"Niedaleko pada jabłko od jabłoni"
~Alicja~
Siedziałyśmy w prywatnym pokoju Molly Weasley. Zazdrość mnie trochę ukuła, bo miała pokój wielkości naszego, a mieszkała w nim sama. Gdybym mogła się zamienić... Nie. Nie zrobiłaby tego. Na pewno nie teraz, kiedy tak dobrze układa mi się z dziewczynami. W jej pokoju było jedno łóżko, które było wielkości takiej co dwa w naszym dormitorium, duża czara kanapa, a obok niej biały stolik. Miała ogromną szafę, regał i komodę, na której stał telewizor. On sama siedziała przy biurku.
- Myślałam, że w Hogwarcie nie działa technologia. - powiedziałam i spojrzałam na telewizor. Ona oderwała się od oglądania dziennika i spojrzała na mnie.
- Tata to załatwił. Ten telewizor ma w sobie coś specjalnego. Nie dopytywałam co. - odpowiedziała mi i wróciła do przerwanego zajęcia.
- Mega. - powiedziałam, a ona się uśmiechnęła. - Fajnie, że nam pomagasz. - powiedziałam, a ona się ucieszyła. Najwidoczniej nie miała zbyt dużo koleżanek. Mieszkała sama, więc to utrudniało kontakt z rówieśnikami. Najwidoczniej była miłą dziewczyną i pogadam później z dziewczynami, żeby wkręcić ją do paczki. Byłyśmy tu wszystkie. Nathalie miała świetny pomysł. Teraz siedziała na łóżku i rozmawiała z Mary. Lauren stała za Molly i patrzyła na jej poczynania.
- Chyba wiem o chodzi. - powiedziała po chwil. Dziewczyny zerwały się z łóżka i okrążyłyśmy biurku Weasley. - Ten zeszyt jest na hasło. - spojrzałyśmy na nią zdziwione. - Na pierwszej stronie trzeba je napisać i odsłania kawałek tekstu. Gorsza wiadomość jest taka, że go nie znamy.
- Poznamy. - powiedziałam pewnie. - Co ile trzeba wpisywać kolejne hasło? - westchnęła.
- To zależy. Każdy wybiera na ile chce, ale jestem przekonana, że w każdym kawałku jest podpowiedź na hasło do następnego. - kiwnęłam głową. - Ma ktoś pomysł na hasło. - spojrzałyśmy po sobie.
- Może eliksiry. - powiedziała po chwili mulatka. Molly napisała na pierwszej stronie to słowo. Ono po prostu wniknęło w papier. Dziewczyna się skrzywiła. Czyli złe.
- Co ona mogła dać? - zadała retoryczne pytanie Mary. Spuściłam wzrok, a nagle mnie olśniło. Wzięłam dziennik i ołówek, a potem napisałam na kartce słowo eliksiry po łacinie. Musiałyśmy chwilę czekać. Słowo wniknęło w papier. Któraś dziewczyna jęknęła. Spuściłam głowę. Nagle okrzyk zachwytu.
- Patrz! - krzyknęła Nathalie. W dzienniku zaczęły pojawiać się słowa. Niestety zapełniły tylko kilkanaście kartek, ale zawsze coś! - Opowiesz nam później co w nim było? - zadała pytanie, kiedy Weasley podawała mi dziennik.
- Jasne. Z wielką chęcią. - odpowiedziałam szczęśliwa. - Dziękuję. - wróciłam się do Molly. Ona tylko się uśmiechnęła i bąknęła "spoko".
