niedziela, 6 września 2015

Rozdział 17

Mając takich przyjaciół, nie potrzebujemy już wrogów.
- Wiston Churchill
 
~Lauren~
Tydzień zbierałam się, żeby przeprosić moją pierwszą prawdziwą przyjaciółkę. Nie mogłam się jakoś do tego zabrać. Liv dopingowała i wspierała mnie jak tylko mogła. To dzięki niej dam dzisiaj radę. Nie dość, że nie mogłam spać w nocy, to teraz jeszcze nie mogę nic przełknąć. Świetnie! Rosemary wyszła z pokoju pierwsza, jak zawsze prychając przy tym. Ali ulotniła się nie zauważalnie. Nawet nie wiem kiedy. Chciałam przeprosić Manię na osobności. Więc teraz albo nigdy. Już była przy drzwiach. Miała rękę na klamce. A wtedy rozległ się mój głos.
- Możemy porozmawiać? - Zaskakująco niepewny. Dziewczyna odwróciła się zaskoczona.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się smutno, a ona usiadła na swoim łóżku. - O czym?
- Chciałam cię przeprosić. Naprawdę mi przykro. Nie chciałam. Żałuję. - Powiedziałam na jednym wdechu, aż w końcu zgubiłam słowa. Mary zaśmiała się cicho. - Wybaczysz? - Wbiłam w nią wzrok.
- Oczywiście, że ci wybaczę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. - Podeszła do mnie i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk. - Idziemy? - Zapytała.
- Oczywiście. - Teraz mój głos brzmiał znów normalnie. Z nutką wesołości. Wszystkie nerwy odleciały w zapomnienie i razem wyszłyśmy z dormitorium. Dziś mecz Quidditcha. Grają nasi przeciwko Krukonom. Oczywiście kibicuję Gryfonom, choć wśród nich jest Davis. Ona, James i David są najmłodszymi zawodnikami. Jest też moja siostra, Liv. Gra na pozycji Ścigającej. Jako jedyna z piątego roku. Ted Lupin z siódmego roku to kapitan i obrońca. Cornelia Dave i Max McKonley to Ścigająca i Pałkarz z roku szóstego. Tak się prezentuje nasza drużyna. Rok temu zdobyliśmy puchar. Mam nadzieję, że w tym będzie tak samo. W Pokoju Wspólnym nie było za wiele osób, ale wśród nich dostrzegłam dobrze znaną mi twarz. Olivia na nasz widok uśmiechnęła się promiennie. Odpowiedziałam jej tej samym i razem z Mary ruszyłyśmy na stadion. Przyjaciele siostry miały zająć nam miejsca. Zazwyczaj zajmowali trzy, teraz może jeszcze dla Ali. Będziemy musiały stłoczyć się w pięć. Jesteśmy chude, więc damy radę. Teraz trzeba tylko znaleźć resztę dziewczyn i DALEJ GRYFONI!
~Alicja~
Wychodząc z Pokoju Wspólnego spotkałam Molly. Po krótkiej rozmowie razem z nią poszłam na miejsce dzisiejszego meczu. Wiedziałam trochę o grze, ponieważ też czasem grywałyśmy, ale bardziej dla osobistej rywalizacji, a nie takiej szopki jak tu. Tak czy siak podoba mi się, że są tu mecze. Zawsze jakaś dodatkowa rozrywka. Przy drzwiach dogoniłyśmy jeszcze Nathalie i teraz razem podążałyśmy za resztą uczniów jak w pielgrzymce. Dużo ludzi, mało miejsca.
- Mam nadzieję, że dziewczyny się pogodzą. - Szepnęła mieszkanka domu orła. - Kiwnęłam tylko głową, bo usta mi zamarzły. Przecież niedawno był taki upał! W jaki sposób tu tak szybko zmienia się pogoda!?
- Jak się nie pogodzą to obie wpakują się w niezłe tarapaty. - Molly stwierdziła wyrazić swoje zdanie. Słuchałam jej uważnie. Może jej powiedziały coś więcej niż mnie. Wydaje mi się, że nie do końca wiedziały, po której stronie barykady stoję. - Lauren wyżywa się na wszystkim dookoła i szczerze wkurza tym wszystkich. - Machnęła rękami pokazując swoją irytację. Carter zrobiła dziwną minę, ale pokiwała głową. - Mary natomiast jest ciągle roztargniona i tylko się uczy. Rozumiem, że nauka może być całkiem fajna, ale nie w dużej ilości! - Krukonka odwróciła się na chwilę, a jak się odwróciła na jej twarzy widniał szeroki uśmiech.
