niedziela, 25 października 2015

Rozdział 20 cz. I

 "A little party never killed nobody"
- Fergie
- Ktoś widział Lauren? - Zapytałam, kiedy znudziło mi się stanie na mrozie przed bramą szkoły.
- Od kiedy Olive się obudziła, to spędza z nią każdą sekundę. - Westchnęła Molly. - O patrzcie! Idzie!. - Nasze głowy od razu zwróciły się w stronę szkoły. Lauren biegła w naszą stronę.
-  Gdzie ty się szlajasz? Wszystkie trzy zdążyłyśmy przemarznąć do szpiku kości. - Powiedziała Mary i mocno przytuliła przyjaciółkę.
- Trzeba było iść z Nathalie i jej Kukonami. - Mruknęłam, a Molly pokiwała głową. Dziewczyny chyba tego nie słyszały. - Idziemy? - Zapytałam już głośniej. - Nie przeszkadza mi, że się przytulacie, ale nie mam ochoty zamarznąć tu na śmierć. - Lauren, która stała twarzą do nas, przewróciła oczami.
- Nie jęcz. Cierpliwość jest kluczem do szczęścia. - Mimo swoich słów wypuściła Simpson z objęć i ruszyłyśmy w stronę magicznej wioski.
- Byłyście kiedyś w Hogsmead? - Zapytałam. Niby to ja byłam tu nowa, ale uczniowie Hogwartu nie mogli odwiedzić magicznej wioski przed rozpoczęciem trzeciej klasy. Tylko Lauren potwierdziła.
- Kiedyś pomogli mi się wykraść Olive i jej przyjaciele. - Opowiedziała. - Ale zobaczyła nas McGonagall i wszyscy mięliśmy miesięczny szlaban. Myślałam, że umrę z nudów. - Przewróciła oczami. - To było rok temu. - Dodała. Po Livvi można było się czegoś takiego spodziewać. Reszta moich przyjaciółek albo za bardzo się bała takiego wykroczenia, albo za bardzo zależało jej na szkole, albo była za grzeczna. Jeden Mary, dwa Molly, trzy Nathalie. Szkoda, że nie pojawiłam się tu wcześniej, chętnie poszłabym z nimi na takie nielegalne wyjście. Zaraz, czy ja właśnie powiedziałam, że żałuję, że byłam w Salem? Coś się złego ze mną dzieje. Powoli ślady po Instytucie się zacierają, a Hogwart ma czelność jeszcze bardziej je zetrzeć. Obawiałam się tej myśli, nie chcę zapomnieć.
- Co tam u Olive? - Zapytałam, żeby wyłączyć myśli.
- Dochodzi do siebie. - Odpowiedziała Lauren. - Nadal jest w szoku, ale fizycznie jest już wyleczona. Pani Pomfrey potrafi działać cuda! - Była naprawdę szczęśliwa. Znowu. Nie tylko ona zawdzięcza coś pielęgniarce, po części kobieta i nam oddała starą Laur.
- Mówiła co ją zaatakowało? - Złapała temat Molly. Thomas pokręciła głową.
- Niestety. Pamięta tylko wielki cień i ból. - Zauważyłam jak przeszedł ją dreszcz. Mary chyba też, bo od razu objęła ją ramieniem. Potem zapadła niezręczna cisza. Mary próbowała podsunąć temat rozmowy, ale nikt go nie rozwijał. W końcu i ona dała sobie spokój. Pogrążyłyśmy się w ciszy, a jedyny dźwięk to było skrzypienie naszych butów o śnieg.
- Do jakiego sklepu idziemy? - Wytrwale temat podjęła Mary.
- Może do Magicznej Szafy? - Zaproponowała Lauren. Znów była dziwnie przygaszona. - Liv mówiła, że to dobry sklep i raczej nie będzie tłoczno. - Zgodziłyśmy się. Jedyny problem był taki, że żadna z nas nie wiedziała gdzie to jest. Nie dziwne, skoro mały sklepik znajdował się w najmniej uczęszczanej uliczce. Można było powiedzieć, że biegłyśmy do tego sklepu. Było nam tak zimno, że chciałyśmy już znaleźć się w ciepłym wnętrzu.
- Oby było tam ciepło. - Powiedziałam, a dziewczyny przytaknęły.