- Nic tu po nas. Porozmawiam później z Teddy'm. - westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na brata. Żadnej reakcji. Westchnąłem jeszcze raz. - Zawsze mieli dobry kontakt, a teraz oboje potrzebują rozmowy. - druga część była prawdą. Pierwsza nie do końca. Albus często irytował Lupina, a tego pierwszego denerwowało, że drugi przyjaźni się ze mną. W przyjaźń wchodziły wspólne żarty, spędzanie dużooo czasu razem oraz irytowanie Albus'a. To ostatnie nie podobało się całej mojej rodzince. Może tylko Lily. Jeśli żart był niegroźny. W przeciwnym wypadku wpadała w płakała przez parę dni. Zawsze było mi jej szkoda i martwiłem się o nią. Już za rok zaczyna się uczyć w Hogwarcie. Jej wrażliwa część może nie przetrwać tych okropnych ludzi. Oczywiście jej pomogę. Rose i David też się zadeklarowali. I reszta Weasley'ów. Kocham ich za to poświęcenie. Właśnie taka powinna być rodzina. Jej członkowie powinni sobie pomagać, szanować się, kochać, a czasem się nawet kłócić. Ale nie powinni rzucać sobie świń pod nogi. Mój "kochany" tatuś tak zrobił i to nie było fair. Przyjaźń też opierała się na lojalności, zaufaniu, szczerości oraz wzajemnej pomocy. Tu ja grałam nieczysto. Czyżby to oznaczało "niedaleko pada jabłko od jabłoni? Grałem nieczysto jeśli chodzi o Alicję. Zraniłem ją, ale ona nie poczuła tego bólu. Czuła wściekłość. Każdy inny czułby to pierwsze uczucie. Ona jest inną dziewczyną. Naprawdę chciałem się z nią przyjaźnić, ale zrezygnowałem... Postawiłem wszystko na jedną kartę, a to gubi. Widzę to dopiero teraz i wiem, że muszę odzyskać jej zaufanie. Nie chcę być już zależny tylko od Rose. Czas zrobić krok na przód i nie przejmować się konsekwencjami. Jeśli nic nie zrobię, to jeszcze oszaleję. Tak jaktata. Ojciec. Po tym co zrobił Albus'owi nie będę nazywać go "tatą", na to trzeba zasłużyć.
- David. - powiedziałem do przyjaciela, kiedy byliśmy w pokoju. Spojrzał na mnie, co oznaczało, że koncentruje na mnie swoją uwagę. - Pójdę przeprosić Alicję. - zrobił zaskoczoną minę. - Co?
- Nic. Tylko... - zawahał się chwilę, a ja spojrzałem na niego wzrokiem, który mówił: "gadaj bo cię zabiję". - Jest jeden problem. Spaliłeś swoją szansę. - otwierałem usta, żeby coś powiedzieć. Przyjaciel mnie wyprzedził. - Dwa razy. - dodał, a ja straciłem argumenty obronne. Wziąłem poduszkę, położyłem ją sobie na kolanach i głową o nią walnąłem. McKonley westchnął.
- Mogę napisać list. - powiedziałem i położyłem się na łóżku. - Albo dam jej jakiś prezent. Może poproszę o spotkanie. - gdybałem dalej i patrzyłem w sufit, jakby miał mi przynieść dobre rozwiązanie.
- Nie, nie i nie. Nie zgodzi się na spotkanie. Na jedno się już zgodziła i co? - co o tym myśleć? Może powinienem porozmawiać z Teddy'm.
- Nie waż się tego zrobić. - ostatnią myśl musiałem powiedzieć głośno. - Prezent też raczej nie pomoże...
- To co mam zrobić?! - wybuchłem w końcu.
- Nie drzyj się na mnie! Próbuję ci pomóc! - warknął przyjaciel. Najwidoczniej oboje mieliśmy kiepski dzień. Widziałem jak rozmawiał dzisiaj z Max'em, jego starszym bratem. Zawsze się po tym denerwował. Kiedy o tym opowiadał w Wielkiej Sali, Al patrzył na niego ze zrozumieniem.
- Rozumiem, że próbujesz. Ale tylko próbujesz nie... - nie skończyłem, bo przerwał mi damski głos.
- Oboje przestańcie! - krzyknęła dziewczyna. - James, powinieneś po prostu z nią porozmawiać. Inaczej nie będzie reagować. Zaufaj mi. - powiedziała, kiedy spojrzałem na nią zdziwiony.
- Dzięki, Rose. - Davis się uśmiechnęła, a ja pobiegłem do tajnego skrótu, który mieścił się za posągiem, który stał obok naprzeciwko naszych drzwi. Przesunąłem go i wszedłem do tajnego tunelu. - Lumos. - szepnąłem, a z końca mojej różdżki wystrzeliło światło. Przeszedłem kawałem i odsunąłem gargulca z drugiej strony. Na korytarzu stała ciemnowłosa dziewczyna. Kiedy mnie zobaczyła pisnęła.
- Ciiiiiii! - powiedziałem i przyłożyłem sobie palec do ust.