- Dziewczyny, spójrzcie. - Poleciła. Grzecznie się odwróciłam i ujrzałam widok jaki chciałam zobaczyć. Blondynka i Brunetka szły w naszą stronę. Rozmawiały i śmiały się.
- Chyba się udało. - Powiedziałam z uśmiechem. Dziewczyny pokiwały głowami.
- Chyba tak. - Odpowiedziała Molly, a te dwie doszły do nas. Nie mogłam powstrzymać się, żeby nie zapytać, czy na pewno się pokłóciły. Nath chciała chyba zapytać o coś innego.
- Obiecacie, że już nigdy nie będziecie się tak kłócić? - Zapytała przekrzywiając głowę na bok. One w odpowiedzi uśmiechnęły się szerzej.
- Obiecuję. - Powiedziała otwarcie Laur.
- Ja też. - Szybko dopowiedziała ta druga i zgodnym krokiem, razem ruszyłyśmy na stadion. Znaleźć dobre miejsce nie byłoby łatwo, ale Thomas miała znajomości. Jej siostra grała w drużynie, ale przyjaciele Liv zajęli nam miejsca. Bardzo to miłe. Więc w pięć wcisnęłyśmy się obok nich. Miejsca w drugim rzędzie. Fajnie.
- Więc stąd wzięłaś swoje przezwisko. - Zapytałam mulatki, a ona spojrzała na mnie pytająco. - Liv, Livvi. Nie sądzisz, że podobne? - Wytłumaczyłam, a ona wydała z siebie ciche "aaaa".
- Po części. - Wzruszyła ramionami. - To ona mi to podsunęła. Od dziecka chciałam być taka jak ona, więc kiedyś powiedziała do mnie, że jestem mała Livvi, siostra Liv. I tak jakoś mi się przyjęło. - Zdążyłam tylko kiwnąć głową, bo komentator nagle ryknął.
- Witam na pierwszym w tym roku meczu Quidditcha! - Krzyczał jakiś chłopak. Bliżej mu się przyjrzałam i zobaczyłam, że ma na sobie krawat naszego domu. - W prawej loży znajduje się drużyna domu Orła. - Ciekawe kto to jest. - A w lewym - Wskazał tę stronę. - Drużyna Gryffindoru. Zapraszam na mecz! - I wszyscy, włącznie nami zaczęli wiwatować. Podoba mi się.
- Kto to jest? - Wrzasnęłam do Mary. Mimo to, ledwo słyszałam swój głos. Nie mówiąc o myślach, które nie mogły przebić się przez wrzaski.
- Oto i drużyna dzielnych Gryfonów! - Kontynuował chłopak. - Kapitan i Obrońca, Ted Lupin! - Oklaski. Ja także klaszczę.
- Ricky Baker. - Odpowiedziała blondynka, a ja kiwnęłam głową, na znak, że zrozumiałam.
- Oto nasi Ścigający! Rosemary Davies! Cornelia Dave! Oraz Olivia Thomas! - Tu wszystkie zaczęłyśmy klaskać, aż do czerwoności dłoni. - Pałkarze! Przed państwem Max i David McKonley! I nasz Szukający! James Potter II! - I fala oklasków ze strony mieszkańców Domu Lwa i Puchonów. Klaskało też część Krukonów, ale mało efektywnie. - I nasi mądrzy Krukoni! - Ślizgoni nie mieli komu kibicować, więc zdecydowali się na tych drugich. - Trish Copper Ścigająca i Kapitan! Ścigający to Cara Mikley i Pet Gotter. Mila Gotesman czyli obrońca Krukonów! I Pałkarze Tresh Copper oraz Hugh Mapor. I najnowszy nabytek drużyny, czyli Szukająca Hana Joles! - Seria oklasków ze strony Krukonów, Nath oczywiście też klaskała, oraz sporadyczne od Ślizgonów. I zaczął się mecz. Czternaścioro zawodników wzbiło się ku górze. Piłki także wyskoczyły w górę. Nie obyło się oczywiście bez komentarzy prowadzącego. - Thomas ma kafla, podaje do Davis. Davis celuje i...! Trafia! - Klaszczemy. - Copper ma teraz kafla. Ale zostaje okrążona przez nasze piękne Ścigające. Udaje jej się podać do Gottera. On leci, celuje i...! Ted Lupin broni! - Mecz trwał i trwał. Aż powoli zaczynało mi się tu nudzić... Ale nagle usłyszałam krzyk i zobaczyłam co się dzieje. - Mapor odbija tłuczek i trafia nim w Davis! - Dziewczyna jest chyba nieprzytomna i leci prosto na twardą ziemię.
- Ona zaraz się rozbije! - Słyszę piskliwy głos. Nie wiem do kogo należy. Czy serio nikt inny z tym nic nie zrobi. Świetnie. Schowałam rękę pod krzesło i zaczęłam szeptać zaklęcie.
- Mollis terram*. - Szepnęłam w ostatnim momencie i nieprzytomna dziewczyna upadła na ogromny, miękki materac. Odetchnęłam z ulgą. Reszta też.