- Raz kozie śmierć. - Mruknęła Mary i nacisnęła klamkę. Wszystkie naraz wpadłyśmy do ciepłego, przytulnego wnętrza. Z naszych ust wyrwał się jęk zachwytu. Obranie, buty i biżuteria, wszystko ułożone kolorami, a to dawało cudowny efekt. Zaparło mi dech w piersi.
- Mówiłam, że warto szukać tego miejsca. - Wydukała Thomas, a na jej ustach znów znalazł się ogromny uśmiech. Po chwili podeszła do nas ekspedientka.
- Witam was dziewczyny. Nazywam się Melanella i jestem tu, żeby wam pomóc w doborze ubrań. - Powiedziała ruda. - Szukacie pewnie kreacji na Bal Bożonarodzeniowy?
- Dokładnie. - Odpowiedział Mary. - Nie mamy jakiś konkretnych ubrań na uwadze. - Dodała. Ruda zmierzyła nas wzrokiem. Potem powiedziała, żebyśmy czekały, a ona znajdzie dla nas jakieś ubrania.
- To siostra Notta. - Szepnęła Molly do Lauren. Mulatka spojrzała na dziewczynę i zrobiła zdziwioną minę. - Też na początku jej nie poznałam.
- Mel i Martin różnią się od siebie jeszcze bardziej niż parę lat temu. - Odpowiedziała zdziwiona Livvi. - Nigdy bym nie powiedziała, że są rodzeństwem.
- Zaraz. Skąd znacie Nottów? - Zapytała Simpson. - Przecież to stu procentowi Ślizgoni. - Zauważyła. Dziewczyny wytłumaczyły nam, że ciocia Molly, Ginny to przyjaciółka matki Melanelli i Martina. Ojciec Lauren, Dean przyjaźni się z Ginny i tak wypadło, że spotkali się parę razy.
- Powinnyście przymierzyć te sukienki! - Powiedziała Nott dając nam mnóstwo sukni. Któtkich i długich. W najróżniejszych kolorach.
Pięćdziesiąt sukienek później, zmordowane wyszłyśmy ze sklepu. Każda z nas miała już sukienkę. Moja miała służyć zarówno na wesele jak i na bal. W dobrych humorach poszłyśmy do Trzech Mioteł i rozmawiałyśmy tam pół dnia. Kiedy wróciłyśmy była już ciemna noc. Kocham spędzać czas w ich towarzystwie. Ale nadal brakuje moich poprzednich przyjaciół...
***
Płaszcz zasłaniał im twarze kiedy pokonywały drogę z Hogwartu do Hogsmead. Zimno szczypało dziewczyny po nagich dłoniach. Szły jako pierwsze, żeby nikt nie zobaczył ich razem.
- Może powinnyśmy się ujawnić? - Podsunęła przemarznięta Chloe. - Mam już dość skradania się, ukrywania i udawania, że się nie znamy. - Krukonka zmierzyła ją wzrokiem.
- To głupi pomysł. - Fuknęła. - Nie mamy reputacji super miłych. Jeśli zobaczą nas razem będą wiedzieli, że to ja uderzyłam tłuczkiem Davis. Chyba mnie widziała! A jak Potter się przyłączy i powie, że to przeze mnie prawie skręcił kark?! - Wrzasnęła sfrustrowana. - Nie. Nie! I jeszcze raz NIE! - Kiedy ochłonęła dodała jeszcze. - Przepraszam Chloe, ale to zły pomysł. Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać, ale zrozum.
- Nie mów do mnie jak do dziecka. - Powiedziała ostro. - Hana, ja naprawdę potrafię myśleć samodzielnie. - Joles pokiwała smutno głową.
- Możemy się już nie kłócić? - Zapytała cicho zbijając z tropu Ślizgonkę, która zrobiła dziwną minę. Ale też nie podobała jej się kłótnia. Hana od dziecka jest jej przyjaciółką. Mimo, że nie pokazywała tego to wyznawała zasadę "Pójdę za tobą mimo wszystko."
- Jasne. Nigdy więcej. - Przyrzekły sobie na palec. Tak jak przyrzekały sobie wieczną przyjaźń dziesięć lat temu. Obie pamiętały to bardzo dobrze.
