niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 4

Rozdział 4
Jaki jest twój wielki plan, Eleno? Hmm? Zamierzasz wejść do obozu pełnego wilkołaków, popiec pianki i poczekać, aż wpadnie Stefan? ~ Damon Salvatore
~*~
Szłam koło mojej matki. Miała jak zwykle surowy wyraz twarzy. Doszłyśmy do posągu gargulca - gabinet dyrektorki. Bałam zapytać się mamy o co chodzi. Kobieta w końcu spojrzała na mnie.
Pani Evelyn Davis
- Nie podoba mi się jak zaczęłaś ten rok, Rosemary. - zadrżałam na dźwięk mojego pełnego imienia - Jeśli zapomniałaś, to dostałaś T z eliksirów. Bella nigdy by się tak nie zniżyła. Jeśli chcesz być taka jak ona, musisz się bardziej starać. - rzekła i zapukała. Odpowiedziało jej ciche "Proszę". Otworzyła drzwi i weszła do środka. Wsunęłam się za nią. Minerwa McGonagall siedziała przy biurku, a gdy wyszłyśmy spojrzała zaskoczona.
- Mam nadzieję, że sowa doszła. - dostojnie powiedziała moja matka
- Tak, tak. Ale myślałam, że będziesz później. Usiądź, Evelyn. - powiedział zaskoczona dyrektorka - Ty też, Rose. - uśmiechnęła się - Kawy? Herbaty? - spytała uprzejmie
- Kawy. Białej z małą łyżeczką cukru. - odpowiedziała matka. Profesorka spojrzała na mnie.

- A ty? Pewnie przegapisz śniadanie. Soku dyniowego, kakao, herbata?
- Wystarczy sok. - odpowiedziałam cicho. Nauczycielka zawołała swojego skrzata.
- Melu, przynieś nam proszę jedną białą kawę, cukier i sok dyniowy. - powiedziała z uśmiechem. Skrzatka skinęła głową i pobiegła. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
- Co zrobiła moja córka? - spytała bezradnie matka. McGonagall westchnęła.
- Oprócz złej oceny, jeden nauczyciel słyszał jak przezywała nową uczennicę. To nie dobrze, nie jest to zachowanie godne Gryfonki. A do tego tak uzdolnionej. - reszta rozmowy była przykra. Po jakiejś godzinie wyszłyśmy. Odprowadziłam matkę do drzwi. Nie odezwała się ani słowem.
- Zawiodłaś mnie, Rosie. - dotknęła mojego policzka [stały w drzwiach - autorka] - Myślałam, że będziesz lepsza od Belli, ale się myliłam. - zdjęła rękę z mojego policzka i zeszła po schodach. Nagle odwróciła głowę - Mówią, że nadzieja matką głupich. - powiedziała cicho, ale tak, żebym ją usłyszała. Podeszła do karety i wsiadła do niej. Patrzyłam jak odjeżdża.
- Mówię też, że nadzieja umiera ostatnia. - szepnęłam - Moja już umarła. - po policzkach zaczęły lecieć łzy. Gdy powóz zniknął za zakrętem uciekłam do zamku.
~.~
Zeszłyśmy na śniadanie i zajęłyśmy miejsca. Dzień zapowiadał się spokojny. No właśnie, zapowiadał... Spokojnie jadłyśmy śniadanie, gdy nagle na mównicę weszła dyrektorka.
- Chcę was poinformować, że ostatniej nocy ktoś w godzinach nocnych myszkował po zamku. Był nieostrożny i stłukł przy tym gablotkę. Znajdziemy winowajcę i go ukażemy. Jeśli się zgłosi, to kara nie będzie tak surowa, ale jeśli nie... - spojrzała srogo po uczniach. Odchrząknęła i kontynuowała - Pan Filch będzie jeszcze częściej patrolował korytarze. To tyle. Miłego dnia. - jak mogłam być tak nieostrożna? Odrzuciłam warkocz do tyłu i zabrałam się za jedzenie.
- Jak myślicie, kto to? - Lauren nieświadomie rujnowała moje plany. Nie odpowiadałam, ale w głowie układałam sobie świetną wymówkę!
- Nie wiem... - odrzekła Mary Kate - Ale się zastanówmy. Gablotka stoi na trzecim piętrze, a odłamki szkła wskazywały, że ta osoba pobiegła na górę. Czyli to jakiś Gryfon lub Krukon! - odkryła
- Ja tam nie wiem. - odpowiedziała Thomas grzebiąc w jedzeniu - Jeśli to jeden z naszych, to kto?
- Nie wiem... - westchnęła - To może być każdy. Każdy. - szepnęła i rozejrzała się po sali - Ale myślę, że ktoś starszy. Bo kto odważyłby się wyjść z dormitorium w środku nocy...
- Rose. No na przykład Rose. - rzuciła Lauren
- Nie obwiniajmy jej o wszystko. - odpowiedziała Mania
- A niby czemu? Co by ją powstrzymało. Przecież widziałyśmy, że szła gdzieś z matką. Pewnie o to chodziło. - przez chwilę zapadła cisza, którą Thomas przerwała - A ty co myślisz?
- Myślę, że nawet Rose nie byłaby do tego zdolna. - Lauren zmierzyła mnie lodowatym wzrokiem - Ale nie znam Hogwartu tak dobrze jak wy. Według mnie mógł to zrobić każdy. - poprawiłam się. Naszą rozmowę przerwała sowa, która wylądowała na moim talerzu. Zmarszczyłam brwi, ale wzięłam list i zaczęłam czytać.
Spotkajmy się na 7 piętrze. Na korytarzu obok gobelinu Barabasza Bzika. O północy. Musisz przejść wzdłuż tej ściany 3 razy i wypowiadać w myślach "chcę znać odpowiedź". Proszę, przyjdź. ~ D ~
Schowałam kartkę do torby, a sowa odleciała. Dziewczyny patrzyły się na mnie.
- Od kogo to? - w końcu spytała Mary Kate. Wymyśl coś, szybko.
- Od brata. Napisał tylko, że w domu wszystko dobrze. - dziewczyny pokiwały głowami.
~.~
- Cholera, gdzie ona jest? - powiedziałem, gdy razem z Jamesem szukaliśmy Rose. Nie przyszła na transmutację i szukaliśmy jej po całej szkole.
- A czy widziałeś kiedyś matkę Rose? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Pokręciłem głową. - No właśnie. Czarownica czystej krwi, szefowa departamentu Międzynarodowej współpracy czarodziejów, Evelyn Joles. Pojawia się tylko cztery razy do roku w innych miejscach niż jej domu, czy praca, 1 września, 23 grudnia, 2 stycznia i 26 czerwca.Rose drżała gdy ją widziała. Nie dziwię się, że nie wychodzi z pokoju! - zdenerwował się James
- Ja też tego nie rozumiem. Jak można być tak zapatrzoną w siebie, że nie widzi się problemów córki. To, to jest po prostu chore!
- Mnie to mówisz? Ona ciągle porównują ją do Belli, jakby nie mogła zrozumieć, że Rose jest inna.
- Bo nie może. Dlatego Rose tak nie lubi Alicji. Jest dla niej konkurencją, a konkurencja to dla Rose problem. Musi przez to więcej pracować. - prychnąłem - Gdzie idziemy teraz?
- Błonia? -kiwnąłem głową i wyszliśmy - A kiedy wcielamy plan w życie?
- Niedługo. - odpowiedziałem. Szukaliśmy jej przy jeziorze, przy jej ulubionym drzewie, u Hagrida, nawet weszliśmy do Zakazanego lasu. Nic... zmęczeni usiedliśmy przed sowiarnią.
- Chyba musi być w dormitorium dziewczyn... Nie wejdziemy. - sapnął Potter. Byliśmy wykończeni.
- No, nie. Nie wejdziemy. Tak w ogóle, to która godzina? - zapytałem, a James wychylił się i spojrzał na wielki zegar, który wisiał na ścianie sowiarni.
- 14.40. - odpowiedział - Cholera, szukamy jej jakieś sześć godzin. Przepadło nam tyle lekcji. Mamy szlaban jak w banku.
- I przepadł nam obiad. To jest tragedia!- krzyknąłem. Nagle przyszło mi coś do głowy... - Co ty na to, żeby wcielić w życie nasz plan. - James się uśmiechnął i wbiegliśmy do sowiarni.
~.~
Cichutko zapukałam do dormitorium i ukryłam się za gobelinem. Nikt nie otworzył. Wślizgnęłam się do pokoju i odnalazłam łóżko Potter'a. Otworzyłam jego kufer. Przegrzebałam się przez stertę ubrań, aż dotarłam do rzeczy osobistych. Pusto. Przeszukałam jego poście. Tu też pusto. Zajrzałam pod łóżko. Tu też nic nie ma. Zabrałam się za przeszukiwanie łóżka Davida. Niestety, pusto. Chciałam już usiąść i pomyśleć, ale usłyszałam głośny śmiech, który dochodził zza ściany. Szybko schowałam się pod łóżko. Sekundę później weszli David, James, Mark i Luis. Co ja mam robić? Chyba nie mają zamiar szybko wyjść. Chwilę pogłówkowałam, ale wpadłam na pomysł. Za pomocą czaru, w myślach przywołałam śpiew feniksa i przeprowadziłam ten odgłos za okno. Wszyscy podskoczyli do okna i szukali tego magicznego zwierzęcia. W końcu nieczęsto można zobaczyć prawdziwego feniksa. Ostatni był tu za czasów dyrektora Dumbledora. Ja szybko przeczołgałam się pod następne łóżku i następne łóżku, aż w końcu pod drzwi. Otworzyłam je i szybko uciekłam do dormitorium. Zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie oddychając ciężko.

