Rozdział 4
Jaki jest twój wielki plan, Eleno? Hmm? Zamierzasz wejść do obozu pełnego wilkołaków, popiec pianki i poczekać, aż wpadnie Stefan? ~ Damon Salvatore
Jaki jest twój wielki plan, Eleno? Hmm? Zamierzasz wejść do obozu pełnego wilkołaków, popiec pianki i poczekać, aż wpadnie Stefan? ~ Damon Salvatore
~*~
Szłam koło mojej matki. Miała jak zwykle surowy wyraz twarzy. Doszłyśmy do posągu gargulca - gabinet dyrektorki. Bałam zapytać się mamy o co chodzi. Kobieta w końcu spojrzała na mnie.![]() |
Pani Evelyn Davis |
- Mam nadzieję, że sowa doszła. - dostojnie powiedziała moja matka
- Tak, tak. Ale myślałam, że będziesz później. Usiądź, Evelyn. - powiedział zaskoczona dyrektorka - Ty też, Rose. - uśmiechnęła się - Kawy? Herbaty? - spytała uprzejmie
- Kawy. Białej z małą łyżeczką cukru. - odpowiedziała matka. Profesorka spojrzała na mnie.
- A ty? Pewnie przegapisz śniadanie. Soku dyniowego, kakao, herbata?
- Wystarczy sok. - odpowiedziałam cicho. Nauczycielka zawołała swojego skrzata.
- Melu, przynieś nam proszę jedną białą kawę, cukier i sok dyniowy. - powiedziała z uśmiechem. Skrzatka skinęła głową i pobiegła. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
- Co zrobiła moja córka? - spytała bezradnie matka. McGonagall westchnęła.

- Zawiodłaś mnie, Rosie. - dotknęła mojego policzka [stały w drzwiach - autorka] - Myślałam, że będziesz lepsza od Belli, ale się myliłam. - zdjęła rękę z mojego policzka i zeszła po schodach. Nagle odwróciła głowę - Mówią, że nadzieja matką głupich. - powiedziała cicho, ale tak, żebym ją usłyszała. Podeszła do karety i wsiadła do niej. Patrzyłam jak odjeżdża.
- Mówię też, że nadzieja umiera ostatnia. - szepnęłam - Moja już umarła. - po policzkach zaczęły lecieć łzy. Gdy powóz zniknął za zakrętem uciekłam do zamku.
~.~
Zeszłyśmy na śniadanie i zajęłyśmy miejsca. Dzień zapowiadał się spokojny. No właśnie, zapowiadał... Spokojnie jadłyśmy śniadanie, gdy nagle na mównicę weszła dyrektorka.- Chcę was poinformować, że ostatniej nocy ktoś w godzinach nocnych myszkował po zamku. Był nieostrożny i stłukł przy tym gablotkę. Znajdziemy winowajcę i go ukażemy. Jeśli się zgłosi, to kara nie będzie tak surowa, ale jeśli nie... - spojrzała srogo po uczniach. Odchrząknęła i kontynuowała - Pan Filch będzie jeszcze częściej patrolował korytarze. To tyle. Miłego dnia. - jak mogłam być tak nieostrożna? Odrzuciłam warkocz do tyłu i zabrałam się za jedzenie.
- Jak myślicie, kto to? - Lauren nieświadomie rujnowała moje plany. Nie odpowiadałam, ale w głowie układałam sobie świetną wymówkę!
- Nie wiem... - odrzekła Mary Kate - Ale się zastanówmy. Gablotka stoi na trzecim piętrze, a odłamki szkła wskazywały, że ta osoba pobiegła na górę. Czyli to jakiś Gryfon lub Krukon! - odkryła
- Ja tam nie wiem. - odpowiedziała Thomas grzebiąc w jedzeniu - Jeśli to jeden z naszych, to kto?
- Nie wiem... - westchnęła - To może być każdy. Każdy. - szepnęła i rozejrzała się po sali - Ale myślę, że ktoś starszy. Bo kto odważyłby się wyjść z dormitorium w środku nocy...
- Rose. No na przykład Rose. - rzuciła Lauren
- Nie obwiniajmy jej o wszystko. - odpowiedziała Mania
- A niby czemu? Co by ją powstrzymało. Przecież widziałyśmy, że szła gdzieś z matką. Pewnie o to chodziło. - przez chwilę zapadła cisza, którą Thomas przerwała - A ty co myślisz?
- Myślę, że nawet Rose nie byłaby do tego zdolna. - Lauren zmierzyła mnie lodowatym wzrokiem - Ale nie znam Hogwartu tak dobrze jak wy. Według mnie mógł to zrobić każdy. - poprawiłam się. Naszą rozmowę przerwała sowa, która wylądowała na moim talerzu. Zmarszczyłam brwi, ale wzięłam list i zaczęłam czytać.

Schowałam kartkę do torby, a sowa odleciała. Dziewczyny patrzyły się na mnie.
- Od kogo to? - w końcu spytała Mary Kate. Wymyśl coś, szybko.
- Od brata. Napisał tylko, że w domu wszystko dobrze. - dziewczyny pokiwały głowami.