- James! Co ty tu, jak ty tu?! Po co ty tu, dlaczego ty tu?! - wyszeptała Lauren te wszystkie pytania na jednym wdechu. Westchnąłem. Jeśli jej nie powiem, to mnie nie przepuści.
- Przyszedłem porozmawiać z Alicją. - szepnąłem. - Resztę opowiem ci później. Tylko mnie przepuść - poprosiłem błagalnym tonem. Ona spojrzała na mnie groźnie.
- Dobrze, ale po pierwsze: nie widzieliśmy cię tu i ja o niczym nie wiedziałam. - drugą część powiedziała przeciągle, z ironią.
- A po drugie? - pośpieszyłem, kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadała
- Wszystko mi opowiesz. - chciałem odpowiedzieć cokolwiek, ale ona już zniknęła mi z oczu. Westchnąłem i cicho zapukałem do pokoju. Żeby tylko się udało...
~James~
Ja, David, Rose i druga Rose byliśmy w pokoju mojego brata. Strasznie zraniło go oskarżenie naszego ojca, a teraz próbowaliśmy go pocieszyć. No właśnie, próbowaliśmy. Albus zamknął się w sobie i nie chciał o niczym rozmawiać. Próbowaliśmy go przekonać prośbą i groźbą. Nic, zero reakcji. Rozmawiałem też z ojcem, ale był tak samo uparty. Nawet raz zaryczał jak osioł i po tym wyszedł wściekły, przeklinając przy tym profesor McGonagall. Zrezygnowany, ale też nieco rozbawiony, wróciłem tutaj, a braciszek nawet nie zmienił miny. Porażka na całej linii...- Nic tu po nas. Porozmawiam później z Teddy'm. - westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na brata. Żadnej reakcji. Westchnąłem jeszcze raz. - Zawsze mieli dobry kontakt, a teraz oboje potrzebują rozmowy. - druga część była prawdą. Pierwsza nie do końca. Albus często irytował Lupina, a tego pierwszego denerwowało, że drugi przyjaźni się ze mną. W przyjaźń wchodziły wspólne żarty, spędzanie dużooo czasu razem oraz irytowanie Albus'a. To ostatnie nie podobało się całej mojej rodzince. Może tylko Lily. Jeśli żart był niegroźny. W przeciwnym wypadku wpadała w płakała przez parę dni. Zawsze było mi jej szkoda i martwiłem się o nią. Już za rok zaczyna się uczyć w Hogwarcie. Jej wrażliwa część może nie przetrwać tych okropnych ludzi. Oczywiście jej pomogę. Rose i David też się zadeklarowali. I reszta Weasley'ów. Kocham ich za to poświęcenie. Właśnie taka powinna być rodzina. Jej członkowie powinni sobie pomagać, szanować się, kochać, a czasem się nawet kłócić. Ale nie powinni rzucać sobie świń pod nogi. Mój "kochany" tatuś tak zrobił i to nie było fair. Przyjaźń też opierała się na lojalności, zaufaniu, szczerości oraz wzajemnej pomocy. Tu ja grałam nieczysto. Czyżby to oznaczało "niedaleko pada jabłko od jabłoni? Grałem nieczysto jeśli chodzi o Alicję. Zraniłem ją, ale ona nie poczuła tego bólu. Czuła wściekłość. Każdy inny czułby to pierwsze uczucie. Ona jest inną dziewczyną. Naprawdę chciałem się z nią przyjaźnić, ale zrezygnowałem... Postawiłem wszystko na jedną kartę, a to gubi. Widzę to dopiero teraz i wiem, że muszę odzyskać jej zaufanie. Nie chcę być już zależny tylko od Rose. Czas zrobić krok na przód i nie przejmować się konsekwencjami. Jeśli nic nie zrobię, to jeszcze oszaleję. Tak jak
- David. - powiedziałem do przyjaciela, kiedy byliśmy w pokoju. Spojrzał na mnie, co oznaczało, że koncentruje na mnie swoją uwagę. - Pójdę przeprosić Alicję. - zrobił zaskoczoną minę. - Co?
- Nic. Tylko... - zawahał się chwilę, a ja spojrzałem na niego wzrokiem, który mówił: "gadaj bo cię zabiję". - Jest jeden problem. Spaliłeś swoją szansę. - otwierałem usta, żeby coś powiedzieć. Przyjaciel mnie wyprzedził. - Dwa razy. - dodał, a ja straciłem argumenty obronne. Wziąłem poduszkę, położyłem ją sobie na kolanach i głową o nią walnąłem. McKonley westchnął.
