na początku chcę wiedzieć na czym stoimy. Może nasza droga spóźnialska.
- Przykro mi, ale jestem tutaj nowa. - odpowiedziałam szybko
- Ale na pewno gdzieś się uczyłaś. - jaki upierdliwy facet
- Tak, w Salem. - zatkało go na jakiś czas. - Był pan tam kiedyś?
- Ach, Salem. Świetnie wspominam te czasy. - cholera, kolejny! Muszę koniecznie o tym porozmawiać z Damon'em. Cholera! Znów myślę o nim jak o przyjacielu! Skup się Alice. To wróg, ale sprzymierzeniec. - To może kolega obok.
- Skończyliśmy na tym co to są boginy.
- Boginy! Tym się dziś zajmiemy. Bogin to nic innego jak zjawa, która przybiera postać tego, czego najbardziej boi się osoba stojąca przed nią. Ustawcie się w kolejkę. - tłumaczył nam co mamy zrobić, a potem każdy działał. Co może być moim boginem? Lauren miała bycie do końca życia smutną, Mary Kate wyrzucenie z tej szkoły i powrót do mugolskiej (szkoły). James upadek z miotły, David ośmieszenie przez rodzinę, a Rose zombie. Moja szkoła. Zacisnęłam rękę na różdżce, a profesor otworzył szafę. Wyskoczyły z niej... balony? Ale nie tylko. Wśród nich poruszał się ktoś lub coś. Czekałam aż się pojawi, gdy w pewnym momencie znalazł się tuż przed moją twarzą. Ktoś pisnął, ale ja skoncentrowałam się na słowach mężczyzny. Z kłami, wampira.
- Jeszcze mnie nie znasz, ale poznasz i obiecuję, że będę twoim największym koszmarem.
- Riddikulus. - wydukałam. W chwile później wampir zamienił się w niegroźnego kotka z kłami wampira. Saltzman wyglądał na zaskoczonego i przerażonego. Na szczęście wyzwolił nas dzwonek. Specjalnie się ociągałam, żeby móc z nim porozmawiać. W końcu wszyscy wyszli.
- Czy to normalne? - zapytałam prosto z mostu
- Co? - zapytał, żeby zagrać na zwłokę. Nie ze mną te numery
- Dobrze pan wie. - warknęłam. Mężczyzna westchnął
- Wygrałaś, to nienormalne. - odparł, ale czemu wygrałam? Czy można wygrać, jeśli chodzi o coś takiego. No właśnie, nie można. - To dziwny i rzadki przypadek. Czasem boginem jest coś, czego jeszcze nie znamy, ale będziemy się bać. W twoim przypadku to ten wampir.
- O co mu chodziło?
- Nie wiem. Musiałby pojawić się jeszcze raz, żeby lepiej wytłumaczyć. To może być traumatyczne, ale widzę, że chcesz. To co?
- Ja...
~.~
Szedłem na obiad, gdy w pewnym momencie coś mnie złapało i pociągnęło do ciemnego tajnego korytarza. Zdezorientowany. Zacząłem szukać mojej różdżki. 
- Co tu się do cholery dzieje?! - krzyknąłem, gdy nie wymacałem torby koło siebie
- Lumos. - szepnęły dwa głosy - Od razu lepiej. - powiedziała starsza blondynka
- Victorie? Dominique? Lucy? Molly? Rose? Co się tu do cholery dzieje?! - powtórzyłem pytanie, gdy zobaczyłem, że porwały mnie moje własne kuzynki. 
- Zaraz ci powiem. Tylko się tak nie drzyj, idioto. - nawet w ciemności rozpoznam ten ostry ton Vic
- Dziś w nocy znów było włamanie. McGonagall nie chce o tym głośno mówić. - tłumaczyła Lucy
- Ale ma zamiar posunąć się do innych środków. - powiedziała przerażona Dominique
- Więc posłuchaj mnie uważnie: schowaj mapę. Dobrze ją schowaj, tak żeby nikt jej nie znalazł. Tylko ty. Zrozumiałeś? - powiedziała ostro Rose
- Jeszcze dzisiaj pojawią się aurorzy! - wreszcie wytłumaczyła Lucy
- A wśród nich nasi starzy. - zaskoczyła mnie Victorie - Twój ojciec, moja matka, matka Rose oraz wujek George. 
- I to jest najgorsze. Zna każdy zakamarek. - dokończyła Domi
- Dobra, kiedy będą? - zapytałem szybko, muszę wiedzieć ile mam czasu. 