~.~
- Cholera, gdzie ona jest? - powiedziałem, gdy razem z Jamesem szukaliśmy Rose. Nie przyszła na transmutację i szukaliśmy jej po całej szkole.- A czy widziałeś kiedyś matkę Rose? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Pokręciłem głową. - No właśnie. Czarownica czystej krwi, szefowa departamentu Międzynarodowej współpracy czarodziejów, Evelyn Joles. Pojawia się tylko cztery razy do roku w innych miejscach niż jej domu, czy praca, 1 września, 23 grudnia, 2 stycznia i 26 czerwca.Rose drżała gdy ją widziała. Nie dziwię się, że nie wychodzi z pokoju! - zdenerwował się James
- Ja też tego nie rozumiem. Jak można być tak zapatrzoną w siebie, że nie widzi się problemów córki. To, to jest po prostu chore!
- Mnie to mówisz? Ona ciągle porównują ją do Belli, jakby nie mogła zrozumieć, że Rose jest inna.
- Bo nie może. Dlatego Rose tak nie lubi Alicji. Jest dla niej konkurencją, a konkurencja to dla Rose problem. Musi przez to więcej pracować. - prychnąłem - Gdzie idziemy teraz?
- Błonia? -kiwnąłem głową i wyszliśmy - A kiedy wcielamy plan w życie?
- Niedługo. - odpowiedziałem. Szukaliśmy jej przy jeziorze, przy jej ulubionym drzewie, u Hagrida, nawet weszliśmy do Zakazanego lasu. Nic... zmęczeni usiedliśmy przed sowiarnią.
- Chyba musi być w dormitorium dziewczyn... Nie wejdziemy. - sapnął Potter. Byliśmy wykończeni.
- No, nie. Nie wejdziemy. Tak w ogóle, to która godzina? - zapytałem, a James wychylił się i spojrzał na wielki zegar, który wisiał na ścianie sowiarni.
- 14.40. - odpowiedział - Cholera, szukamy jej jakieś sześć godzin. Przepadło nam tyle lekcji. Mamy szlaban jak w banku.
- I przepadł nam obiad. To jest tragedia!- krzyknąłem. Nagle przyszło mi coś do głowy... - Co ty na to, żeby wcielić w życie nasz plan. - James się uśmiechnął i wbiegliśmy do sowiarni.
~.~

~.~
Pewna rudowłosa osóbka siedziała na zielonym fotelu w Pokoju wspólnym. Odrzuciła włosy do tyłu i czekała, czekała. Spojrzała na zegarek i wtedy... BUM! Usłyszała pisk dziewczyn z dormitorium Hufflepuff. Zaczęła się głośno śmiać. Wiedziała, że usłyszy je, aż tu. Żałowała, że nie mieszka na piętrze siódmym. Wtedy mogłaby spokojnie utrudniać życie "dzielnym" Gryfonkom.- Justine! - krzyknęła z góry jej przyjaciółka, a po chwili obie jej koleżanki były na schodach - Co zrobiłaś? - zapytała ciemnowłosa. Dziewczyna uśmiechnęła się dumnie.
- Włamałam się do tych "milutkich, słodziutkich" Puchonek i podrzuciłam im do pokoju cukierki. Ale nie takie zwykłe. Kupiłam je u Wesley'ów. Mają tam porządny sklep. Cukiereczki mają skutki uboczne. Mogą od nich śmierdzieć, mieć kolorowe włosy, mogą urosnąć im głowy do wielki rozmiarów i tak dalej, i tak dalej. - powiedziała spokojnie Ślizgonka, ale zaraz potem uśmiechnęła się przebiegle. - Idziemy zobaczyć?
- Oczywiście! - odpowiedziała blondynka i wszystkie wybiegły z dormitorium. Pobiegły za róg, a stamtąd mogły spokojnie zobaczyć, jak naprzeciwko nich, wybiega tłum Puchonek z kolorowymi włosami, wielkimi głowami, oczami zmieniającymi kolor, inne były ogromnych rozmiarów, a następne znów zmalały. Trzy dziewczyny ze Slytherinu śmiały się do rozpuku i szydziły z biednych ofiar żartu. W pewnym momencie usłyszały głos nauczycielki numerologi, która była także opiekunką Hufflepuff'u. Ślizgonki przestały się śmiać i zaczęły rozglądać się za jakąś kryjówką. Pierwsza znalazła ją Roxane, która wsunęła się za jeden z posągów. Justine weszła za jakiś gobelin, za którym był tunel. Natomiast Victoria schowała się za dwie zbroje, które doskonale są schowały. Po chwili pojawiła się profesorka. Około czterdziestopięcioletnia, zazwyczaj wesoła i pobłażliwa dla swoich uczniów, ale umiała im wbić coś do głowy, jej włosy były krótkie i jasnobrązowe, a na nosie miała okulary, oto ona, Ophelia Dixon. Kiedy wyłoniła się zza rogu, uśmiech znikł z jej twarzy.
- Co się stało? - zapytała, a jedna z jej ulubionych uczennic, Monica, przybiegła na skargę.
