Naprawdę mi przykro. Wiem, że rozdział miał się pojawić dwa tygodnie temu, no ale ważne, że jest. Zapraszam do komentowania i szczerego oceniania. - A
~♥♥♥~
~UWAGA!!! NASTĄPIŁ PRZESKOK CZASOWY DO GRUDNIA!~
Nie widziałam nic ciekawego w lekcjach Starożytnych Run. Wprowadzili nam tą lekcję od połowy października, a ja już tego nienawidzę. Cały czas komunikowałam się z siedzącą obok Lauren. Udawałyśmy, że piszemy w zeszytach, a tak naprawdę pisałyśmy na kartce. Nie mogłyśmy ze sobą gadać, bo ten jakże kochany profesor, rozsadziłby nas. A tego nie chciałyśmy. Gadaninę nauczyciela przerwało energiczne pukanie w drzwi. Po chwili pojawiła się w nich Marlee, przyjaciółka Olive. Poznałam ją jakiś czas temu. Nauczyciel spojrzał na nią pytająco.
- Czy mogę zabrać Lauren Thomas? - Moja przyjaciółka zdziwiła się mocno. Posłała mi też takie spojrzenie. Wnioskując z miny Smaitha (nauczyciela) chciał odmówić. Bo od kiedy to przychodzą na do niego na lekcje, przerywają mu i jeszcze chcą zabrać jedną z uczennic. To przecież jakiś absurd. Dziewczyna zorientowała się w odpowiedzi, ale nie dawała za wygraną. - To ważne. Sama profesor McGonagall mnie poprosiła. - Na dźwięk nazwiska dyrektorki aż podskoczył. Darzył tę kobietę ogromnym poszanowaniem i sympatią. Jeśli ona prosiła, to sprawa nabiera nowy obrut.
- Oczywiście. Idź, Lauren. Nadrobisz sobie później wszystko. - Livvi tak zrobiła, a ja zazdrościłam jej, że mogła wyjść z tej nudnej lekcji. Mój ton co do tego zmienił się, kiedy na następnej lekcji spotkałam profesor McGonagall. Zmierzałam właśnie do sali eliksirów.
- Alicjo! Dobrze, że cię widzę. - Zatrzymałam się i przywitałam. Kobieta od razu przeszła do sedna sprawy. - Czy możesz pójść do Skrzydła Szpitalnego?
- Oczywiście, ale po co? - Należało mi się wytłumaczenie po co mam tam iść. Kobieta rozejrzała się po korytarzu i znacznie ściszyła głos. Stało się coś niedobrego.
- Ktoś napadł starszą pannę Thomas. - Zamurowało mnie. - Dochodzimy kto to, ale zajmie nam to trochę czasu. Na razie byłabym wdzięczna gdybyś zajęła się jej siostrą, Lauren. Jest w rozsypce, od kiedy się dowiedziała. - Od razu wiedziałam co mam zrobić.
- Oczywiście pani profesor. Już tam idę. Czy mogę się najpierw zwolnić u Pa... profesorki? - Prawie powiedziałam Pauline. Powinnam więcej myśleć. Uderzyłam się w duchu w twarz. Na szczęście w porę się poprawiłam i McGonagall chyba uznała, że to ona źle usłyszała. Było blisko.
- Biegnij. Będę w swoim gabinecie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała wystarczy, że wypowiesz hasło do posągu. Brzmi ono Peleryna niewidka. - Przytaknęłam skinieniem głowy i pobiegłam do profesorki Pauline. Pięć minut później wchodziłam do jej gabinetu. Nie była zdziwiona, nawet się nie odwróciła. Ciekawe dlaczego. To mogła być osoba, która mogłaby ją zamordować.
- Alicjo, nie bądź głupia, mam elfi słuch. Wiem, że to ty. - Odwróciła się do mnie, ukrywając uśmiech. Niestety nie wyszło jej to i jej usta ułożyły się w łuk.
- Co ty!? Jak ty?! - Krzyknęłam, czując nagły przypływ gorąca. Mam nadzieję, że się nie czerwienię. - Nie rób tego więcej!
- Elfy potrafią czytać w myślach. Ty też może będziesz mogła. I obiecuję. - Posłała mi spojrzenie pełne wsparcia. Omal zapomniałam po co przyszłam.
- Chciałam się zwolnić z lekcji. Powiedziałam, a ona zmierzyła mnie nauczycielskim spojrzeniem.
- Dlaczego? - I co ja jej powiem? Czy to, że Olive jest w Skrzydle Szpitalnym, a Lauren potrzebuje mojego wsparcia, jest tajne. Niestety nie znam odpowiedzi. Nawet nie wiem, czy ona teraz nie słucha moich myśli...