~.~
Pewna rudowłosa osóbka siedziała na zielonym fotelu w Pokoju wspólnym. Odrzuciła włosy do tyłu i czekała, czekała. Spojrzała na zegarek i wtedy... BUM! Usłyszała pisk dziewczyn z dormitorium Hufflepuff. Zaczęła się głośno śmiać. Wiedziała, że usłyszy je, aż tu. Żałowała, że nie mieszka na piętrze siódmym. Wtedy mogłaby spokojnie utrudniać życie "dzielnym" Gryfonkom.
- Justine! - krzyknęła z góry jej przyjaciółka, a po chwili obie jej koleżanki były na schodach - Co zrobiłaś? - zapytała ciemnowłosa. Dziewczyna uśmiechnęła się dumnie.
- Włamałam się do tych "milutkich, słodziutkich" Puchonek i podrzuciłam im do pokoju cukierki. Ale nie takie zwykłe. Kupiłam je u Wesley'ów. Mają tam porządny sklep. Cukiereczki mają skutki uboczne. Mogą od nich śmierdzieć, mieć kolorowe włosy, mogą urosnąć im głowy do wielki rozmiarów i tak dalej, i tak dalej. - powiedziała spokojnie Ślizgonka, ale zaraz potem uśmiechnęła się przebiegle. - Idziemy zobaczyć?

- Oczywiście! - odpowiedziała blondynka i wszystkie wybiegły z dormitorium. Pobiegły za róg, a stamtąd mogły spokojnie zobaczyć, jak naprzeciwko nich, wybiega tłum Puchonek z kolorowymi włosami, wielkimi głowami, oczami zmieniającymi kolor, inne były ogromnych rozmiarów, a następne znów zmalały. Trzy dziewczyny ze Slytherinu śmiały się do rozpuku i szydziły z biednych ofiar żartu. W pewnym momencie usłyszały głos nauczycielki numerologi, która była także opiekunką Hufflepuff'u. Ślizgonki przestały się śmiać i zaczęły rozglądać się za jakąś kryjówką. Pierwsza znalazła ją Roxane, która wsunęła się za jeden z posągów. Justine weszła za jakiś gobelin, za którym był tunel. Natomiast Victoria schowała się za dwie zbroje, które doskonale są schowały. Po chwili pojawiła się profesorka. Około czterdziestopięcioletnia, zazwyczaj wesoła i pobłażliwa dla swoich uczniów, ale umiała im wbić coś do głowy, jej włosy były krótkie i jasnobrązowe, a na nosie miała okulary, oto ona, Ophelia Dixon. Kiedy wyłoniła się zza rogu, uśmiech znikł z jej twarzy.
- Co się stało? - zapytała, a jedna z jej ulubionych uczennic, Monica, przybiegła na skargę.
- W naszym pokoju leżały cukierki. Była też karteczka i pisało, że to za dobrze wykonaną robotę. - mówiła z przejęciem dziewczyna, od cukierków troszeczkę zmalała - Podzieliłyśmy się z dziewczynami z IV klasy. Zjadłyśmy wszystkie i... i... - głos zaczął jej się łamać i zaczęła płakać. Obok niej pojawiła się jej najlepsza przyjaciółka, Meg, która miała niebieskie włosy i śmierdziało od niej i... Nie oszukując się, Meg była po prostu gruba. Ale to nie był efekt uboczny.
- Nagle zaczęłyśmy się zmieniać - skończyła za nią niebieskowłosa.
- Wejdźmy może do środka. - powiedziała nauczycielka i wystukała rytm. Po chwili wszystkie dziewczyny w czarno-żółtych szatach zniknęły, a te z herbem Slytherinu wyszły z ukrycia.
- No, no. - powiedziała Sullivan - Byłaś świetna! - przytuliła rudą i przybiła jej piątkę, po czym wszystkie trzy udały się do dormitorium Slytherinu.
~.~
Powoli wracaliśmy do zamku. Niestety, nigdzie nie było Rose.
- Gdzie byliście? - przy drzwiach spytali nas Luis i Mark, z którymi poszliśmy dalej.
- Szukaliśmy Rose. Pojawiła się na zajęciach. - Luis pokręcił głową.
- Będzie mieć przejebane u większości nauczycieli. - stwierdził Mark. Miał rację. Nauczyciele są wyjątkowo cięci, a jak się nie pojawi na ich zajęciach... to jest jeszcze gorzej. Powoli weszliśmy na górę i poszliśmy do pokoju. Położyłem się na łóżku, gdy nagle usłyszeliśmy śpiew feniksa. Wszyscy podbiegliśmy do okna i wypatrywaliśmy to mistyczne stworzenie. Niestety nie mogliśmy go zobaczyć. Usłyszałem cichutki dźwięk otwieranych drzwi, odwróciłem się i zobaczyłem czyjeś ciemne włosy. Rose? Rzuciłem się na łóżko. Wziął poduszkę i zdjąłem poszewkę. Wyjął mapę.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - szepnął. Na mapie zaczęły pojawiać się linie i kreski, które połączyły się w korytarze Hogwaru. Tuż przy schodach prowadzących do męskich dormitoriów, widniał napis: Sims Alicja. Czyli to ona tu przyszła, ale czego szukała
~.~
- Może pójdziemy do Nathelie? Dawno jej nie odwiedzałyśmy? - zaproponowała mulatka. Blondynka spojrzała na nią spod gazety "Najmodniejsze czarownice" i pokiwała głową. Wstały z łóżek, zeszły po schodach, przedarły się przez pokój wspólny i znalazły się na cichym korytarzu zamku. Cicho poruszały się po korytarzu siódmego piętra i dotarły do kołatki. 
- Cholera, trzeba rozwiązać zagadkę. - powiedziała blondynka, ale chwyciła kołatkę i zastukała. Ta obudziła się. Chwilę "patrzyła" na nie, aż w końcu zaczęła mówić.
- Co to jest? Na polu dzwoniw żniwiarza dłoni. Czasem śmierć ją nosi w dłoni.
- Cholera, nic innego nie było! - krzyknęła Mary Kate
- Mugolskie dzieci rozwiązałyby to w pięć sekund.
- Ja jestem mugolsim dzieckiem i jakoś nie mogę. - odparła z wyrzutem blondi. Mulatka puściła to mimo uszu i zabrała się za rozwiązywanie zagadki.
Tak właśnie wyglądały 
- Wiem! - pisnęła zielonooka - Kosa! - drzwi się odsunęły, a dziewczyny weszły do wyjątkowo cichego Pokoju Wspólnego. Nie było tu wielu uczniów. A ci co byli odrabiali lekcje albo czytali książki. Nikt nie zwracał uwagi na nowo przybyłe, które nie raz już odwiedzały koleżankę. Doszły do drzwi dormitorium przyjaciółki. Cichutko zapukały. Po chwili w drzwiach stanęła Nathalie, która pisnęła ze śmiechu gdy zobaczyła koleżanki. Wyglądały prześmiesznie. Weszły razem do pokoju piwnookiej. Usiadł na jej łóżku i zaczęły wymieniać się plotkami. 