- W naszym pokoju leżały cukierki. Była też karteczka i pisało, że to za dobrze wykonaną robotę. - mówiła z przejęciem dziewczyna, od cukierków troszeczkę zmalała - Podzieliłyśmy się z dziewczynami z IV klasy. Zjadłyśmy wszystkie i... i... - głos zaczął jej się łamać i zaczęła płakać. Obok niej pojawiła się jej najlepsza przyjaciółka, Meg, która miała niebieskie włosy i śmierdziało od niej i... Nie oszukując się, Meg była po prostu gruba. Ale to nie był efekt uboczny.
- Nagle zaczęłyśmy się zmieniać - skończyła za nią niebieskowłosa.
- Wejdźmy może do środka. - powiedziała nauczycielka i wystukała rytm. Po chwili wszystkie dziewczyny w czarno-żółtych szatach zniknęły, a te z herbem Slytherinu wyszły z ukrycia.
- No, no. - powiedziała Sullivan - Byłaś świetna! - przytuliła rudą i przybiła jej piątkę, po czym wszystkie trzy udały się do dormitorium Slytherinu.
~.~
Powoli wracaliśmy do zamku. Niestety, nigdzie nie było Rose.- Gdzie byliście? - przy drzwiach spytali nas Luis i Mark, z którymi poszliśmy dalej.
- Szukaliśmy Rose. Pojawiła się na zajęciach. - Luis pokręcił głową.
- Będzie mieć przejebane u większości nauczycieli. - stwierdził Mark. Miał rację. Nauczyciele są wyjątkowo cięci, a jak się nie pojawi na ich zajęciach... to jest jeszcze gorzej. Powoli weszliśmy na górę i poszliśmy do pokoju. Położyłem się na łóżku, gdy nagle usłyszeliśmy śpiew feniksa. Wszyscy podbiegliśmy do okna i wypatrywaliśmy to mistyczne stworzenie. Niestety nie mogliśmy go zobaczyć. Usłyszałem cichutki dźwięk otwieranych drzwi, odwróciłem się i zobaczyłem czyjeś ciemne włosy. Rose? Rzuciłem się na łóżko. Wziął poduszkę i zdjąłem poszewkę. Wyjął mapę.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - szepnął. Na mapie zaczęły pojawiać się linie i kreski, które połączyły się w korytarze Hogwaru. Tuż przy schodach prowadzących do męskich dormitoriów, widniał napis: Sims Alicja. Czyli to ona tu przyszła, ale czego szukała
~.~
- Może pójdziemy do Nathelie? Dawno jej nie odwiedzałyśmy? - zaproponowała mulatka. Blondynka spojrzała na nią spod gazety "Najmodniejsze czarownice" i pokiwała głową. Wstały z łóżek, zeszły po schodach, przedarły się przez pokój wspólny i znalazły się na cichym korytarzu zamku. Cicho poruszały się po korytarzu siódmego piętra i dotarły do kołatki. - Cholera, trzeba rozwiązać zagadkę. - powiedziała blondynka, ale chwyciła kołatkę i zastukała. Ta obudziła się. Chwilę "patrzyła" na nie, aż w końcu zaczęła mówić.
- Co to jest? Na polu dzwoni, w żniwiarza dłoni. Czasem śmierć ją nosi w dłoni.
- Cholera, nic innego nie było! - krzyknęła Mary Kate
- Mugolskie dzieci rozwiązałyby to w pięć sekund.
- Ja jestem mugolsim dzieckiem i jakoś nie mogę. - odparła z wyrzutem blondi. Mulatka puściła to mimo uszu i zabrała się za rozwiązywanie zagadki.
![]() |
Tak właśnie wyglądały |
- Jak myślicie, kto stoi za tą stłuczoną gablotką? - zapytała w końcu Nathalie.
- Nie wiem, ale podejrzewamy, że to jakiś Krukon lub Gryfon. - zaczęła Mary Kate - Szkło było porozrzucane tak, że widać było, że uciekający biegł na górę. Potem pobudzono nauczycieli i nikt nie mógł się przedostać. - ciemnowłosa zmarszczyła brwi
- To możliwe. - powiedziała po chwili - Dziewczyny... - mówiła przerażonym głosem. One odwróciły się i spojrzały za wzrokiem przyjaciółki. Drzwi powoli otwierały się i skrzypiały przy tym przeraźliwie. Nagle pojawił/pojawiła się...
~*~
Przybyłam z kolejnym rozdziałem!
Trochę mało o Alicji, ale za to przedstawiłam wam inne postacie.
Nie było tych 5 komentarzy, ale teraz ma być 5, bo
kur... Jak mówiłam:
5 kom = rozdział
~ A ~
A tu macie odpowiedzi:
1) Na ile lat mnie uważasz. Po tym jak piszę.
1) Mam lat 13 :-)
2) Z jaką postacią książkową lub serialową można mnie upodobnić.
2) Moim zdaniem chyba ze Spencer (Pretty little liars) lub z Bellatrix :-)
3) Po moim pisaniu, jak myśli, jakie mam cechy?
3) Jestem dziwna, sprytna, zakłamana, ale też: inteligentna, nieufna, zabawna, mądra i pena siebie. Czasem też zbyt poważna