Obie były małe, obie były zagubione, obie bez przyjaciół. Jedna z nich - piękna blondynka o włosach koloru tak jasnego, że można go nazwać bielą, drobna i może się wydawać tak krucha. - Chloe. Druga z nich - bogato ubrana, troszkę okrągła dziewczynka, a jej włosy przybierała kolor złoty - Hana. Jedna ubogim domu, a druga w pałacyku. Jednej kazali zapomnieć o magi, udawać mugolkę. Druga, która rosła w przekonaniu, że jest wyjątkowa, najlepsza. Jedna, kiedy trafiła do Hogwartu dostała nowe życie, daleko od wstrętnych, adopcyjnych mugoli. Druga, której zabrano przywilej najlepszej. A jednak ich przyjaźń przetrwała ciężkie dziesięć lat. 
- Gdzie idziemy? - Zapytała Joles, kiedy przekraczały bramy miasta.
- Najpiękniejsza czarownica? - Zaproponowała Martinez i ruszyły w tamtą stronę.
 
Pałac był ogromny i piękny. Z każdej strony widziałam zieleń, żółć i czerwień kwiatów. Prawdopodobnie został tak pięknie przyozdobiony. Miałam ochotę aż jęknąć z wrażenia. Pauline się uśmiecha. Chyba widzi, że mi się podoba. No jasne! Mam szeroko otwarte usta, a moje oczy chyba zaraz wypadną mi z orbit i znajdą się w tych kwiatkach! Chyba zepsułabym tym wesele.
- Podoba ci się. - Zapytała. Ja tylko pokiwałam głową nadal nie zamykając ust. Nagle poczułam, że ktoś mocno kopie mnie w nogę. Pauline.
- Ała. Co ty... - Ale nie skończyłam, bo zobaczyłam o co jej chodzi. W naszą stronę szedł wysoki, długowłosy mężczyzna w bogato ozdobionej szacie. Za nim szła trochę młodsza osoba. O równie jasnych włosach i dostojnym spojrzeniu. Nie miałam wątpliwości, że to rodzina królewska. Nie byłam tylko pewna czy ten drugi to mężczyzna.Pauline lekko dygnęła, więc ja zrobiłam to samo.
- Miło mi was powitać w moim królestwie! - Powiedział ten na pewno mężczyzna. Wziął dłoń od Pauline i pocałował ją. Przełknęłam gulę obrzydzenia gdy podszedł do mnie, a po ten gdy podeszło do mnie to drugie. Mężczyzna? A może kobieta?
- Legolasie, czy mógłbyś oprowadzić drogą czarodziejkę. 
 - Specjalnie zaakcentował ostatnie słowo. Powinno mnie to obrazić? Nie, przecież to zwykłe chamstwo i prostactwo. Chłopak (jednak chłopak) podał mi ramię, a ja nie chętnie je przyjęłam.
- Masz na imię Alicja, prawda? - Zapytał przerywając tym samych niezręczną ciszę.
- Si. - Odpowiedziałam po hiszpańsku, sprawdzając plotkę czy elfy rzeczywiście znają wszystkie języki świata.
- Tu amiga es Pauline verdad? - Czyli to jednak prawda albo po prostu zna on hiszpański.
- Tak. Można powiedzieć, że tak. A ty masz jakiegoś przyjaciela. - Nie lubię niezręcznej ciszy.
- To ja! - Usłyszałam za plecami i podskoczyłam ze strachu. Chłopak się uśmiechnął szeroko. - Nie chciałem cię przestraszyć. Mam  na imię Jace.
- To mało elfickie imię. - Zauważyłam, a on pokiwał głową.
- Jestem podobny do ciebie. Byłem człowiekiem, ale wybrałem elfictwo. - Pokiwałam głową, gdy nagle usłyszałam huk. Usłyszałam odgłosy rozmowy w nieznanym mi języku.
- Orkowie. - Mruknął Legolas i razem z Jacem zbliżyli się jakby chcieli mnie chronić. Zaraz, zaraz, zaraz! Nie jestem pieprzoną księżniczką. Sama sobie poradzę. Machnęłam ręką, a na moim palcu pojawił się płomień. Miałam ostatnio trochę czasu na ćwiczenia. Odwróciłam się tyłem do elfów i zobaczyłam coś co działo się za plecami innych. Ork ciągnął za sobą jakąś nieprzytomną dziewczynę. Pomknęłam za nim nie zwracając uwagi na nawoływania. Znalazłam się na dworze. Zimne, grudniowe powietrze kuło mnie w skórę. I nagle coś uderzyło mnie od tyłu. Leciałam parę metrów, a potem uderzyłam o ziemię.