- Jak myślicie, kto stoi za tą stłuczoną gablotką? - zapytała w końcu Nathalie. 
- Nie wiem, ale podejrzewamy, że to jakiś Krukon lub Gryfon. - zaczęła Mary Kate - Szkło było porozrzucane tak, że widać było, że uciekający biegł na górę. Potem pobudzono nauczycieli i nikt nie mógł się przedostać. - ciemnowłosa zmarszczyła brwi
- To możliwe. - powiedziała po chwili - Dziewczyny... - mówiła przerażonym głosem. One odwróciły się i spojrzały za wzrokiem przyjaciółki. Drzwi powoli otwierały się i skrzypiały przy tym przeraźliwie. Nagle pojawił/pojawiła się...
~*~
Przybyłam z kolejnym rozdziałem!
Trochę mało o Alicji, ale za to przedstawiłam wam inne postacie.
Nie było tych 5 komentarzy, ale teraz ma być 5, bo
kur... Jak mówiłam:
5 kom = rozdział
~ A ~

A tu macie odpowiedzi:

1) Na ile lat mnie uważasz. Po tym jak piszę.
1) Mam lat 13 :-)
2) Z jaką postacią książkową lub serialową można mnie upodobnić.
2) Moim zdaniem chyba ze Spencer (Pretty little liars) lub z Bellatrix :-)
3) Po moim pisaniu, jak myśli, jakie mam cechy?
3) Jestem dziwna, sprytna, zakłamana, ale też: inteligentna, nieufna, zabawna, mądra i pena siebie. Czasem też zbyt poważna

czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 3

Rozdział 3
"Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem" - Juliusz Cezar 
*
- Co jej się stało? - podeszli do nas Albus i jakaś rudowłosa dziewczyna. Westchnęłam głośno.
- Ja się stałam. - James i David nadal patrzyli za odchodzącą dziewczyną. Wymienili spojrzenia i podnieśli się z miejsc. Popatrzyłam na nich.
- Pójdziemy z nią porozmawiać. - kiwnęłam głową, a oni pobiegli do wyjścia. W drzwiach minęli się z Lauren i Mary Kate. Dziewczyny wypatrzyły mnie i usiadł obok. 
- Cześć Rose, Alicjo, Albusie. - odpowiedziała mulatka, a Simpson się tylko uśmiechnęła. Odpowiedzieliśmy "cześć" i zabraliśmy się za jedzenie. 
- Tak w ogóle to jestem Rose. Ale nie jestem taka jak Davis. Jestem kuzynką James'a i Albusa. Ja i Al jesteśmy na II roku. - powiedziała i zabrała się za jedzenie.
- A ona to Alicja. Nasza przyjaciółka. - powiedziała za mnie Lauren i wskazała na siebie i Mary Kate. Trochę mnie zdziwiło, że powiedziała przyjaciółka, ale z wielką chęcią się będę z nimi przyjaźnić. Mruknęłam tylko "mhm" i dalej jedliśmy w "ciszy". Trwały rozmowy o nauczycielach, o Quiddithu, lekcjachCzyli o wszystkim, o czym nie miałam pojęcia. Pod koniec śniadanie, opiekunowie domów rozdali plany lekcji. Naszą opiekunką jest kobieta, która nie ma więcej niż 30 lat. 
- Proszę wszystkich o uwagę. - głos zabrała dyrektorka - Mam parę ogłoszeń. Po pierwsze: Zaszły zmiany w kadrze nauczycielskiej. Mamy nowych nauczycieli od Obrony przed czarną magią oraz Eliksirów, ponieważ profesor Khan ma nowe obowiązki, więc ma mniej klas w tym roku. Niestety nie mogli oni pojawić się na śniadaniu. Po drugie: trzecie klasy, jak co roku, muszą wybrać sobie dodatkowy przedmiot, który wybierają sobie do końca tego tygodnia u opiekuna domu. Po trzecie: z powodów zdrowotnych, profesor Flitwick musiał zrezygnować z opieki nad Ravenclawem. Nowy opiekunem tego domu zostaje nauczyciel OPCM. Życzę miłego dnia. - powiedziała i udała się do bocznego wyjścia. Większość nauczycieli podążyła za nią. Ja i moje nowe przyjaciółki też wyszłyśmy.
- Mam nadzieję, że nam trafi się ten nowy nauczyciel. Nienawidzę tego dziada, Khana. - powiedziała Lauren i kopnęła leżący na podłodze kamyk. Ruszyłyśmy do dormitorium.
- A ja mam nadzieję, że nie będzie to kolejny stary dziad, który nie będzie umiał nauczać. - spojrzałam na nią zaskoczona - Na początku pierwszej klasy uczył nas pan Bodine. Był okropny! Na szczęście uczył tylko dwa miesiące, a potem zatrudnili Khan'a, który już wcześniej uczył, ale rok wcześniej wyjechał. Teraz będzie uczył w Hogwarcie piąty rok. Trzy za naszych czasów. I dwa wcześniejsze. - dziewczyny przez całą drogę opowiadały mi o nauczycielach.
- Edwards nie jest złą nauczycielką. Uczy dobrze i nie jest tak sroga jak McGonagall. Tata mi opowiadał jaka była. - z przejęciem mówiła Livvi - Ale za to była chyba lepszą opiekunką Gryffindoru. No w sumie to Vivian nie jest zła, ale jest nie doświadczona. 
- Powinnaś na nią mówić pani Edward. - skarciła ją Mania
- Odwaga lwa. - powiedziałam do portretu, gdy nareszcie dotarłyśmy na górę. Prze resztę drogi dziewczyny się kłóciły . Teraz też stały dalej i sprzeczał się. Patrząc na nie, weszłam przez dziurę i poczułam jak na kogoś wpadam. Już czułam upadek, ale ktoś mnie złapał. Otworzyłam oczy. Trzymał mnie James. Powoli ustawił mnie do pozycji pionowej. Nasze twarze były blisko siebie. Spuściłam głowę i odchrząknęłam. Potter spojrzał zmieszany i puścił mnie. 
- Dzięki. - szepnęłam, a on pokiwał głową i uśmiechnął się smutno. Poszłam w swoją stronę. Weszłam do dormitorium i spojrzałam na plan lekcji:
Poniedziałek:
1. Śniadanie w Wielkiej Sali      2. Zaklęcia      3. ONMS              4. Eliksiry       5. Eliksiry       
6. Obiad w Wielkiej Sali            7. Latanie        8. Czas Wolny      9. Kolacja w Wielkiej Sali
Spakowałam książki od zaklęć, eliksirów i opieki nad magicznymi stworzeniami. Zaczekałam na dziewczyny, które przestały się kłócić i szybko pobiegłyśmy pod salę zaklęć. Zdążyłyśmy równo z dzwonkiem. Wśród uczniów zobaczyłam Davida i James'a. Stali z Rose, śmieli się razem, a dziewczyna jakby zapomniała, że istnieję. James obrócił głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Moje mówiło "o co chodzi?". Jego "tak będzie lepiej". W tym momencie otworzyły się drzwi klasy i weszliśmy. Na stercie książek stał profesor Flitwick. Usiadłam pomiędzy Mary Kate, a ścianą. Los chciał, żeby naprzeciwko mnie siedział James. Obok niego siedziała Rose i David. Chłopaki byli przygnębieni. Widocznie, ale śmiali się razem z Rosemary. James spojrzał na mnie i posmutniał jeszcze bardziej. 
~ - Myślisz, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić?    
- Myślę, że możemy się przyjaźnić. ~     
Przed oczami stanęła mi dzisiejsza rozmowa. Czemu byłam taka naiwna. Odwróciłam wzrok. Ludzie mogliby myśleć, że jest mi przykro, ale nie. Ja byłam wściekła. Lekcję pamiętam jak przez mgłę...
~.~
Dziewczyna siedziała na  fotelu i przeglądała jakąś starą książkę. Odrzuciła swoje krótkie włosy do tyłu i oparła głowę o brązowo-niebieski fotel. Czemu było jej tak trudno znaleźć przyjaciół? Każdy Krukon omijał ją szerokim łukiem. Tylko Mary z nią rozmawiała, ale też miała swoje sprawy i co raz częściej spędzała czas z Gryfonami. Brunetce było z tego powodu przykro. Jeszcze bardziej zwinęła się w kłębek na fotelu. Może i była mądra, ale co jej z tego, skoro nie miała się do kogo odezwać. Usłyszała śmiech z góry. ~ Gdybym tylko była tak pewna siebie jak Hana Joles ~ 
~.~
Patrzyłem na nią przez całą lekcję. Ona tego nie widziała. Nie patrzyła, a ja robiłem to dyskretnie. Czemu musiałem to zaproponować. Czemu popełniłem błąd. Taki poważny błąd.
W czasie śniadania
- Rose zaczekaj! - krzyknął David, a ona zatrzymała się i spojrzała na nas. Była wściekła. - To nie tak miało być. My się z tobą przyjaźnimy. - kontynuował przyjaciel, a ja stałem i przysłuchiwałem się.
- Jakoś w to nie wierzę. Mam w dupie was i waszą przyjaźń. - wtedy myślałem, że to najlepszy pomysł. Nie mogłem tak tego pozostawić. Przecież to moja przyjaciółka. Rose poszła przed siebie.
- Zaczekaj! Zapomnimy o niej. - dziewczyna odwróciła się i podeszła do nas
- Mów dalej. - zażądała. David stał i przyglądał się wszystkiemu. 
- Zapomnimy o dzisiejszym poranku i wczorajszym dniu. Wszytko będzie jak dawniej. Nie będzie żadnej nowej, a my znów będziemy zgraną paczką. Zgoda? ~ 
Czy musiałem to zaproponować? Mógł to powiedzieć David. Przynajmniej nie czułbym takiego poczucie winy. Resztę lekcji, resztę dnia - spędziłem jak przymuł, który nie może odbić się od dna.
- Co się dzieje? - zapytał David, kiedy w końcu byliśmy sami. Spojrzałem na niego.