- Nie czytam ci teraz w myślach. Coś obiecałam, a wyprzedzając następne pytanie, nie czytałam ci przed chwilą w myślach, domyśliłam się. Nie jestem głupia! - Zrobiła minę mówiącą "Dlaczego ona uważa, że jestem idiotką?". - Teraz ty odpowiedz na moje pytanie.
- Ktoś mnie potrzebuje. Jest w rozsypce po pewnym... - Jakiego słowa użyć? - Incydencie. - Dodałam szybko, ale Pauline zauważyła moją niepewność.
- Proszę, bądź ze mną szczera.
- Jestem. Muszę komuś pomóc. Czuję to, po prostu coś we mnie krzyczy, że muszę to zrobić. - Dziewczyna przeszyła mnie spojrzeniem i podeszła do drzwi.
- To empatia, czujesz, że ktoś bardzo potrzebuje twojego wsparcia. Wyczuwasz to instynktownie. Powoli przybierasz cechy elfów. Czujesz coś i po prostu musisz to zrobić. - Powiedziała po dłuższym namyśle. Ale nie patrzyła na mnie, tylko przed siebie, na coś czego nie widziałam. Ale domyślałam się co ona widzi.
- Tęsknisz? - Wyrwałam ją z rozmyśleń i posłała mi zaciekawione spojrzenie. - Za domem. - Spuściła wzrok, jakby nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Jakby bała się, że powie coś złego.
- Tak. Zawsze. - Podniosła wzrok, ale nie patrzyła mi w oczy. Patrzyła w przestrzeń. - Pozostawiłam tam wszystko co mi zostało. Jestem jedną ze strażników miasta. A teraz mam strzec ciebie. Myślałam, że nie będzie to takie trudne, ale brakuje mi tamtego miejsca. Opuszcza mnie tak wiele. - Po jej policzku popłynęła łza. - Moja najlepsza przyjaciółka, Merenwen, niedługo bierze ślub, ale mnie na nim nie będzie. - Nie powiedziała tego wprost, ale to przeze mnie. Przeze mnie jej tam nie będzie. Bez wahania podjęłam decyzję i ją przytuliłam.
- Musisz mnie pilnować, więc napisz do swojego pana, że przybędziemy obie.
- Co-o? - Wypowiedziała łamiącym, niepewnym głosem. Przytuliłam ją mocniej.
- To będzie dla mnie dobre. - Kontynuowałam. - Zobaczę jak tam żyją i poznam ich. Będzie mi łatwiej podjąć decyzję, jeśli będę wiedziała na co idę.
- Jesteś kochana. Obiecuję, że wrócimy na Bal Bożonarodzeniowy i wrócisz do rodziny na święta. - Zawahała się przez chwilę, ale powiedziała swoim normalnym głosem, nie nauczycielskim, surowym. - Dziękuję, Alicjo. Możesz iść do osoby, która cię potrzebuje. Jesteś dla niej największym oparciem, jestem pewna.
- Biegnij. Będę w swoim gabinecie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała wystarczy, że wypowiesz hasło do posągu. Brzmi ono Peleryna niewidka. - Przytaknęłam skinieniem głowy i pobiegłam do profesorki Pauline. Pięć minut później wchodziłam do jej gabinetu. Nie była zdziwiona, nawet się nie odwróciła. Ciekawe dlaczego. To mogła być osoba, która mogłaby ją zamordować.
- Alicjo, nie bądź głupia, mam elfi słuch. Wiem, że to ty. - Odwróciła się do mnie, ukrywając uśmiech. Niestety nie wyszło jej to i jej usta ułożyły się w łuk.
- Co ty!? Jak ty?! - Krzyknęłam, czując nagły przypływ gorąca. Mam nadzieję, że się nie czerwienię. - Nie rób tego więcej!
- Elfy potrafią czytać w myślach. Ty też może będziesz mogła. I obiecuję. - Posłała mi spojrzenie pełne wsparcia. Omal zapomniałam po co przyszłam.
- Chciałam się zwolnić z lekcji. Powiedziałam, a ona zmierzyła mnie nauczycielskim spojrzeniem.
- Dlaczego? - I co ja jej powiem? Czy to, że Olive jest w Skrzydle Szpitalnym, a Lauren potrzebuje mojego wsparcia, jest tajne. Niestety nie znam odpowiedzi. Nawet nie wiem, czy ona teraz nie słucha moich myśli...