~James~
Latałem w kółko, żeby wreszcie znaleźć tego głupiego znicza.  Krukoni deptali nam po piętach w liczbie punktów i tylko znalezienie tej małej, latającej piłeczki uratowałoby sprawę. Nagle Hugh odbiła jeden z tłuczków prosto w Rosemary. Piłka trafia ją i ona spada z miotły. W uszach słyszę krzyk. To Olivia zwraca uwagę wszystkich, żeby coś zrobili. Nie mamy ze sobą różdżek. Kurdę! Trzeba coś zrobić, bo ona zaraz się rozbije. McGonagall wygląda jakby ktoś rzucił na nią jakieś zaklęcie. Tak samo inni nauczyciele, są w takim szoku, że nie mogą nic zrobić. W ogóle tego zamieszania nikt nie zwraca uwagi na grę. Znicz! Teraz mam szansę. Modląc się, żeby nic nie było Rose, pognałem za tą złotą piłeczką. Hana także się zorientowała w sytuacji, ale jednak pół sekundy pomnie. Miałem przewagę. Usłyszałem westchnienie ulgi i obróciłem się. Davis leżała na jakimś wyczarowanym materacu. Ale był to mój błąd. Piłeczka zniknęła mi z oczu, więc po prostu dogoniłem Jules, liczę na nią. Super.
- Ładnie tak? - Zapytała na tyle głośno, że po mimo głośnego wiatru ją usłyszałem. 
- Jak? - Krzyknąłem, żeby mnie usłyszała. Prychnęła i przyśpieszyła lecąc pionowo w dół. Ja za nią.
- Dać się nabrać. - Przez cały czas patrzyłem na nią. Mówiąc to zrobiła 90 stopniowy wzlot ku górze. Ja zrobiłem to ćwierć sekundy później i dopiero wtedy dotarły do mnie jej słowa. Dałem się nabrać. I zderzyłem się z twardą ziemią niczym Wiktor Krum na Mistrzostwach Świata w 1994 roku. Nagle mam ciemność przed oczami. I tylko tyle pamiętam. 
~Alicja~
Oboje leżeli na ziemi. Mecz się zakończył. Hana złapała znicza, a teraz klęczała przy prawdopodobnie połamanym i na pewno nieprzytomnym Jamesie. Zawodnicy zlatywali na ziemię i też biegli do nieprzytomnych przyjaciół.
- Accio miotła. - Wypowiedziała Mary. Nie wiedziałam, reszta zresztą też, co ona robi. Ale po chwili w ręce trzymała środek transportu jednego z zawodników. Bez słowa podała rękę Lauren,a ta chwyciła ją i wsiadła na miotłę. Molly, Nathalie i ja poszłyśmy w ich ślady. Inni przepychali się zbiegając po schodach. Byłyśmy nawet przed nauczycielami. Kiedy wylądowałam Lauren pędziła do swojego przyjaciela, Jamesa. Przy Rosemary klęczało mniej osób. Bez zastanowienia ominęłam ją i razem z dziewczynami poszłam do Pottera. Nie klękałam tak jak Livvi, Mania i David. Stanęłam tylko, lekko pochylona. 
- Co z nim? - Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą w naszą stronę McGonagall.
- Jest nieprzytomny i prawdopodobnie połamany. - Złożyła fachową diagnozę Olivia. - Ale oddycha. Myślę, że pani Pomfrey wyleczy go bez problemu. - Po chwili pojawili się inni nauczyciele. McGonagall odeszła zobaczyć co z Rose. Poturbowani zawodnicy wylądowali na magicznych noszach, które zostały wyczarowane przez profesora Flitwicka. Moje przyjaciółki powoli podniosły się z kucek. Thomas miała nadal zaniepokojoną minę.
- Myślisz, że będzie z nim wszystko okay? - Zapytała siostry. Kiwnęła głową.
- Zostaliście zapoznani przez rodziców w wieku czterech miesięcy. Ty powinnaś wiedzieć najlepiej jaki jest. - Odpowiedziała jej poetycko siostra. Po chwili namysłu dodała. - A jeśli nie jesteś pewna, to ja ci powiem. Silny. Mimo wszystko jest silny.
- Liv! Idziesz?! - Zawołał jakiś chłopak. Chyba z piątego roku. Dziewczyna mu odkrzyknęła, pożegnała się z nami i poszła w stronę swoich przyjaciół. Ludzie powoli zaczynali się rozchodzić. My też powoli ruszyłyśmy, ale Nathalie została. Obróciłyśmy się, żeby zobaczyć co ją zatrzymało. Joles nadal siedziała na ziemi i wpatrywała się w nicość.
- To nie twoja wina. - Carter uklękła przy koleżance i próbowała pomóc jej wstać.