- Stałem się ja! Jestem beznadziejnym idiotą! Zaproponowałem jej przyjaźń, a ona się zgodziła! A gdy widzieliśmy się następnym razem, ja ją ignorowałem! David, ty nie wiesz, jak ona na mnie patrzyła! Nawet ja nie wiem! To było spojrzenie pełne wyrzutu, smutku, żalu. Patrzę na nią i wiem. Wiem, że to przez mnie! Nie mogę do niej podejść wyjaśnić...
- Ale możesz to załatwić w inny sposób. - przerwał mi McKonley - Więc...
~.~
- Co teraz mamy? - spytała Lauren, kiedy wracałyśmy z błoni. Miałyśmy tam ONMS. Mówmy szczerze: nauczyciel mnie przeraża. Ok, jest miły, ale te jego zwierzęta są przerażające...
- Eliksiry. - odpowiedziała Mary Kate. Livvi jęknęła głośno, a spojrzałam na nią pytająco.
- Nasz kochany profesor, Khan, chce nas zabić stertą pracy domowej. A ty uważaj. Najbardziej nienawidzi nowych. Przepyta cię ze wszystkiego, ale to wszystkiego! - lamentowała mulatka.
- No chyba, że trafi nam się ta nowa. Jak jej tam, Bennet? - próbowałam pocieszyć koleżanki
- Zawsze jest szansa, ale lepiej się nie nastawiać. - westchnęła Mania - Mamy lekcje ze Ślizgonami, a Khan jest ich opiekunem. Pewnie my będziemy mieć z nim, a Krukoni i Puchoni z nią.
- Ma rację, niestety. - poparła ją Livvi. W takim razie, ja się poddaję.
- Jak się dowiemy z kim mamy? - spytałam, kiedy byłyśmy pod drzwiami do klasy. Nikogo jeszcze nie było. Mary Kate wyciągnęła różdżkę i uśmiechnęła się.
- O tak. - powiedziała i stuknęła końcem różki w nazwisko: Khan Thomas. Na tabliczkę, która wisiała na drzwiach był napis: Eliksiry: Khan Thomas, Bennet Pauline
- Gryffindor, klasy: - czytała Lauren, gdy na tablicy pojawiły się klasy, których uczy profesor - II, IV, VI. Nie uczy nas! Nie uczy! - pisnęła Thomas, a Simpson jej zawtórowała. Po chwili doszli Mark i Luis oraz jacyś Ślizgoni. Rozpoznałam wśród nich Alexa, Johna i Justine. Ostatnia dziewczyna była dla mnie nieznajoma. Później doszło jeszcze jeden Ślizgon i trzy Ślizgonki. Na końcu pojawili się James, David i Rose. Śmiali się, a ja pusto patrzyłam na nich. Gdy James napotkał mój wzrok, odwróciłam głowę. W końcu pojawiła się nauczycielka, spóźniła się dobre pięć minut. W Salem mogliby ją za to wyrzucić. Była młoda i wysoka.
- Dzień dobry. Nazywam się Pauline Bennet. - Mruknęła coś pod nosem, a kreda zaczęła pisać jej nazwisko. Czary bez różdżki - Salem,
~.~
Nam musiała trafić się ta nauczycielka. Błagam! Czego ta żałosna baba może nas nauczyć?! Do tego spóźniła się. Młoda, wysoka, mulatka - czego ona może nas nauczyć?
- Patrz na wszystkie jej błędy. - mruknąłem do Justine, a ta się uśmiechnęła
- Dzień dobry. Nazywam się Pauline Bennet. - przedstawiła się i mruknęła coś, a kreda sama się uniosła. Na tablicy pojawiło się jej nazwisko i imię. My wszyscy wytrzeszczyliśmy oczy. Tylko Alicja miała minę... tak jakby determinacji, ciekawości, zawziętości. Potem na tablicy pojawił się eliksir Dolor in fluido. Ból w płynie. Jako jeden z niewielu umiałem ten język. Wyglądało na to, że tylko trzy osoby w tej klasie coś zrozumieją - ja, Bennet i Sims. Wyjąłem odpowiednie rzeczy i zabrałem się za robienie. Po dwóch godzinach mój eliksir miał błękitny kolor.
- Koniec pracy! - krzyknęła nauczycielka. Przechodziła się po klasie, aż w końcu stanęła przy mnie. - Idealny. - powiedziała - Wybitny. - podeszła do Alicji - Wybitny. - Dobrze. Alicja i Damon dostają W. Reszta klasy dostaje Troll. Na następną lekcję mam dostać dwie stopy referatu o skutkach eliksiru Dolor in fluido. Do widzenia.
~.~
- Ona była z Salem. - oświadczyłam dziewczyną, gdy tylko wyszłyśmy z sali.
- Skąd wiesz? - spytała zdziwiona Lauren. Mary Kate też wyglądała na zaskoczoną.
- Czary bez różdżki, przenoszenie ciężkich rzeczy, tak jakby były leciutkie, eliksir, które nam zadała, ta praca domowa, - wymieniałam - to wszystko charakterystyczne rzeczy dla Salem
- Może po prostu jest uzdolnioną czarownicą? - zasugerowała Mania. Spojrzałam na nią lodowatym wzrokiem. - Przecież to prawdopodobne. - tak, jasne. A to nazwisko - Bennet. Wiedziałam, że je kojarzę. To jedne z pierwszych rodów czarownic, tak starych jak mój. Ja się dowiem skąd ona się wzięła. Wieczorem położyłam się spać ostatnia. Nigdy nie rozumiałam, czemu ludzie na filmach, gdy coś szpiegowali, zawsze mieli czarne ubrania? Nie ważne, ale ja też się tak ubrałam i około pónocy wyszłam z dormitorium. Rzuciłam szybko dwa zaklęcia. Jedno, żeby otworzyć portret i nie obudzić przy tym Grubej Damy, a drugie przeciw tropiące, żeby nie można było mnie namierzyć żadnym zaklęciem. W Salem często wykradałyśmy się z izb i zawsze rzucałyśmy to zaklęcie. Po cichu zeszłam po schodach i znalazłam się koło posągu gargulca, gdy nagle usłyszałam czyjś głos. Szybko schowałam się za tym posągiem i oparłam o ścianę. Okazało się, że korytarzem szli James i David. Oświetlali sobie drogę różdżkami i Potter niósł coś w ręku. Pech chciał, że kopnęłam nogą w posąg, gdy akurat koło mnie przechodzili. Szybko zrobiłam unik przed światłem.
- James, sprawdź kto tu jest. - zamarłam, ale przypomniałam sobie o zaklęciu. Chłopaki stanęli tuż przed posągiem, tyłem do mnie. Wynurzyłam się zza niego i spojrzałam Potter'owi przez ramię.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - szepnął, a na mapie pojawiły się różne linie. Jak się okazało - korytarze Hogwartu. Otworzyłam szeroko usta. - Nikogo nie ma, ale zbliża się tu Panna Dixi.** - powiedział i szybko odbiegli. Ja zostałam w kryjówce, aż tak przeklęta kotka nie przeszła. Potem udałam się na siódme piętro. Gdy byłam w połowie drogi, pośliznęłam się na mokrych schodach. Wpadałam na gablotkę z pucharami i ją rozbiłam. One porozrzucały się po całym korytarzu. Dobrze, że od dziecka szybko biegałam. Pędem udałam się na VII piętro, czarem otworzyłam portret i jak burza wpadłam do dormitorium. Cicho położyłam się do łóżka i jeszcze jakąś godzinę uspakajałam oddech. Aż w końcu nadszedł błogi sen...
~.~
Rosemary Davis obudziła się przed wszystkimi współlokatorkami. Zadowoliło ją to, ponieważ nie musiała słuchać tych idiotek, a zwłaszcza Sims. Umyła się i ubrała. Cicho zeszła do Pokoju Wspólnego i podeszła do małej biblioteczki. Tylko ona wiedziała co myślała Tiara przydziału. I nikomu nigdy nie powie. Wyjęła mały tomik i zagłębiła się w lekturze. Po chwili wstała i ruszyła do gobelinu z Godrykiem Gryffindorem. Wiedziała, że pod nim ukryte jest tajne przejście. Weszła do niego i pognała krętym korytarzem. Odsłoniła brązowo-niebieski gobelin i podeszła do wielkiej biblioteczki. Wyjęła ciekawą książkę i spokojnie wróciła do Pokoju Wspólnego. Jakieś trzy książki później, czyli w półtorej godziny, pojawił się James, a zaraz po nim David. Razem ruszyli na śniadanie, ale Rose wiedziała. Wiedziała, że Potter wciąż myśli o tej dziewczynie. Razem usiedli przy stole Gryffonów.
- Rosemary, musimy porozmawiać. - usłyszała za plecami ten głos. Lodowaty. mimo starań, żeby był ciepły...