- Nie czytam ci teraz w myślach. Coś obiecałam, a wyprzedzając następne pytanie, nie czytałam ci przed chwilą w myślach, domyśliłam się. Nie jestem głupia! - Zrobiła minę mówiącą "Dlaczego ona uważa, że jestem idiotką?". - Teraz ty odpowiedz na moje pytanie.
- Ktoś mnie potrzebuje. Jest w rozsypce po pewnym... - Jakiego słowa użyć? - Incydencie. - Dodałam szybko, ale Pauline zauważyła moją niepewność.
- Proszę, bądź ze mną szczera.
- Jestem. Muszę komuś pomóc. Czuję to, po prostu coś we mnie krzyczy, że muszę to zrobić. - Dziewczyna przeszyła mnie spojrzeniem i podeszła do drzwi.
- To empatia, czujesz, że ktoś bardzo potrzebuje twojego wsparcia. Wyczuwasz to instynktownie. Powoli przybierasz cechy elfów. Czujesz coś i po prostu musisz to zrobić. - Powiedziała po dłuższym namyśle. Ale nie patrzyła na mnie, tylko przed siebie, na coś czego nie widziałam. Ale domyślałam się co ona widzi.
- Tęsknisz? - Wyrwałam ją z rozmyśleń i posłała mi zaciekawione spojrzenie. - Za domem. - Spuściła wzrok, jakby nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Jakby bała się, że powie coś złego.
- Tak. Zawsze. - Podniosła wzrok, ale nie patrzyła mi w oczy. Patrzyła w przestrzeń. - Pozostawiłam tam wszystko co mi zostało. Jestem jedną ze strażników miasta. A teraz mam strzec ciebie. Myślałam, że nie będzie to takie trudne, ale brakuje mi tamtego miejsca. Opuszcza mnie tak wiele. - Po jej policzku popłynęła łza. - Moja najlepsza przyjaciółka, Merenwen, niedługo bierze ślub, ale mnie na nim nie będzie. - Nie powiedziała tego wprost, ale to przeze mnie. Przeze mnie jej tam nie będzie. Bez wahania podjęłam decyzję i ją przytuliłam.
- Musisz mnie pilnować, więc napisz do swojego pana, że przybędziemy obie.
- Co-o? - Wypowiedziała łamiącym, niepewnym głosem. Przytuliłam ją mocniej.
- To będzie dla mnie dobre. - Kontynuowałam. - Zobaczę jak tam żyją i poznam ich. Będzie mi łatwiej podjąć decyzję, jeśli będę wiedziała na co idę.
- Jesteś kochana. Obiecuję, że wrócimy na Bal Bożonarodzeniowy i wrócisz do rodziny na święta. - Zawahała się przez chwilę, ale powiedziała swoim normalnym głosem, nie nauczycielskim, surowym. - Dziękuję, Alicjo. Możesz iść do osoby, która cię potrzebuje. Jesteś dla niej największym oparciem, jestem pewna.
***
Drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się skrzypiąc przeraźliwie, aż w uszach mi dzwoniło. Rozejrzałam się po sali. Tylko jedno łóżko było zajęte. Leżała na nim Olive, a obok siedziała szlochająca Lauren. Od razu pokonałam całą salę sprintem i mocno uścisnęłam przyjaciółką. Nie mogłam patrzeć na jej cierpienie.
- Co się stało? - Zapytałam, kiedy przestałyśmy się przytulać. Przyjaciółka spojrzała na mnie czerwonymi, zmęczonymi oczami. Nie uwierzyłabym, gdyby wczoraj ktoś powiedział mi, że wesoła Lauren będzie dzisiaj tak wyglądać. - Nie będę cię zmuszała do odpowiedzi. - Zaczęłam delikatnie. Moje słowa były prawdą, jeśli nie chce mówić, nie musi.
- Nie. - Odezwała się słabym głosem. Tak słabym głosem, że aż serce mi się ścisnęło. - Powiem ci, ale sama jeszcze dużo nie wiem. - Wierchem dłoni wytarła mokre od łez oczy. - Ona wracała z Zielarstwa. Wracała jako ostatnia, a kiedy nie przychodziła Ben, jej chłopak, poszedł jej szukać. Znalazł ją leżącą na śniegu, nieprzytomną.
- Są jakieś wskazówki kto mógł to zrobić?
- Tak. - Powiedziała niepewnie. - Hagrid już to bada. Ktoś lub coś co ją zaatakowało zostało ranne. Oprócz krwi Olive była też czyjaś krew, ale nie wiadomo czyja. - Dziewczyna westchnęła. - Jestem strasznie zmęczona. - Bez słowa wstałam i skierowałam się do drzwi. Thomas jednak nie ruszyła się z miejsa.