- Nie długo. Mamy około godzinę. Potem Hogwart będzie pilnie strzeżony. - godzina, mało czasu, za mało. - Musi to zaplanować. - dodała Rose - Ale James musi już lecieć, bo nie zdążymy. - kiwnąłem głową i pobiegłem, nie martwiłem się o torbę. Po prostu biegłem. Cholera! Gdzie schować tą głupią mapę. Jak ojciec odkryje, że ją mam to mnie zabije. Myśli, że mama ją przez przypadek wyrzuciła. Jaka była wtedy kłótnia! Muszę się poadzić 

* - w opowiadaniu jest Victoria i Victorie. Powstało to, ponieważ najpierw stworzyłam własną postać, a dopiero potem dodała tą z HP.

Szłam korytarzem Hogwartu. Zmierzałam na obiad. Nie mogłam jeszcze normalnie porozmawiać z dziewczynami. Dopadły mnie przy wielkiej sali.
- To dla ciebie. - podała mi dwa listy Maty Kate - Przyszły rano. Przepraszam, że cię nie obudziłyśmy, ale się śpieszyłyśmy. - wytłumaczyła blondynka. Kiwnęłam głową i weszłyśmy do pomieszczenia. Listy zobaczę później. Usiadłyśmy na wolnych miejscach i zaczęłyśmy jeść. 
- Dziewczyny? - po chwili koło nas pojawiła się Rose i jakieś dwie nieznane mi dziewczyny - Co się stało ze skrzydłem, z mównicy? - zapytała, a my zwróciłyśmy w tę stronę głowę. Serio, wcześniej tego nie widziałam. Rose usiadła pomiędzy mną, a nieznaną mi blondynką. Natomiast ta druga koło Mary. 
- Nie wiemy. - odpowiedziała cicho Lauren - Ale chyba coś niedobrego. 
- A tak w ogóle to są moje kuzynki. Dominique. - wskazała na blondi -  I Molly. - pokazała szatynkę - Molly jest na waszym roku, ale rodzice wykupili jej prywatne dormitorium.
- Może od następnego roku będę mogła mieszkać z wami. - powiedziała Wesley.
*W TYM SAMYM CZASIE PRZY STOLE SLYTHERINU*
- Cholera dobrze to widać. - powiedziała Victoria. Zignorowałam ją i wpatrywałam się w drzwi. Czekałam, a po chwili weszli. Victorie i Teddy byli piękną parą, dlaczego ta tyranka każe nam ich rozdzielić. Gdyby nie ten pomysł rudej, to teraz byśmy miały spokój. Choć czasem mogłaby myśleć.
~.~
Otworzyłam listy. Był od Damona. Mamy się spotkać w tym samym miejscu, o tej samej godzinie. Drugi był niepodpisany. Też ktoś chciał spotkanie. Muszę uważać, bo może chcieć mnie podpuścić. Ale pójdę na to spotkanie. Na oba. Tak jak postanowiłam, o godzinie dwudziestej drugiej wyszłam z łóżka. Rzuciłam standardowe zaklęcia i wyszłam. Szłam krętymi korytarzami Hogwaru i uważałam na każdy szmer, każdy dźwięk. W końcu dotarłam do miejsca spotkania. Stała tam osoba w czarnej bluzie z kapturem. Dopiero gdy podeszłam bliżej zobaczyłam kto się pod nim kryje - James. 
- Co chcesz? - spytałam zaskoczona. On podszedł bliżej.
- Chcę wyjaśnić. - powiedział z żalem - To nie przez ciebie przestaliśmy się przyjaźnić. - powiedz jeszcze, że to przez ciebie, a wyjdzie jakbyś ze mną zrywał... cholerka, w co ja się wpakowałam. - Nie chciałem, żeby tak wyszło. Nie bądź zła. Naprawdę cię lubię, ale Rose... Ona zrobi wszystko, żeby cię zniszczyć. Nie chcę jej dać ku temu powodu. Wybaczysz?
- Tak, ale teraz muszę iść, bo jeszcze nas złapią... - nie skończyłam, bo mi przerwał
- Zaczekaj. Schowaj to dobrze. Tak, żeby nikt tego nie znalazł. - jakie to proste! To ta mapa! Ta, której szukałam! A on mi ją po prostu daje! Fenomen roku. Szybko ją schowałam i poszłam na spotkanie ze Smithem. Mam mu dużo do przekazania. 
~*~
Miało być jeszcze więcej wątków, ale i tak jest już 7 stron w Wordzie.
Ten rozdział jest trochę nieogarnięty,
ale następny będzie
Czytasz - komentujesz!
Spadam!
- A