* - czas w rozdziale zmienia się co jakiś czas. Kiedy James rozmawiał z Davidem, był wieczór, ale scenę później był ten sam dzień, natomiast kiedy Alicja się skradała(?) to była noc. Czyli najpierw była lekcja eliksirów, potem rozmowa i to wymykanie się.
** - kotka Filcha

Hejka!
Spada mi aktywność...
Więc, żeby był następny rozdział musi być 5 komentarzy
I nie zmienię zdania!
Rozdział jest naprawdę długi.
Na drugim blogu pojawi się po weekendzie, ponieważ:
1) Szkoła i nauka - cała sobota
2) Impreza rodzinna - niedziela
3) Muszę kupić prezent - sobota
4) Muszę czytać lekturę
Proszę o zrozumienie.
Rozdział dedykuję: Amelka Lewczuk
Twój komentarz był WOW i
po prostu zachęcił mnie do pracy
To ja uciekam, a wy komentujcie!

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 2

Rozdział 2
"Kochany pamiętniku, dziś będzie inaczej. Musi być. I wszyscy mi uwierzą. Będę mówić: „W porządku, dzięki. Czuję się lepiej”. Już nie będę smutną sierotką. Zacznę od zera, zostanę kimś nowym. I przetrwam." - Elena Gilbert
*
Jeśli jeszcze raz ktoś we mnie zwątpi, to zaskoczę go ponownie!
**
Chciałam zdjąć już tiarę, ale usłyszałam:
- Zaczekaj! Stop! Pomyłka. - cała sala wstrzymała oddech. Krukoni opadli na krzesła. A ja czułam, że płonę. - GRYFFINDOR! - odszukałam nowych znajomych. James i David buchali szczęściem głośno mi klaszcząc, a Rose nagle zmarkotniała. Szybkim krokiem udałam się do stołu mojego nowego domu. Chłopaki machnęli ręką, żebym usiadła koło nich. Z wysoko uniesioną głową usiadłam na proponowanym miejscu i zignorowałam prychnięcie ciemnowłosej. Doczekałam zakończenia przydziału, a gdy wszyscy usiedli przy swoich stołach, dosłownie rzuciłam się na jedzenie. Indyk, ziemniaki opiekane, warzywa robione na parze, pomidorowa, deser lodowo owocowy... Po tym wielkim obżarstwie nadszedł czas na udanie się do dormitorium.
- Jestem profesor McGonagall. A to jest Mary Simpson. Oprowadzi cię. - powiedziała kobieta i poszła. Ja natomiast poszłam za Mary.
- Jak już wiesz jestem Mary Kate. - dziewczyna miała delikatny, cienki głos - A ty jesteś Alicja?
- Mhm. - odpowiedziałam i oglądałam się wokoło. Zamek był piękny, ogromny i mroczny.
- Będziemy w jednym dormitorium. Mieszkać jeszcze będzie z nami Rose Davis i Lauren Thomas. - na to pierwsze nazwisko aż drgnęłam.
- Będziemy mieszkać z Rose? Przyjaciółką takich dwóch chłopaków, Jamesa i Davida?
- Tak. Wiem, że ona jest nie miła i przerażająca, ale skoro James się z nią przyjaźni nie może być taka zła. - imię chłopaka wypowiedziała z rozmarzeniem. Oho, ktoś tu się komuś podoba. - Na naszym roku jest jeszcze James Potter, David McKonley, Mark Owen i Luis Kerry z Gryffindoru oraz moja przyjaciółka, Nathalie Carter z Ravenclawu. Pewnie byś się z nią zaprzyjaźniła gdybyś była tam. Swoją drogą to ciekawa historia. Chciałaś już iść, a nagle... - nie wytrzymałam. Nikt nie będzie ze mnie szydzić ani wytykać mnie palcami.
- Jeśli ci coś przeszkadza to sama wynoś się do Ravenclawu. - syknęłam i odwróciłam głowę. Dziewczyna widocznie się zmieszała.
- Przepraszam. - wyjąkała - Nie oto mi chodziło. To było po prostu... ciekawe. - spojrzałam na nią. Widocznie kuliła się w sobie i nie wyglądała na wredną, ale na ciekawą.
- To ja przepraszam. Nie powinnam się tak unosić. Ale to mnie przytłacza. - nie wiem kiedy się tak otworzyłam, ale wolałam się zamknąć niż będzie za późno. Mary Kate patrzyła na mnie ze zdziwieniem, ale po chwili spuściła wzrok. Dalej nie zamieniłyśmy już słowa, aż do portretu kobiety w różowej sukni. Zatrzymałyśmy się przed nią.
- Ja też jestem zagubiona. Chociaż jestem tu już trzeci rok. - szepnęła, a ja chciałam jej zadać jeszcze tyle pytań, ale po chwili powiedziała głośniej - Odwaga lwa. To hasło musisz je wypowiedzieć jeśli chcesz wejść. - zwróciła się do mnie. Portret odskoczył, a my weszłyśmy do ogromnego pokoju w barwach czerwieni i złota. W środku była masa ludzi, a Mary Kate na ich widok jeszcze bardziej skuliła się w sobie. Spośród masy chłopaków udało mi się wyłowić jasne włosy Davida i ciemne oczy Jamesa. - To Pokój Wspólny, a tam są drzwi do dormitoriów dziewczyn. - udałyśmy się do tych drzwi i je otworzyłyśmy. Weszłyśmy na schody i znalazłyśmy się na wyższym piętrze. Było tam troje drzwi oznaczone napisami: Rok I, Rok II, Rok III, a dalej schody prowadzące zapewne do pokoji starszych klas. Blond włosa zbliżyła się do drzwi i powiedziała - Witaj w dormitorium trzeciego roku. - weszłam pierwsza i znalazłam się w małym, ale przytulnym pokoiku z czterema łożami, czterema kuframi i mnóstwem okien i okienek. Na jednym z nich siedziała cicha woda, Rose Davis. Gdy weszłyśmy spojrzała na mnie z nienawiścią.
- Też się cieszę, że cię widzę. - powiedziałam, a jej oczy zapłonęły wrogością i gniewem. Rose gwałtownie wstała i wyciągnęła różdżkę, celując nią proste we mnie. Mary Kate pisnęła i odsunęła się pod ścianę. - Nic mi nie zrobisz tym. - rzekłam zuchwale. Szatynka już chciała zapytać "czemu", ale ja wyszeptałam zaklęcie pod nosem. W jednej chwili jej różdżka wyleciała przez otwarte okno. Dziewczyna szeroko otworzyła usta. - Temu. - powiedziałam podnosząc brwi do góry i się uśmiechając złośliwie. Dziewczyna zrobiła krok do przodu. Simpson pisnęła. Davis już miała się na mnie rzucić, ale otworzyły się drzwi. Wskoczyła przez nie szatynka, uśmiechała się przyjaźnie.
- Rose dopiero zaczął się rok szkolny, a ty już atakujesz innych. - zawołała wesoło. Była mulatką i zgaduję, że nazywa się... - Jestem Lauren Thomas. Mówią na mnie Panienka Livvi*! Ta w kącie to Lady Mania*, a twój oprawca to...
- Nie wolno ci tego powiedzieć.  - wysyczała ciemno włosa. Wzrok był pełen nienawiści.
- Różyczka! - pisnęła radośnie i uchyliła się od ciosu - Och, Rosemary umiej się bawić. - nie wiedziałam, że ma na imię Rosemary. Dość niespotykane imię. Dziewczyna rzuciła parę przekleństw i wyszła, zostawiając same mnie, Lauren i Mary Kate.
- Ona taka już jest. Trzeba nauczyć się z nią żyć. - szepnęła blondynka. Mulatka natomiast uśmiechnęła się - Livvi też ma swoje wady, ale ma o wiele więcej zalet. I Rose też. Trzeba tylko nauczyć się to dostrzegać. - wszystkie zamilkłyśmy i spoważniałyśmy. To było takie mądre i filozoficzne. Lubię takich ludzi. Ludzi mądrych, optymistów.
~.~