- Idziesz? - Zapytałam. Popatrzyła na mnie, potem na siostrę i znów na mnie. Kiwnęła głową i podeszła do mnie. Wychodząc spojrzała tęsknie w stronę siostry. Razem poszłyśmy do dormitorium. Nie spotkałyśmy nikogo, aż do dojścia na siódmym piętro. Myślę, że moja przyjaciółka nie chciała być widziana w takim stanie. Jedna osoba pojawiła się dwa kroki przed nami. Rosemary wyszła z Pokoju Wspólnego.
- Co się stało, Lauren? - Zdziwił mnie jej opiekuńczy ton. Nigdy nie pokazała się z takiej dobrej strony. Nie spodziewałam się, że taką ma.
- Moja siosta. Nie wiesz jeszcze? - Zapytała i pociągnęła nosem. Te pięć słów sprawiały jej ogromny ból. W tym momencie Rose zrobiła rzecz, której na pewno się nie spodziewałam. Po prostu ją przytuliła. Ten widok był zarówno słodki jak i komiczny. Rose nigdy nie okazywała słabości. Mi przyszło do głowy najgłupsze w tej sytuacji pytanie. Musiałam je zadać, bo inaczej nie byłabym sobą.
- Dlaczego nie jesteś na lekcji? - Nie chciałam, żeby zabrzmiało to oschle. Byłam po prostu ciekawa. Davis delikatnie oderwała się od Laur. Przez jej twarz przebiegło tysiąc emocji. Strach, że ją wydam. Zaintrygowanie, że się do niej odezwałam. Zirytowanie, że się do niej odezwałam. Oraz coś, co nie do końca potrafiłam odczytać. Moja podświadomość podpowiadała, że chodzi o wiarę. Wiarę, że może mi zaufać i opowiedzieć co ją gryzie. Nie było to oczywiście związane z lekcją eliksirów.
- Właśnie na nią szłam. - Odpowiedziała pewnie, swoim zgryźliwym tonem. Jakby chciała mnie sprowokować, żebym posłała w jej kierunku jakąś obelgę. Nie zmylisz mnie tak łatwo Davis. Łatwo dała wymijającą odpowiedź, ale nie zwiodła mnie. Gryfonka odeszła jak skulony piesek. Zastanowiło mnie to. Nawet nie wiem kiedy wypowiedziałam takie słowa:
- Jeśli chciałabyś porozmawiać - Odwróciła się w moją stronę. Stała u stóp schodów. - To wiesz gdzie mnie znaleźć. - Uśmiechnęłam się do niej, a schody ruszyły się i dziewczyna zniknęłam nam z oczu. Weszłyśmy do pustego Pokoju Wspólnego. Ukradkiem zerknęłam na przyjaciółkę. Była blada i zmęczona. Nie jestem pewna czy jadła coś dzisiaj. Zaspała i nie poszła na śniadanie, miała wykraść coś sobie z kuchni. Wydaje mi się, że tego nie zrobiła. Podeszłam do regału i wybrałam pierwszą lepszą książkę. Zew krwi. Nie wiem czy spodoba się Livvi, ale musi coś robić, kiedy ja będę w kuchni. Bez słowa poszłyśmy do naszego dormitorium. Dziewczyna od razu rzuciła się na łóżko.
- Słuchaj. Muszę iść przynieść ci coś do jedzenia. - Położyłam książkę obok niej. - Poszłybyśmy razem, ale lekcje mogą skończyć się w każdej chwili kiedy tam będziemy.
- Rozumiem. Nie chcę, żeby mnie ktoś widział w takim stanie. - Uśmiechnęła się blado. - Tylko błagam o jedno. Przynieś coś dobrego. - Zaśmiałam się. Pod skórą tej zmartwionej siostry nadal tkwiła stara Laur. Kiwnęłam głową i wyszłam z dormitorium. Nie było sensu o tej porze rzucać na siebie zaklęcia niewidzialności. Jeśli ktoś się do mnie przyczepi to spławie go, że robię coś dla McGonagall. Będzie to po części prawda i dyrektorka nie będzie mogła zaprzeczyć. Dopiero na parterze zorientowałam się, że nie wiem gdzie jest kuchnia. Wiedziałam coś tam z opowieści. Raczej znajdę to wejście. Moja pewność siebie zniknęła, kiedy zgubiłam się w lochach. Nie wiedziałam, w którą stronę iść. Ruszyłam przed siebie, a kiedy skręcałam poczułam, że się z kimś zderzam. I ja i ta osoba upadłyśmy na ziemię. Odruchowo zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam zobaczyłam wściekłą dziewczynę, która leżała na ziemi przede mną.