I leżałam we własnej krwi...
 ***
Wolno uchyliłam oczy. Leżała na jakiejś wielkiej miękkiej poduszce. Wokół mnie rozprzestrzeniała się biel. Gwałtownie podniosłam się na ręce, a łóżko zaskrzypiało przy moim ruchu. Od razu pożałowałam gwałtowności mojego czynu. Zaczęłam widzieć mroczki przed oczami i szybko wróciłam do pozycji leżącej.
- Miło, że się obudziłaś skarbie. - Usłyszałam głos dochodzący z kąta pomieszczenia. Mój wzrok od razu się tam przeniósł. Tym razem ostrożnie podniosłam się, ale i tak łupało mi w głowie. Trudno, jakoś wytrzymam. Nie podobało mi się, zostałam nazwana skarbem, ale nie miałam siły się kłócić. Nieśpiesznie podeszli do mnie Jace i Legolas. Znów upadłam na poduszki.
- Który dzisiaj jest? - To pierwsze pytanie przyprawiło Jace o uśmiech. Pół elf był mnie opanowany niż książkę, który odchrząknął zdegustowany jego zachowaniem. Niech mnie ktoś zabierze z tego świrniętego, sztywnego królestwa! Bo zwariuję!
- Dwudziesty drugi grudnia. - Zauważyłam w jego oczach także zdziwienie, mimo że próbował ukryć prawdziwą emocję. Nie zadawałam pytań tylko kiwnęłam głową. Elfowie nie spodziewali się, że będę taka małomówna. Ciekawe co o mnie słyszeli. Może, że jestem strasznym, rozgadanym, niezrównoważonym psychicznie stworzeniem? Hybrydą, która mimo wiedzy, że na w pół jest cudownym elfem, nie była pewna, którą stronę wybierze. Przyzwyczaiłam się do bycia czarownicą, nie wiem czy umiałabym poradzić sobie poradzić bez czarów. Zresztą, mam czas do siedemnastych urodzin. Jedyną alternatywą było to, że mogłabym zachować swoje imię. Alicja. Naprawdę bardzo je lubię.  Nikt nie odzywał się dopóki do pomieszczenia nie wpadły dwie elfki. Ich długie blond włosy i jasne oczy utwierdziły mnie w przekonaniu, że to 100%, zapewne kilkaset letnie elfice.
- Jestem Veya, a to Ness. - Powiedziała ta niższa. - Miło cię poznać, wydaje mi się, że nie miałyśmy okazji poznać się wczoraj. - Dziewczyna wydawała się całkiem miła. Ta druga, Ness, nie pałała jakimś szczególnym uczuciem, tego że tu jestem.
- Mi także miło was poznać. - Veya uśmiechnęła się, a Ness kiwnęła tylko głową.
- Jeśli jesteś głodna, to możemy iść na śniadanie. - Wtrącił się Legolas. - O tej porze wszyscy zapewne odsypiają wesele. - Kiwnęłam głową i podjęłam się próby wstania z łóżka. Nie przewróciłam się, ale zakręciło mi się w głowie. Musiałam się wczoraj mocno uderzyć. Na wszelki wypadek złapałam się ramy łóżka. Cała czwórka obserwowała mnie uważnie, żeby w razie co mnie złapać. Nie upadnę. Nie chcę okazywać słabości.
- Jeśli nie czujesz się na siłach, to możesz zjeść tutaj. - Zaproponował Jace.
- Oczywiście. To niezły pomysł. - Dodała Veya. - Z chęcią dotrzymamy ci towarzystwa. - Po części byłam za to wdzięczna, a po części wściekła, że obchodzą się ze mną jak z dzieckiem.
- Chcę iść z wami. Dobrze się czuje. - W jakiś sposób utrzymywałam się na nogach. Moja sukienka była trochę pomięta, a włosy były w nieładzie. Dziewczyny to zauważyły. Veya złapała mnie za ramię i pociągnęła za sobą. Ness ruszyła za nami.
- Nie zróbcie jej tylko krzywdy. - Krzyknął za nami Jace.