- Skąd wiesz. Leciał za mną. Leciałam za zniczem i się zagapiłam. W ostatnim momencie zrobiłam zwrot, ale on nie zdążył. - Powiedziała, a po jej policzkach pociekły łzy.
- Odprowadzę ją. Idźcie. - Powiedziała ciemnowłosa, a my bez słowa ruszyłyśmy do zamku. Biedna Hana, mam nadzieję, że się pozbiera.
Pół godziny później piłyśmy herbatę w swoich pokojach. Dyrektorka powiedziała, że kto chce może zjeść dzisiaj obiad w swoim pokoju. Ona i większość nauczycieli postanowili to uczynić. Nie wiedziałam co mam robić. Co mam mówić i co myśleć. Nie miałam siły nawet pójść i myśleć nad tymi cholernymi wierszykami. Moje ciało nie dawało mi przejąć kontroli nad samą sobą. Czułam coś dziwnego. Więc odłożyłam ten głupi obiad i rzuciłam się na łóżko. Zasnęłam.
~*~
Rosemary Davis już jeden dzień leżała nieprzytomna w Skrzydle Szpitalnym. Jej przyjaciel także jeszcze się nie obudził, ale jego kości zostały już poskładane. Przy Jamesie cały czas czuwali rodzice i rodzeństwo. Harry poczuł nawet, jak na widok syna coś w nim pęka. Jakaś malutki odłam klątwy umiera. Możecie być pewni, że nikogo już nie uderzy. Wrócimy do Gryfonki. Jej rodzina nie miała czasu przyjechać. Matka miała za dobrą posadę w ministerstwie. Jej ojciec pracował jako pracownik Służby Porządkowych w Świętym Mungu. Siostra była natomiast redaktorką magazynu "Czarownica". W takim wypadku siedział przy niej jej przyjaciel, David. Dzielił czas na oboje przyjaciół. Wolałby, żeby to on tu leżał, a nie jego przyjaciele. Nie wyobrażał sobie świata bez nich. Tiara powiedziała, że mógłby trafić do Hufflepuffu. Rosemary miała zadatki na Ślizgonkę, a James na Krukona. Ale wszyscy trafili do Gryffindoru. Tak jak pokolenie wcześniej Golden Trio. Na początku swojej przyjaźni chcieli być Silver Trio, ale stwierdzili, że ten pomysł jest głupi. Nie mieli żadnych przygód. Świat był bezpieczny. A on nadal pamięta pierwszy dzień szkoły...
~Flashback~
Jako najmłodszy syn mojej matki miałem już zwalone życie. Bracia zawsze mi dokuczali, a jedyną ostoją była siostra. Prefekt naczelny Gryffindoru. Obiecała mi, że oprowadzi mnie po Hogwarcie, weźmie pod moje skrzydła. Nawet miała już dla mnie koleżankę. Sama dzieliła dormitorium z pewną Isabell Davies. Jej siostra też w tym roku ma iść do Hogwartu i też jeszcze nie ma znajomych. Zobaczę. Wsiadłem do pociągu dużo czasu przed odjazdem. Zapewne nie będę siedział sam. Bywa i tak. Nie liczyłem sekund. Lubię być sam. Szkoda mi opuszczać MOJĄ polanę w Charllestown. Ta czarodziejska wioska słynęła z dużej ilości lasów. Jej granicę dzieliło pięć kilometrów do granicy Kotliny czarownic. Rodzeństwo często zabierało mnie tam na plaże jeździliśmy rowerami. 
- Cześć! Wolne tu? - Podskoczyłem. Strasznie się zamyśliłem, znowu... Głos należał do chłopaka. Na oko w moim wieku. Znam go z gazet. To syn Harry'ego Pottera. 
- Tak, siadaj. - Odpowiedziałem cicho. Chyba wypada się przedstawić. - Jestem David. David McKonley. - Chłopak uśmiechnął się szeroko i uścisnął moją dłoń.
- James Potter. James Syriusz. - Nagle drzwi przedziału się otworzyły. Stała w nich Edith.
- Oj! - Pisnęła. - Nie chciałam wam przeszkadzać! Przyprowadziłam wam koleżankę. - Do naszego przedziału weszła wysoka dziewczyna z lekko zadartym noskiem. - Jeszcze raz przepraszam! - Wyszła.
- Jestem Rosemary Davis. Ale wystarczy Rose. - Powiedziała i tak zaczęła się nasza przygoda.
~Koniec flashbacku~
A jedna z osób leżących na sali otworzyła zaspane oczy. Dziewczyna podniosła się na łokciach i nie wiedziała zupełnie co się stało. Pamiętała upadek, ale nie mogła uwierzyć, że tłuczkiem trafiła ją Hana. Przecież ona nie jest pałkarzem. A jednak to ona ją trafiła...