- Uważaj jak łazisz. - Warknęła. - I dlaczego nie jesteś na lekcjach.
- Mogę zapytać o to samo. - Blondynka należała do Domu Kruka. Myślałam, że mieszkańcy tego domu są pilnymi uczniami. Dziewczyna posłała mi wściekłe spojrzenie.
- Nie widziałam ciebie, a ty nie widziałaś mnie. Stoi?
- Tak... - Nie wiedziałam jak ma na imię, więc zapytałam o to. W między czasie podniosłyśmy się z ziemi. Dziewczyna wyminęła mnie i już myślałam, że nie odpowie. Ale jeszcze rzuciła przez ramię.
- Selene. Selene Neomajni . - Odpowiedziała w końcu.
- Alicja Sims. - Krzyknęłam za nią. Nie jestem pewna czy usłyszała. Mimo to nadal jestem w kropce. Gdzie jest ta głupia kuchnia?! Stałam tak jeszcze kilkanaście minut, kiedy zza zakrętu wyszedł skrzat domowy nucąc pod nosem jakąś melodię.
- Co nucisz? - Przerażone stworzenie podskoczyło ze strachu. - Nie chciałam cię przestraszyć.
- Niech się panienka nie martwi, z Nutką wszystko będzie w porządku. - Nutka zarumieniła się, ale odpowiedziała na moje pytanie. Czarodziej prosi, czarodziej dostaje odpowiedź. Stara zasada skrzatów. - To taka mugolska pieśń. Hallelujah. - Odpowiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałam. Znałam tę melodię. W Salem zawsze gościła przy okazji Świąt Bożego Narodzenia. Uśmiechnęłam się w duchu.
- Nutko, wiesz może gdzie jest kuchnia? - Skrzatka uśmiechnęła się.
- Oczywiście panienko. Nutka właśnie tam zmierza. - Irytowało mnie, że skrzaty mówią o sobie w trzeciej osobie. Nie można normalnie? Stworzenie przyprowadziło mnie do obrazu gruszki. Połaskotało ją i pojawiła się klamka. Sprytne! Zapamiętałam dokładnie to miejsce, a potem weszłam do kuchni. Było to miejsce pełne skrzatów domowych. Starałam się nie zwracać na siebie uwagi, ale ktoś wykrzyknął, że przyszedł gość. Tak więc zostałam obsypana różnym jedzeniem. Deserami, owocami, daniami oraz napojami. Niosłam tyle ile zdołam unieść, a żeby zmieściło mi się jeszcze więcej dostałam koszyk. Świetnie. Odczekałam aż zacznie się kolejna lekcja. Nie ważne, że się na nią spóźnię. Ni będę lazła tak obładowana przez korytarz pełen znajomych osób.
- Co się stało? - Zapytałam, kiedy przestałyśmy się przytulać. Przyjaciółka spojrzała na mnie czerwonymi, zmęczonymi oczami. Nie uwierzyłabym, gdyby wczoraj ktoś powiedział mi, że wesoła Lauren będzie dzisiaj tak wyglądać. - Nie będę cię zmuszała do odpowiedzi. - Zaczęłam delikatnie. Moje słowa były prawdą, jeśli nie chce mówić, nie musi.
- Nie. - Odezwała się słabym głosem. Tak słabym głosem, że aż serce mi się ścisnęło. - Powiem ci, ale sama jeszcze dużo nie wiem. - Wierchem dłoni wytarła mokre od łez oczy. - Ona wracała z Zielarstwa. Wracała jako ostatnia, a kiedy nie przychodziła Ben, jej chłopak, poszedł jej szukać. Znalazł ją leżącą na śniegu, nieprzytomną.
- Są jakieś wskazówki kto mógł to zrobić?
- Tak. - Powiedziała niepewnie. - Hagrid już to bada. Ktoś lub coś co ją zaatakowało zostało ranne. Oprócz krwi Olive była też czyjaś krew, ale nie wiadomo czyja. - Dziewczyna westchnęła. - Jestem strasznie zmęczona. - Bez słowa wstałam i skierowałam się do drzwi. Thomas jednak nie ruszyła się z miejsa.
- Idziesz? - Zapytałam. Popatrzyła na mnie, potem na siostrę i znów na mnie. Kiwnęła głową i podeszła do mnie. Wychodząc spojrzała tęsknie w stronę siostry. Razem poszłyśmy do dormitorium. Nie spotkałyśmy nikogo, aż do dojścia na siódmym piętro. Myślę, że moja przyjaciółka nie chciała być widziana w takim stanie. Jedna osoba pojawiła się dwa kroki przed nami. Rosemary wyszła z Pokoju Wspólnego.