- Spokojna głowa. Z nami nie zginie. - Odkrzyknęła Veya, a Ness mrugnęła do mnie i uśmiechnęła się do chłopaków. - Nie musisz się bać. - Powiedziała do mnie, kiedy byłyśmy w jakimś pokoju.
- To idioci. Nie wolno ich słuchać. - Powiedziała Ness, a mnie zdziwił jej ton głosu. Po prostu nie pasował do jej wyglądu i zachowania.Veya zachichotała.
- Ma rację. A teraz zamknij oczy. - Posłusznie to zrobiłam. Słyszałam jak dziewczyny wypowiadają jakieś słowa. Magia elfów nie zna granic. - Możesz otworzyć. - Szepnęła. Wskazała lustro, a ja podeszłam. Aż jęknęłam z zachwytu. Moje włosy były uczesane w idealny kok na środku głowy, a zniszczona sukienka była jak nowa. Doszyto tylko coś tu i uwdzie. Wyszeptałam słowa podziękowania, a potem ruszyłyśmy na śniadanie.
- Ness to skrót od Vanessy? - Zapytałam elfki. Dziewczyna pokręciła głową. Czyli miałam rację, jest stu procentowym elfem. Wstyd mi było zapytać ile ma lat.
- Ness to Natasza. Urodziłam się w Rosji, ale zostałam wypędzona. - Powiedziała. Nie chciałam na nią naciskać, ale ciekawość wygrała.
- Dlaczego? - Zapytałam bez ogródek, a ona udzieliła odpowiedzi. Jak w zegarku. Pytasz i od razu dostajesz odpowiedź. Wyglądało mi to na ustawione. O to nie pytałam.
- Byłam księżniczką. Zakochałam się nie w tej osobie i zdradziłam mojego narzeczonego. - W świecie elfów było to jak popełnienie morderstwa. - Mój ojciec chciał mnie zabić. Życie zawdzięczam matce, która mnie wypuściła. Później i ona przepłaciła za to życiem. - Historia tragiczna. Aczkolwiek udowadnia, że miłość elfów potrafi być zarówno piękna i okrutna. Elfy są właśnie takimi stworzeniami. Są dobrzy, ale też okrutni. Darzą miłością i tą miłością ranią lub znoszą cierpienie. Elfy są jak wiecznie młodzi ludzie. Popełniają błędy tak jak każdy człowiek. Może zastanowię się jednak nad przyłączeniem do nich?
- Nie ma u nas dużo młodych elfów. - Opowiada Legolas, kiedy jesteśmy już na śniadaniu. Elfickie jedzenia mi nie przeszkadza. Są prawie wegetarianinami. Jedzą mięso od święta. Da się to przeżyć. Kiedy weszłam do Sali Jadalnej poznałam jeszcze dwoje "młodych" elfów. Tauriel i Arweden. - Jestem ja, Jace, Ness, Veya, Tauriel, Arweden i Pauline. Może będziesz o ty. - Ostatnie zdanie wprawia mnie w zakłopotanie, więc pozostawiam je bez odpowiedzi. Okazało się, że Pauline musiała wracać do zamku. Obowiązki wzywają, dlatego ma mnie odprowadzić Legolas i Jace. Po posiłku ruszamy. Idziemy do stajni i bierzemy dwa konie. Ponieważ nie umiem jeździć konno to jadę z Legolasem. Troszkę mi to przeszkadza. Przed dziesiątą jesteśmy w Zakazanym Lesie. Żegnam się z nimi i mimowolnie obiecuję, że jeszcze się spotkamy. Do zobaczenia. Słowa, które mnie zabiją. A potem idę do zamku, kiedy się odwracam po nich nie ma już śladu. Dziś bal, trzeba się przygotować.
~♥♥♥~
Podzieliłam rozdział na dwie części, ponieważ inaczej byłby strasznie długi. 
Ogólnie zmniejszam częstotliwość dodawania rozdziałów.
Będą pojawiały się raz na dwa tygodnie, tak jak było w niedzielę.

Kolejna sprawa jest taka:
Ostatni raz informuję was o rozdziale, bo ja informuje 10 osób, a przychodzą 2 czy 3.
Jeśli nadal chcecie otrzymywać informację to po prostu napiszcie w kom.
 
Komentujcie!
Pozdrawiam
-A 

 

1 komentarz:

Czytasz ---> Komentujesz ---> Motywujesz!