- Mogę napisać list. - powiedziałem i położyłem się na łóżku. - Albo dam jej jakiś prezent. Może poproszę o spotkanie. - gdybałem dalej i patrzyłem w sufit, jakby miał mi przynieść dobre rozwiązanie.
- Nie, nie i nie. Nie zgodzi się na spotkanie. Na jedno się już zgodziła i co? - co o tym myśleć? Może powinienem porozmawiać z Teddy'm.
- Nie waż się tego zrobić. - ostatnią myśl musiałem powiedzieć głośno. - Prezent też raczej nie pomoże...
- To co mam zrobić?! - wybuchłem w końcu.
- Nie drzyj się na mnie! Próbuję ci pomóc! - warknął przyjaciel. Najwidoczniej oboje mieliśmy kiepski dzień. Widziałem jak rozmawiał dzisiaj z Max'em, jego starszym bratem. Zawsze się po tym denerwował. Kiedy o tym opowiadał w Wielkiej Sali, Al patrzył na niego ze zrozumieniem.
- Rozumiem, że próbujesz. Ale tylko próbujesz nie... - nie skończyłem, bo przerwał mi damski głos.
- Oboje przestańcie! - krzyknęła dziewczyna. - James, powinieneś po prostu z nią porozmawiać. Inaczej nie będzie reagować. Zaufaj mi. - powiedziała, kiedy spojrzałem na nią zdziwiony.
- Dzięki, Rose. - Davis się uśmiechnęła, a ja pobiegłem do tajnego skrótu, który mieścił się za posągiem, który stał obok naprzeciwko naszych drzwi. Przesunąłem go i wszedłem do tajnego tunelu. - Lumos. - szepnąłem, a z końca mojej różdżki wystrzeliło światło. Przeszedłem kawałem i odsunąłem gargulca z drugiej strony. Na korytarzu stała ciemnowłosa dziewczyna. Kiedy mnie zobaczyła pisnęła.
- Ciiiiiii! - powiedziałem i przyłożyłem sobie palec do ust.
- James! Co ty tu, jak ty tu?! Po co ty tu, dlaczego ty tu?! - wyszeptała Lauren te wszystkie pytania na jednym wdechu. Westchnąłem. Jeśli jej nie powiem, to mnie nie przepuści.
- Przyszedłem porozmawiać z Alicją. - szepnąłem. - Resztę opowiem ci później. Tylko mnie przepuść - poprosiłem błagalnym tonem. Ona spojrzała na mnie groźnie.
- Dobrze, ale po pierwsze: nie widzieliśmy cię tu i ja o niczym nie wiedziałam. - drugą część powiedziała przeciągle, z ironią.
- A po drugie? - pośpieszyłem, kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadała
- Wszystko mi opowiesz. - chciałem odpowiedzieć cokolwiek, ale ona już zniknęła mi z oczu. Westchnąłem i cicho zapukałem do pokoju. Żeby tylko się udało...
~Alicja~
- Co jej się stało? - zapytałam, kiedy usłyszałyśmy krzyk Lauren.
- Nie wiem. Może zobaczyła jakiegoś pająka. - powiedziała znudzona Mary. Dziewczyna czuła się źle i nie dziwiłam jej się. Też czułam jakąś mentalną chorobę, zmęczenie. Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. Spojrzałam na Simpson, a ona na mnie. To na pewno nie Lauren, przecież by nie pukała. Z wahaniem podeszłam do drzwi i otworzyłam je. W drzwiach stał Potter. Zamachnęłam się i z impetem pchnęłam drzwi, żeby się zamknęły. Niestety, idiota wsunął nogę i uniemożliwił mi zamknięcie drzwi.
- Kto to? - zapytała ciekawa blondynka. Skoncentrowałam część uwagi na niej, a chłopak wykorzystał ten moment. Uchylił drzwi i szybko przez nie wszedł. Pod nosem klęłam tę nieuwagę.
- Cześć Mary. - powiedział do mojej przyjaciółki. Ona otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i tylko skinęła głową. - Możesz zostawić nas na chwilę samych? - zapytał po chwili.
- Jasne. - odpowiedziała dziewczyna, a ja spojrzałam na nią morderczym wzrokiem. Czemu mi to zrobił, a co ważniejsze: po co on tu przylazł?