- Co się stało, Lauren? - Zdziwił mnie jej opiekuńczy ton. Nigdy nie pokazała się z takiej dobrej strony. Nie spodziewałam się, że taką ma.
- Moja siosta. Nie wiesz jeszcze? - Zapytała i pociągnęła nosem. Te pięć słów sprawiały jej ogromny ból. W tym momencie Rose zrobiła rzecz, której na pewno się nie spodziewałam. Po prostu ją przytuliła. Ten widok był zarówno słodki jak i komiczny. Rose nigdy nie okazywała słabości. Mi przyszło do głowy najgłupsze w tej sytuacji pytanie. Musiałam je zadać, bo inaczej nie byłabym sobą.
- Dlaczego nie jesteś na lekcji? - Nie chciałam, żeby zabrzmiało to oschle. Byłam po prostu ciekawa. Davis delikatnie oderwała się od Laur. Przez jej twarz przebiegło tysiąc emocji. Strach, że ją wydam. Zaintrygowanie, że się do niej odezwałam. Zirytowanie, że się do niej odezwałam. Oraz coś, co nie do końca potrafiłam odczytać. Moja podświadomość podpowiadała, że chodzi o wiarę. Wiarę, że może mi zaufać i opowiedzieć co ją gryzie. Nie było to oczywiście związane z lekcją eliksirów.
- Właśnie na nią szłam. - Odpowiedziała pewnie, swoim zgryźliwym tonem. Jakby chciała mnie sprowokować, żebym posłała w jej kierunku jakąś obelgę. Nie zmylisz mnie tak łatwo Davis. Łatwo dała wymijającą odpowiedź, ale nie zwiodła mnie. Gryfonka odeszła jak skulony piesek. Zastanowiło mnie to. Nawet nie wiem kiedy wypowiedziałam takie słowa:
- Jeśli chciałabyś porozmawiać - Odwróciła się w moją stronę. Stała u stóp schodów. - To wiesz gdzie mnie znaleźć. - Uśmiechnęłam się do niej, a schody ruszyły się i dziewczyna zniknęłam nam z oczu. Weszłyśmy do pustego Pokoju Wspólnego. Ukradkiem zerknęłam na przyjaciółkę. Była blada i zmęczona. Nie jestem pewna czy jadła coś dzisiaj. Zaspała i nie poszła na śniadanie, miała wykraść coś sobie z kuchni. Wydaje mi się, że tego nie zrobiła. Podeszłam do regału i wybrałam pierwszą lepszą książkę. Zew krwi. Nie wiem czy spodoba się Livvi, ale musi coś robić, kiedy ja będę w kuchni. Bez słowa poszłyśmy do naszego dormitorium. Dziewczyna od razu rzuciła się na łóżko.
- Słuchaj. Muszę iść przynieść ci coś do jedzenia. - Położyłam książkę obok niej. - Poszłybyśmy razem, ale lekcje mogą skończyć się w każdej chwili kiedy tam będziemy.
- Rozumiem. Nie chcę, żeby mnie ktoś widział w takim stanie. - Uśmiechnęła się blado. - Tylko błagam o jedno. Przynieś coś dobrego. - Zaśmiałam się. Pod skórą tej zmartwionej siostry nadal tkwiła stara Laur. Kiwnęłam głową i wyszłam z dormitorium. Nie było sensu o tej porze rzucać na siebie zaklęcia niewidzialności. Jeśli ktoś się do mnie przyczepi to spławie go, że robię coś dla McGonagall. Będzie to po części prawda i dyrektorka nie będzie mogła zaprzeczyć. Dopiero na parterze zorientowałam się, że nie wiem gdzie jest kuchnia. Wiedziałam coś tam z opowieści. Raczej znajdę to wejście. Moja pewność siebie zniknęła, kiedy zgubiłam się w lochach. Nie wiedziałam, w którą stronę iść. Ruszyłam przed siebie, a kiedy skręcałam poczułam, że się z kimś zderzam. I ja i ta osoba upadłyśmy na ziemię. Odruchowo zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam zobaczyłam wściekłą dziewczynę, która leżała na ziemi przede mną.
- Uważaj jak łazisz. - Warknęła. - I dlaczego nie jesteś na lekcjach.
- Mogę zapytać o to samo. - Blondynka należała do Domu Kruka. Myślałam, że mieszkańcy tego domu są pilnymi uczniami. Dziewczyna posłała mi wściekłe spojrzenie.
- Nie widziałam ciebie, a ty nie widziałaś mnie. Stoi?