Jak ona tak może? Przychodzi sobie, nikt nie wie skąd, zaczepia moich przyjaciół. popisuje się zdolnościami, a na koniec robi przedstawienie, gdy wszyscy są w sali. Co to za tupet! Weszłam do Pokoju Wspólnego. Godzina 20:24, a prawie wszyscy już w pokojach. Dziwne. Może chcą się rozpakować. Przy jednym stole siedzieli Mark, Luis, Sara, przyjaciółka chłopaków z IV roku oraz Tina, siostra Marka. Przy następnym siedzieli Gryfoni z V i VI roku, natomiast VII klasę słychać było w dormitorium, pewnie prywatna impreza. Przy małym stoliczku, przy kominku, gdzie stała kanapa i trzy fotele, siedzieli James Potter, syn TEGO Pottera i David McKonley, siostrzeniec Vanessy Smith. TEJ ścigającej "Gwiazd z Sweetwater". Usiadłam na fotelu pomiędzy nimi, a oni gwałtownie zamilkli. Super! Po prostu zaczęłam ten rok zajebiście. Jak tak ma być przez cały rok to ja się zabiję! Spojrzałam na nich lodowatym wzrokiem.
- No co?! - spytałam, a raczej wysyczałam pytanie. Oni otworzyli szeroko oczy, zerknęli na siebie. Pierwszy ocknął się James. David otrząsnął się dopiero po tym, jak dostał kuksańca od Pottera.
- Bo wyglądasz na wściekłą, bardzo wściekłą. - ostrożnie podjął temat ciemnowłosy. Spojrzałam na niego, ale zaraz przeniosłam wzrok na jasnowłosego, który postanowił kontynuować.
- Nigdy taka wściekła nie byłaś. Co się stało? - spytał delikatnie. Spojrzałam na chłopaków i wypuściłam powietrze. Podniosłam wzrok i zaczęła.
- Nasza kochana Alicja się stała. Wredna szmata pojawia się nie wiadomo skąd i popisuje się jak może, robi przedstawienie przed całą szkołą. A na koniec szydzi ze mnie!
- Ona nie zrobiła tego specjalnie, nie chciała, żeby z tiarą tak wyszło... - stanął w jej obronie James.
- A skąd możesz to wiedzieć! Jest wredną suką...
- Nie bądź taka krytyczna. - tym razem odezwał się David - Nie znasz jej.
- Bo wy ją znacie! A zresztą, wypchajcie się! - krzyknęłam i wybiegłam z pokoju. Wszystkie oczy były skierowane na mnie. Chłopaki jeszcze coś krzyczeli, ale ja nie słuchałam...
~.~
Po godzinie tłumaczenia, jak to jest uczyć się w Salem, wreszcie umyłam się i położę się spać. Zasłoniłam kotary mojego łóżka. Blondynka i ciemnowłosa już spały, ale Rose nadal się nie pojawiła, odkąd wyszła jakąś godzinę temu. Zgasiłam światło i położyłam się spać. Nagle otworzyły się drzwi i weszła przez nie Davis. Słyszałam ciche chlipanie, więc uchyliłam kotarę i wyjrzałam. Na łóżku leżała dziewczyna i płakała. Schowałam się, niech nie wie, że ją widziałam...
Obudziło mnie jakieś stukanie. Powoli podniosłam się. Przetarłam oczy i zobaczyłam sprawcę. W okno pukała mała, brązowoczarna sowa. Wstałam i otworzyłam jej okno, żeby nie obudziła reszty dziewczyn. Wleciała i usiadła na łóżko Thomas, której o dziwo już nie było. Weszłam do łazienki, ale tam też jej nie znalazła. Zrezygnowana położyłam się na łóżku, a potem poszłam się ubrać i uczesać. Szata czarna z czerwonymi naszywkami. czerwony krawat, czarne rajstopy, biało-czarne buty oraz kucyk - mój dzisiejszy wygląd. Kiedy wychodziłam z łazienki, Mary Kate czekała, żeby wejść do łazienki, a Rose powoli zwlekała się z łóżka. Wyszłam z dormitorium i zeszłam do Pokoju Wspólnego. Prawie wpadłam na Jamesa, który akurat również schodził.
- Przepraszam. - powiedzieliśmy równocześnie i uśmiechnęliśmy się. Chciałam już iść, ale mnie zatrzymał, łapiąc za nadgarstek. Obrócił mnie twarzą do siebie.
- Zaczekaj. Może pójdziemy razem na śniadanie. Jesteś nowa, a ta szkoła jest naprawdę wielka. - powiedział, a ja skinęłam głową.
- Okey, ale nie traktuj mnie jak małe dziecko. - dodałam gdy podbiegł, żeby otworzyć przed mną drzwi. Mimo wszystko, lepiej poczułam się, gdy to zrobił. Chyba mnie lubi. - Gdzie David?
- Zszedł przed chwilą. Miał na mnie poczekać, ale najwidoczniej coś musiało mu przeszkodzić.
- Nie wiesz, czy przypadkiem Rosemary nie chce mnie zabić? - spytałam, a on parsknął śmiechem
- Nie wydaje mi się, ale była wczoraj naprawdę wściekła. - nadal się uśmiechał, a spoważniał - Myślisz, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić? - to pytanie całkiem zwaliło mnie z nóg.
- Nie wiem... - wyjąkałam - Skąd to pytanie? - spytałam szybko
- Polubiłem cię i mam nadzieję, że nie jesteś taka jak mówi Rose. - nie wiem kiedy zaczęliśmy tak szczerze rozmawiać. Nie wiem też, czemu boję się dalszej tej rozmowy...
- Jaka? - zatrzymałam się i spojrzałam na niego. Mimo, że nie byłam niska, ale nie byłam też wysoka, to James'owi dostawałam tylko do nosa, więc musiałam zadzierać głowę.
- Fałszywa. Jak się jest mną, to naprawdę trudno znaleźć prawdziwych przyjaciół. To mnie wkurzyło. Kim on niby jest, że "trudno mu znaleźć prawdziwych przyjaciół"?! Też coś.
- A czemu? Jesteś taki sławny, czy to ta za długa grzywka pomieszała ci w głowie? - prychnęłam. On zrobił wielkie oczy. - Też coś! - krzyknęłam i szybko poszłam przed siebie, ale zatrzymał mnie ucisk na nadgarstku. Odwróciłam się.
- To naprawdę nie tak. Wytłumaczę... - to do cholery jak?!
- W takim bądź  razie jak?! - spytałam, patrzył na mnie tymi wielkimi oczami, błagalnym wzrokiem
- Mój ojciec to Harry Potter. Chłopiec, który przeżył. Ten, który pokonał Sama-Wiesz-Kogo. Jak wszyscy o tym wiedzą, to uwierz, nie łatwo znaleźć prawdziwych przyjaciół. - czemu nagle zrobiło mi się głupio. Poniosłam wzrok. Nadal się we mnie wpatrywał.
- W porządku. I tak. - powiedziałam i ruszyliśmy dalej, mijałam te wszystkie piękne miejsc i wspominałam Salem. Tamtejsze piękne krajobrazy. Morza, góry, jeziora...
- Co tak? - chłopak zatrzymał się przed Wielką Salą, a ja zrobiłam to samo
- Myślę, że możemy się przyjaźnić. - poszłam dalej, a on za mną. Przez jego twarz przemknął uśmiech. Piękny, szeroki uśmiech. Udaliśmy się do stołu Gryfonów i usiedliśmy naprzeciwko Davida. Ten gdy zobaczył, że przyszliśmy razem, zrobił wielkie oczy  odłożył kanapkę.
- Przyjaźnimy się. Uważam, że Alicja nie jest taka, jak twierdzi Rose. - wyprzedził mnie James, a ja tylko się uśmiechnęłam. Chwilę rozmawialiśmy o Hogwarcie. Chłopaki mi wszystko wyjaśnili. Jacy są nauczyciele, ich wymagania, sport, naukę itp.
- Czuję, że będzie nieprzyjemnie. - szepnął David, a my pokierowaliśmy się za jego spojrzeniem. W drzwiach stała Rosemary. Podchodziła do nas uśmiechnięta, przynajmniej do puki nie zobaczyła mnie. Podeszła do nas, była widocznie wściekła.
- Nie rozumiem. Czemu teraz wolicie tą szmatę, skoro ze mną przyjaźnicie się od pierwszej klasy? - zabolało...
~*~