- Czego chcesz? - warknęłam, kiedy nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Ktoś trzeci miałby mnie za wielką, samolubną sukę. Ale powiedzmy sobie szczerze, jak ty byś się zachowała, gdyby stał przed tobą taki niezdecydowany dupek?
- Przyszedłem cię przeprosić. - nie zawahał się mówiąc to. Dziwne. - Nie chcę być z tobą dłużej we wrogich stosunkach. Nie musimy być najlepszymi przyjaciółmi. - powiedział te ostatnie słowa z ironią w głosie. - Po prostu nie chcę mieć cię za wroga. Wybaczysz mi? - zapytał pewniej niż zwykle. Nie błagalnie, co mnie zdziwiło. Ale jeszcze bardziej zdziwiła mnie moja odpowiedź.
- Jasne. - odpowiedziałam szybko i delikatnie się uśmiechnęłam. - Ale to już ostatnia szansa. - uprzedziłam.
~Damon~
Siedziałem w dormitorium drugiego roku. Razem ze mną byli też Martin, John, Justine, Roxanne i Victoria. Scorpius chodził po pokoju. Próbowaliśmy go usadzić, ale bez skutecznie. Nie był zdenerwowany. Tylko czekał. Nagle z hukiem otworzyły się drzwi. Wszedł przez nie blondyn z dziwną miną.
- Sorry, to przeciąg. - powiedział do nas z zabawnym wyrazem twarzy. Po chwili spoważniał i spojrzał twardo na syna. - Tłumacz o co chodzi. - Scorp i my wytłumaczyliśmy panu M. Jego mina zmieniała się co chwilę. W zaskoczenie, zrozumienie, wściekłość. Kiedy skończyliśmy zabrał syna i udali się do gabinetu profesor McGonagall. Nie było ich jakiś czas, a to dormitorium opuściło już większość z nas. Zostałem tylko ja, Rox i Jus. Też chciałem iść i rozgryźć jak pogrążyć Bennet, ale obiecałem blondaskowi, że z nim o czymś pogadam. Powoli zbliżał się wieczór, a oni nadal nie wrócili. Chyba dziś nie pogram sobie w grę: wykończ nauczyciela. Szkoda, bo należy do moich ulubionych.
- Chyba Potter zdążył już odjechać, a oni idą pieszo za nim do Londynu. - rzuciła Sullivan - Idziesz? Może pójdziemy gdzieś razem, a potem na kolację? - pokręciłem głową. Nie jestem zainteresowany.
- Roxanne Sullivan, czy ty proponujesz mi randkę? - zapytałem z udawanym zainteresowaniem i rozbawieniem, a także nutką irytacji. Dziewczyna odwróciła na chwilę wzrok i wybuchła udawanym śmiechem. Oj, chyba to jednak miała być randka... Trudno. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale ruda małpa postanowiła pomóc przyjaciółce.
- Malfoy wraca. - powiedziała i wstała. - Miłej rozmowy. - rzekła zirytowana, złapała szatynkę za ramię i pociągnęła w stronę drzwi. Ta mi pomachała. Spojrzałem, żeby się upewnić, że przyjaciel na pewno idzie. Szedł. Jego mina kompletnie nic nie zdradzała. Wszedł do pokoju, trzasnął drzwiami i rzucił się na łóżko.
- Aż tak źle? - spytałem, a on nie zareagował. Nawet głowy nie podniósł. - Ej, mówię do ciebie. - rzuciłem w niego poduszką. - Naprawdę musieliście iść do tego Londynu na piechotę?! - chłopak zaśmiał się cicho. Dobrze, przynajmniej żyje. Odzyskał mowę dopiero po pięciu minutach.
- Kiedy przyszliśmy właśnie odjeżdżali. - powiedział i zamknął się na kolejne pięć minut.
- Co zrobił twój tata? - próbowałem wyciągnąć odpowiedzi.
- Może lepiej ci pokażę. - wyjął małą fiolkę i różdżkę, którą przyłożył sobie do głowy i "wyjął" wspomnienie. Włożył je do fiolki i wyjął spod łóżka myślodsiewnię. Stanęliśmy przy niej i Scorp wlał do niej swoje wspomnienie.