- Tak... - Nie wiedziałam jak ma na imię, więc zapytałam o to. W między czasie podniosłyśmy się z ziemi. Dziewczyna wyminęła mnie i już myślałam, że nie odpowie. Ale jeszcze rzuciła przez ramię.
- Selene. Selene Neomajni . - Odpowiedziała w końcu.
- Alicja Sims. - Krzyknęłam za nią. Nie jestem pewna czy usłyszała. Mimo to nadal jestem w kropce. Gdzie jest ta głupia kuchnia?! Stałam tak jeszcze kilkanaście minut, kiedy zza zakrętu wyszedł skrzat domowy nucąc pod nosem jakąś melodię.
- Co nucisz? - Przerażone stworzenie podskoczyło ze strachu. - Nie chciałam cię przestraszyć.
- Niech się panienka nie martwi, z Nutką wszystko będzie w porządku. - Nutka zarumieniła się, ale odpowiedziała na moje pytanie. Czarodziej prosi, czarodziej dostaje odpowiedź. Stara zasada skrzatów. - To taka mugolska pieśń. Hallelujah. - Odpowiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałam. Znałam tę melodię. W Salem zawsze gościła przy okazji Świąt Bożego Narodzenia. Uśmiechnęłam się w duchu.
- Nutko, wiesz może gdzie jest kuchnia? - Skrzatka uśmiechnęła się.
- Oczywiście panienko. Nutka właśnie tam zmierza. - Irytowało mnie, że skrzaty mówią o sobie w trzeciej osobie. Nie można normalnie? Stworzenie przyprowadziło mnie do obrazu gruszki. Połaskotało ją i pojawiła się klamka. Sprytne! Zapamiętałam dokładnie to miejsce, a potem weszłam do kuchni. Było to miejsce pełne skrzatów domowych. Starałam się nie zwracać na siebie uwagi, ale ktoś wykrzyknął, że przyszedł gość. Tak więc zostałam obsypana różnym jedzeniem. Deserami, owocami, daniami oraz napojami. Niosłam tyle ile zdołam unieść, a żeby zmieściło mi się jeszcze więcej dostałam koszyk. Świetnie. Odczekałam aż zacznie się kolejna lekcja. Nie ważne, że się na nią spóźnię. Ni będę lazła tak obładowana przez korytarz pełen znajomych osób.
***
Wieczorem przyszła do nas Nathalie i Molly. Również chciały wspomóc naszą przyjaciółkę. Rose nie prychała na ich widok jak zwykła robić. Trzymała się z boku i siedziała na swoim łóżku. Nie wtrącała się. Jak nie Rose. Coś się musiało stać. Może jestem okrutna, ale nie wierzę w ludzką bezinteresowność. Zbliżała się późna godzina, ale dziewczyna nadal nie chciała zasnąć. Lauren powtarzała, że nie pójdzie spać dopóki z jej siostrą nie będzie wszystko w porządku. Próbowałyśmy różnie. Propozycjami, przekupstwem.
- Jeśli nie zaśniesz to nie idziesz z nami po sukienki na Bal Zimowy. Ta sobota to jedyna okazja. - Powiedziała Mary. Najlepiej znała Lauren, więc wiedziała co będzie chciała robić najbardziej. Ta jednak tylko wzruszyła ramionami.
- Obchodzi mnie tylko Olive. - Tak wyglądał jej każdy argument. W końcu Molly miała dość.
- Czuje się jakbym rozmawiała z dzieckiem. Wszystkie powinnyśmy iść spać, bo jej się nie przekupi. Sen i tak z nią w końcu wygra. - Ruszyła do drzwi, a za nią poszła Nath. Z ręką na klamce obróciła się, kiedy usłyszała moje niespodziewane słowa.
- A może opowiem ci baśń? - To wydawało się takie błahe. Wszystkie wlepiły we mnie wzrok. Nawet Rosemary, która udawała, że śpi. Nie słyszałam sprzeciwu, więc zaczęłam opowiadać...