* - dwie cudowne czytelniczki, które mam nadzieję, że nie obrażą się, że użyłam ich nikców.
Witajcie!
Na wstępie chcę przeprosić, ponieważ dawno nie było rozdziału
Nie było go ani na jednym, ani na drugim blogu.
To dlatego, że na święta pojechałam do babci
i nie wzięłam laptopa. 
Wybaczycie? 
A tak w ogóle,
to jest najdłuższy rozdział jaki napisałam.
Rozdział dedykuję: Panienka Livvi i Lady Mania
Pozdrawiam :*
Alicja



środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 1

MUZYKA
Rozdział 1 
"To nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności." 

Nigdy im nie wybaczę, miałam już przyjaciółki, a oni wymyślili sobie jakąś przeprowadzkę. Ian i Maddie mieli szczęście. Oni nie musieli opuścić Cam, Margaret i Victorii. Dobra koniec... gdzie teraz. Rozejrzałam się po peronie i spojrzałam na bilet, spojrzałam po raz pierwszy. Peron 9 i 3/4?! Aha, ok. Mam przebiec przez tę ścianę. Przecież ktoś tam był u nas w domu i mi to tłumaczył. Jakiś auror. Jak on miał Ploter, Poster, Plonter? Nie ważne, na pewno miał okulary i czarne włosy. Spojrzałam na moją walizkę, ciekawe czy o fuczą mnie za to, że mam walizkę, zamiast kufra. W sumie nieważne, im szybciej mnie wyrzucą tym lepiej. Stanęłam naprzeciwko ściany. Spojrzałam na nią jak na wroga i przez dłuższą chwilę zastanawiałam się czy odbiec, czy zostać. Usłyszałam głośny śmiech. W moją stronę szli jacyś uczniowie, czterech chłopaków i dziewczyna. Mieli kufry. Nie mogę tak stać. Zamknęłam oczy i rozpędziłam się...
Na szczęście nie wpadłam na ścianę, tak jak mówił okularnik: przeniosę się na stację. Przeszłam kawałek i zobaczyłam wielki, stary peron. Zaparkował na nim stary pociąg. Za pięć 11. Pewnym krokiem weszłam do pociągu. Coś zakuło mnie w serce jak zobaczyłam, że wszyscy żegnają się, są z rodzicami. Moi nie mogli być. Kiedy uczyłam się w Salem, zawsze byli obecni. Tyle, że obrzędy w Salem to co innego. Schowałam się na korytarzu, na końcu pociągu. Jedenasta. Wychyliłam się przez okno i zobaczyłam, że przez najbliższe drzwi wsypuje się mnóstwo uczniów. Potem pociąg ruszył. Dzieci machały do swoich rodziców. Ja nie miałam komu machać. Gdy pociąg przyśpieszał dorośli za nim biegli, by móc nacieszyć się swoimi dziećmi. Byłam na samym końcu, dlatego gdy pociąg znikał za zakrętem, spojrzałam jeszcze na ludzi. Część już skierowała się do wyjścia, inni stali, prawdopodobnie przypominając sobie swoją podróż. Jeszcze inni po prostu bezradnie patrzyli się na maszynę, aż w końcu wszystko zniknęło za zakrętem.
- Ten przedział jest zajęty? - podskoczyłam, gdy usłyszałam głos i poczułam czyjąś rękę na ramieniu. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. - rozmawiałam z chłopakiem. Wysokim, ciemnowłosym. Patrzyłam na niego niepewnie, ale odpowiedziałam.
- Nie. Jest wolny. - chciałam już odejść, ale on złapał mnie za nadgarstek i obrócił. Był silny. Zbyt silny, żebym zdołała się uwolnić i pójść dalej. Spojrzałam z wyrazem "Coś jeszcze?"
- Jestem Damon. Może chcesz z nami siedzieć. Teraz ciężko o choć trochę miejsca, a u nas całe jedno wolne. - uśmiechnął się, a ja pokiwałam głową i wszyscy weszliśmy do przedziału. Zajęłam miejsce przy oknie. Obok mnie usiadł nowy kolega. - To jest Scorp. - wskazał blondyna, po jego lewej stronie. - Obok siedzi John. - pokazał napakowanego szatyna. - Naprzeciwko ciebie siedzi moja siostra Susan, a obok niej Justine, Julia i Martin. - dziewczyny patrzyły na mnie wrogo.
- Jaki masz status krwi? - spytała blondynka, siostra Damona. Czemu ją to interesuje?
- Czysta, a co? - wszyscy się na mnie patrzą. Spojrzałam na dziewczynę.
- To dobrze. - uśmiechnęła się sztucznie - Do Slytherinu dostają się tylko czysto krwiści. - już wiem gdzie nie chcę być. Ale dobrze, że jestem fałszywa. Zanim pójdę, dużo się dowiem.
- A wy wszyscy jesteście w Slytherinie?
- Tak. To zaszczyt. Zdradzę ci coś. Śmierciożercy...
- Damon! - krzyknęła Susan - Nie możesz jej tego powiedzieć. No, ale powiem ci, że inne domy nie powinny istnieć. A szczególnie dom kartofli! - krzyknęła, a wszyscy się zaśmieli. Dobra, żart dobry. Inne domy nie powinny istnieć. Nie chcę tam być.
- Muszę pójść do łazienki. - powiedziałam i wypowiedziałam szeptem formułkę zaklęcia zmniejszającego. Wrzuciłam moją walizkę do kieszeni, teraz była wielkości małego palca. Szybko ulotniłam się z przedziału i otworzyłam drzwi do następnego wagonu. Nieszczęście chciało, że przez kotarę nie zauważyłam chłopaka, który również przechodził. Wpadliśmy na siebie.
- Czemu to James zawsze wpada na dziewczyny? - zapytał jego kolega, wysoki, blond włosy. - Jestem David. - wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać.
- Bo James nigdy nie patrzy gdzie idzie. - rzuciła dziewczyna, która stała obok Davida. Nie wyglądała przyjaźnie. Po chwili wstał też James.
- Jestem James. Przepraszam, nic ci się nie stało?
- Alicja. Spoko, żyję. - odpowiedziałam, a on i jego kolega się uśmiechnęli.
- Nigdy cię nie widziałam. Nie wyglądasz na pierwszoroczną. - wtrąciła się dziewczyna. Nie lubi mnie. Na pewno przyjaźni się z Jamesem i Davidem.
- Jestem nowa. Uczyłam się w Salem. - powiedziałam z dumą. Do mojej szkoły przyjmują tylko prawdziwe czarownice, które mają korzenie z tego miejsca. Spojrzeli się na mnie z zaskoczeniem.
- Gdzie siedzisz? Może chcesz usiąść z nami? - zaproponował blondyn. Odpowiedziałam "jasne". Poszliśmy do ich przedziału. Siedziałam koło Davida, a naprzeciwko usiedli James i dziewczyna, która nadal nie zdradziła swojego imienia.
- A więc uczyłaś się w Salem. - znów zaczęła szatynka - Przyjmują tam tylko czysto krwistych. Uważasz, że tylko takie osoby powinny się uczyć?! - zapytała ostro
- Rose. - zganił ją blondyn - Przestań. - po chwili drzwi się otworzyły i przeszedł przez nie brązowowłosy chłopak. Młodszy od nas.
- Czego chcesz Albus? - warknął James, ale brat na niego nie patrzył. Patrzył na mnie. Wszyscy to zauważyli. - To Alicja. - chłopak się zaczerwienił i uśmiechnął
- Cześć. - bąknął, a potem spojrzał na czarnowłosego - Przebierajcie się już w szaty. Nie długo Hogsmead. - powiedział i szybko wyszedł. Rose się uśmiechnęła.
- Chodź. Pójdziemy do łazienki. - powiedziała do mnie, a ja wstałam. James i David wymienili zaniepokojone spojrzenia. Wyszłyśmy na korytarz i poszłyśmy do drzwi. - Nie patrz na pozory. Łazienka nie jest taka mała. Otworzyła drzwi i znalazłyśmy się w ogromnym pomieszczeniu. Ona rozłożyła swoją szatę, a ja wyjęłam moją walizkę i wypowiedziałam formułę. Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Jak to zrobiłaś? - spytała - Nie wiesz, że nie wolno używać magii poza Hogwartem?!
- To magia, której nikt z was nie pozna w całym swoim życiu. - syknęłam i wyjęłam szatę. Zdjęłam sweter, a togę założyłam na podkoszulek. W spodniach może być mi za gorąco. Spakowałam wszystko do walizki i zmniejszyłam ją. Skierowałam się do wyjścia, ale Rose złapała mnie za nadgarstek.
- Trzymaj się od nas z daleka. - syknęła mi do ucha - Nie toleruję takich laleczek jak ty. Idź do Slytherinu z tą swoją manią czystości krwi! - wyszła z łazienki, a ja za nią. Dołączyłyśmy do chłopaków. Oczywiście zapominając o "małej sprzeczce".
- W jakim domu chciałabyś się znaleźć. - spytał David, a Rose prychnęła.
- Sama nie wiem. Na pewno nie w Slytherinie. I nie w Hufflepuff.
- Może Gryffindor? - zaproponował James - Ile wiesz o Hogwarcie?
- Niewiele. Tylko tyle, że są cztery domy i jak jest się do nich przydzielanym. - odpowiedziałam i wysiliłam się na słaby uśmiech, oni go odwzajemnili. Oczywiście oprócz Rose. Reszta podróży minęła dość spokojnie. Wychodząc z pociągu zostałam zawołana przez jakiegoś człowieka z bujną brodą. Odłączyłam się od nowych przyjaciół.
- Pierwszoroczni! Pierwszoroczni! - krzyczała jakaś kobieta, a mężczyzna wołał mnie.
- Witaj. Jestem Hagrid, gajowy Hogwartu i nauczycie ONMS! - powiedział z dumą - Teraz pójdziemy do łodzi i popłyniemy jeziorem do Hogwartu. Oczywiście jeśli nie utoniemy. - wsiedliśmy do łodzi i popłynęliśmy. Miałam swoją łódź. Dotknęłam ręką taflę wody. Była ciepła i zimna. Takie to magiczne. Dopłynęliśmy do zamku i weszliśmy. Potem jakaś kobieta zaprowadziła nas do Wielkiej Sali. I wniosła wyczekiwaną tiarę przydziału.

Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwarta szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie''
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!
 
Nauczycielka powoli wyczytywała listę, ale ja usłyszała tylko "Sims Alicja". Usiadłam na małym stołeczku, włożyłam tiarę i usłyszałam: Alicja Sims. Bardzo uzdolniona czarownica z Salem. Prawdziwa czarownica. Cechy: wredna, mądra, inteligentna, sprytna, odważna. Gdzie by cię przydzielić. jakieś specjalne życzenia!? Nic nie odpowiedziałam. Nie? To może...
- Ravenclaw!
***
Pisałam rozdział w pocie czoła,
by pojawił się przed świętami. 
I jest!