- Panie przodem. - rzuciłem. On spojrzał na mnie jakby chciał mnie zabić, ale tylko westchnął i zniknął w naczyniu. - Szerokiej drogi. - mruknąłem i szybko przechyliłem głowę. Kiedy otworzyłem oczy byłem w gabinecie dyrektorki. Razem ze mnę była ona, był pan M, był blondas 1 i blondas 2. Blondas dwa spojrzał na mnie i wskazał ruchem głowy pana M i McGonagall. Kłócili się lub "tylko" wymieniali zdania.
- Mój syn nie jest winny. - pan M.
- Wierzę w to. Naprawdę, ale panie Malfoy, aurorzy opuścili zamek kilkanaście minut temu. Nie mogę i wezwać z powrotem. - starała się wytłumaczyć profesorka.
- Czym będą podróżować? - nie ustępował ojciec blondasa. Kobieta westchnęła.
- Po co ci zemsta? I tak nic nie pomoże...
- Czym jadą!? - zapytał ostrzej. Ponownie westchnęła, ale tym razem odpowiedziała.
- Wozami. A póżniej się teleportują do swoich domów. Proszę, nie goń ich. To tylko... - mężczyzna wybiegł z pomieszczenia nim zdążyła dokończyć. Scorp został jeszcze sekundę, ale też pobiegł. My byliśmy przyciągani razem z nim, ale usłyszeliśmy te ciche słowa. - Pogorszy sprawę. - biegliśmy po schodach, żeby z nich nie spaść. Przemierzaliśmy korytarze i sale. Mijaliśmy uczniów. Aż wybiegliśmy na dwór, a tam... wielkie nic! Wozów nie było widać. Tylko światła gdzieś na skraju zakazanego lasu. Pan M tupnął nogą.
- Chodź. - warknął do syna. Ten podszedł. Złapał go mocno za ramię i po chwili zniknęli. Właśnie przydarzyła się najgorsza rzecz w moim życiu. Teleportacja we wspomnieniach? To bardzo zły pomysł. Wylądowaliśmy w Dolinie Godryka. Byłem pewny, że to tu. I to w tym domu mieszka najlepszy przyjaciel David'a. James Potter. Blondas senior podszedł do drzwi i załomotał w nie parę razy. Otworzyła je pani Potter. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna przepchnął się i znalazł się w środku. Scorpius nadal stał na deszczu.
- Wejdź. - powiedziała do niego kobieta miłym głosem. Chłopak podreptał do drzwi, a my razem z nim. We czwórkę wbiliśmy na największą awanturę.
- Oskarżać mojego syna?! - z kąta wybiegła mała Lily i przytuliła się do matki.
- Miałem ku temu powody...
- Ale oskarżyłeś też swojego. Ty się człowieku lecz! - złapał syna za rękę i odciągnął go. - Masz wycofać zarzuty. - dodał, kiedy byli już w drzwiach. Szli szybko, więc i nas zaczęli ciągnąć, ale już wiedziałem, że szykuję się awantura. Poczułem dotyk kolegi na ramieniu.
- Zaraz znów się teleportujemy. - wzdrygnąłem się. - Zabrał mnie później na ciasto i gorącą czekoladę. Kupił mi też coś do miotły. Spadajmy stąd. - Uniósł się i zniknął. Ja rozejrzałem się i zobaczyłem, że szykują się do teleportacji. Szybko znalazłem się znów w pokoju.
- Sorry, to przeciąg. - powiedział do nas z zabawnym wyrazem twarzy. Po chwili spoważniał i spojrzał twardo na syna. - Tłumacz o co chodzi. - Scorp i my wytłumaczyliśmy panu M. Jego mina zmieniała się co chwilę. W zaskoczenie, zrozumienie, wściekłość. Kiedy skończyliśmy zabrał syna i udali się do gabinetu profesor McGonagall. Nie było ich jakiś czas, a to dormitorium opuściło już większość z nas. Zostałem tylko ja, Rox i Jus. Też chciałem iść i rozgryźć jak pogrążyć Bennet, ale obiecałem blondaskowi, że z nim o czymś pogadam. Powoli zbliżał się wieczór, a oni nadal nie wrócili. Chyba dziś nie pogram sobie w grę: wykończ nauczyciela. Szkoda, bo należy do moich ulubionych.
- Chyba Potter zdążył już odjechać, a oni idą pieszo za nim do Londynu. - rzuciła Sullivan - Idziesz? Może pójdziemy gdzieś razem, a potem na kolację? - pokręciłem głową. Nie jestem zainteresowany.