Dawno, dawno temu, kiedy osada ta nie nazywała się jeszcze Salem, ani żaden zamek w jej okolicy nie stał, żył sobie pewien rybak, Leonard. Leonard stracił rodziców, kiedy był nastoletnim chłopakiem. Wykorzystywał umiejętności, których nauczył go ojciec, by zarabiać na życie. Nie kiedy pracował nawet w nocy, gdy wody były pełne stworzeń, za które dostałby wór kartofli. Lecz ta noc nie była zwyczajna. Leonard postanowił łowić ryby w pełnie. A każdy wie, że noc pełni to nie taka zwykła noc. Tej nocy na świat wychodzą wilkołaki, syreny, niekiedy też wampiry urządzają grupowe łowy, elfy wychodzą by czcić światło tych ciał niebieskich. W noc pełni nie ma miejsca dla ludzi. Leonard nie powinien tam być. A jednak był i był świadkiem pięknego widoku. Gdy syrena wypłynęła na ląd i zamieniła się w kobietę. Kobietę o nie zwykłej urodzie. Piękną kobietę. Leonard jak zaklęty zbliżył się do niej. Mimo, że był człowiekiem także był na swój sposób piękny. Syrena zauważyła to i zakochała się w mężczyźnie bez pamięci. Dziewięć miesięcy później wydała mu na świat córeczkę. Nazwali ją Aqua, czyli woda. Dziewczynka nie miała rybiego ogona, więc nie mogła mieszkać z matką. Widywała ją raz w miesiącu w dzień pełni. Kiedy Aqua miała dziesięć lat, za jej matką, Mare (morze), podążyła rada syren. Odkrywszy, że ma ona dziecko z człowiekiem, zabili ją. Od tego dnia Aqua spędzała każdą pełnię nawołując matkę. Dziewczynka kochała pływać, a kiedy miała piętnaście lat, razem z ojcem odkryła, że potrafi oddychać pod wodą. Nie mówiąc nic ojcu wyruszyła na poszukiwania matki. Zamiast niej znalazła miłość. Zakochała się z wzajemnością w pewnym syrenie. Powiedziała o tym ojcu, ale ten za bardzo kochał Aquę, żeby pozwolić jej odejść. Uwięził ją w sadzawce obok domu, by mogła pływać. Dziewczyna była nieszczęśliwa. Co noc śpiewała smutne pieśni, a pewnego dnia po prostu wyparowała, zamieniając się wodę, by na zawsze móc być ze swoim ukochanym.
Witam!
OdpowiedzUsuńJejku, rozdział bardzo mi się podobał. Było dużo akcji, była Pauline. Świetny był, no!
Jednak najbardziej złapała mnie za serce baśń. Ja po prostu uwielbiam takie fragmenty, w których ktoś opowiada mi zmyśloną historię, a w trakcie jeszcze bardziej się w nią zagłębiam. Ja uważam, że sprawdziłabyś się w roli pisarki bajek niekoniecznie dla dorosłych, bo baśń sama wymyśliłaś, prawda? Naprawdę urzekająca historia...
Ale co, do jasnego widma, stało się z Olive?!? Hagrid bawi się w detektywa. Ja też chcę. Byłabym o wiele, wiele niższą, niekoniecznie miłą współpracownicą. Ach, marzenia...
Lubię Lauren i Alicję. Są takie... prawdziwe w tym, co dla siebie robią i jakie są w stosunku do siebie. Podoba mi się to.
"- Słuchaj. Muszę iść przynieść ci coś do jedzenia. - Położyłam książkę obok niej. - Poszłybyśmy razem, ale lekcje mogą skończyć się w każdej chwili kiedy tam będziemy.
- Rozumiem. Nie chcę, żeby mnie ktoś widział w takim stanie. - Uśmiechnęła się blado. - Tylko błagam o jedno. Przynieś coś dobrego. - Zaśmiałam się. Pod skórą tej zmartwionej siostry nadal tkwiła stara Laur."
Wiesz, że ja na razie nie mam ulubionej bohaterki tego opowiadania. Wiesz dlaczego? Bo wszystkie są idealne.
Przepraszam, że komentarz taki trochę nieskładny. Poprawię się :D
Pozdrawiam i życzę ogromu weny,
Karolina.
Olive druga część następnego rozdziału. Baśń wymyśliłam sama. Dziękuję za miłe słowa - A
UsuńSuper.
OdpowiedzUsuńDzięki
UsuńWitam!
OdpowiedzUsuńWybacz mi po stokroć za to co napiszę, ale ja nie mogę.
Chodzi mi o to, że już nie będę czytać Twojego bloga. Nie mogę zmuszać się do czytania Twojego opowiadania i potem wypisywać jakieś kłamstwa, jak to mi się podobał itp. (jak pewna osoba, podpowiem, że nazywa się ona Dorcas Meadowes-Black). Jestem szczera i wybacz mi, jeśli uraziłam Cię tym co napisałam, ale to po prostu... to opowiadanie nie jest czymś czego szukam. Naprawdę przepraszam. I mam nadzieję, że nie zrazisz się moją opinią i będziesz dalej pisała! :)
Selene Neomajni
Nie ma sprawy. Szczerze to domyślałam się, że już tu nie wrócisz. - A
Usuń