* - z języka łacińskiego (miękkie podłoże) 
~♥♥♥~
Mam teraz więcej nauki, więc rozdziały będą pojawiały się co dwa tygodnie.
Nie za bardzo podoba mi się ten rozdział, bo pisałam go na raty.
Na wasze blogi postaram się wrócić w najbliższym czasie.
- A

4 komentarze:

  1. Hejka! :>
    Jeszcze nigdy tak nie czekałam na żaden rozdział! :3
    Nie lubię Hany. Wydaje mi się, że ona tylko udawała, że jest jej przykro, a Rosemary może nie ma zwidów i rzeczywiście od niej dostała tłuczkiem, bo z opisu początku meczu wynikało, że jest dobra w Quidditchu, więc jej upadek byłby bardzo korzystny dla Krukonów. Alicja postąpiła bardzo dobrze, ratując ją przed upadkiem. Ogólnie rozdział jest bardzo ciekawy, szkoda, że taki krótki...
    :/ Co do błędów, nie zauważyłam pomyłek z apostrofami, jedynie jest dosyć sporo literówek... ;/
    Czekam na next! :3
    Pozdrawiam,
    ~Clary

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejj :)
    Rozdział super.
    Nie wiesz jak się cieszę, że dziewczyny już się pogodziły. Reakcja Alicji na widok spadającej Rose mnie uradował. Nie wiem jak to wszystko się potoczy i to prztrzymuje mnie w cudownej niepewności.
    Mam jedno pytanie. Gdzie jest Chloe ?! Nie wiem czemu, ale tak ją polubiłam. Mam nadzieję, że w nastepnym rozdziale jej nie pominiesz i coś tam o niej napomnisz. :)
    Jak wiesz ja nie zwracma uwagi na błędy, ale kilka literówek było.
    To wspomninie Davida ... takie och. Po prostu och. Strasznie mi się podobało :)
    Pozdrawiam i życzę ogromu weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam!
    Zacznę od cytowania.
    ,,Nie dość, że nie mogłam spać w nocy, to teraz jeszcze nie mogę nic przełknąć." No i to się nazywa prawdziwe przywiązanie! Zachowanie Lauren było całkiem rozczulające.
    ,,Molly stwierdziła wyrazić swoje zdanie." Chyba powinno pisać "postanowiła wyrazić swoje zdanie".
    ,,Klaszczemy" Te zwroty "klaszczemy" i tak dalej nie najlepiej brzmiały. Mecz ogólnie nie był zbyt emocjonujący. Wybacz, że się tak czepiam, ale to się strasznie rzuca w oczy (przynajmniej dla mnie) i nie mogłam się powstrzymać przed zwróceniem uwagi. Rose i James w szpitalu?
    Tej s*ki mi nie szkoda (wiem, okrutna jestem).
    A co do Jamesa to... niech wyzdrowieje i zacznie się w końcu interesować Alicją (w TEN sposób), bo już nie mogę się doczekać jakiś miłostek or something like that. Wybacz za ten jakże żałosny i krótki komentarz, ale muszę jeszcze napisać pracę domową z polskiego, więc liczę na Twoje zrozumienie.
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Selene Neomajni
    PS: U mnie nowy rozdział!

    OdpowiedzUsuń

Czytasz ---> Komentujesz ---> Motywujesz!