- Roxanne Sullivan, czy ty proponujesz mi randkę? - zapytałem z udawanym zainteresowaniem i rozbawieniem, a także nutką irytacji. Dziewczyna odwróciła na chwilę wzrok i wybuchła udawanym śmiechem. Oj, chyba to jednak miała być randka... Trudno. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale ruda małpa postanowiła pomóc przyjaciółce.
- Malfoy wraca. - powiedziała i wstała. - Miłej rozmowy. - rzekła zirytowana, złapała szatynkę za ramię i pociągnęła w stronę drzwi. Ta mi pomachała. Spojrzałem, żeby się upewnić, że przyjaciel na pewno idzie. Szedł. Jego mina kompletnie nic nie zdradzała. Wszedł do pokoju, trzasnął drzwiami i rzucił się na łóżko.
- Aż tak źle? - spytałem, a on nie zareagował. Nawet głowy nie podniósł. - Ej, mówię do ciebie. - rzuciłem w niego poduszką. - Naprawdę musieliście iść do tego Londynu na piechotę?! - chłopak zaśmiał się cicho. Dobrze, przynajmniej żyje. Odzyskał mowę dopiero po pięciu minutach.
- Kiedy przyszliśmy właśnie odjeżdżali. - powiedział i zamknął się na kolejne pięć minut.
- Co zrobił twój tata? - próbowałem wyciągnąć odpowiedzi.
- Może lepiej ci pokażę. - wyjął małą fiolkę i różdżkę, którą przyłożył sobie do głowy i "wyjął" wspomnienie. Włożył je do fiolki i wyjął spod łóżka myślodsiewnię. Stanęliśmy przy niej i Scorp wlał do niej swoje wspomnienie.
- Panie przodem. - rzuciłem. On spojrzał na mnie jakby chciał mnie zabić, ale tylko westchnął i zniknął w naczyniu. - Szerokiej drogi. - mruknąłem i szybko przechyliłem głowę. Kiedy otworzyłem oczy byłem w gabinecie dyrektorki. Razem ze mnę była ona, był pan M, był blondas 1 i blondas 2. Blondas dwa spojrzał na mnie i wskazał ruchem głowy pana M i McGonagall. Kłócili się lub "tylko" wymieniali zdania.
- Mój syn nie jest winny. - pan M.
- Wierzę w to. Naprawdę, ale panie Malfoy, aurorzy opuścili zamek kilkanaście minut temu. Nie mogę i wezwać z powrotem. - starała się wytłumaczyć profesorka.
- Czym będą podróżować? - nie ustępował ojciec blondasa. Kobieta westchnęła.
- Po co ci zemsta? I tak nic nie pomoże...
- Czym jadą!? - zapytał ostrzej. Ponownie westchnęła, ale tym razem odpowiedziała.
- Wozami. A póżniej się teleportują do swoich domów. Proszę, nie goń ich. To tylko... - mężczyzna wybiegł z pomieszczenia nim zdążyła dokończyć. Scorp został jeszcze sekundę, ale też pobiegł. My byliśmy przyciągani razem z nim, ale usłyszeliśmy te ciche słowa. - Pogorszy sprawę. - biegliśmy po schodach, żeby z nich nie spaść. Przemierzaliśmy korytarze i sale. Mijaliśmy uczniów. Aż wybiegliśmy na dwór, a tam... wielkie nic! Wozów nie było widać. Tylko światła gdzieś na skraju zakazanego lasu. Pan M tupnął nogą.
- Chodź. - warknął do syna. Ten podszedł. Złapał go mocno za ramię i po chwili zniknęli. Właśnie przydarzyła się najgorsza rzecz w moim życiu. Teleportacja we wspomnieniach? To bardzo zły pomysł. Wylądowaliśmy w Dolinie Godryka. Byłem pewny, że to tu. I to w tym domu mieszka najlepszy przyjaciel David'a. James Potter. Blondas senior podszedł do drzwi i załomotał w nie parę razy. Otworzyła je pani Potter. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna przepchnął się i znalazł się w środku. Scorpius nadal stał na deszczu.
- Wejdź. - powiedziała do niego kobieta miłym głosem. Chłopak podreptał do drzwi, a my razem z nim. We czwórkę wbiliśmy na największą awanturę.
- Oskarżać mojego syna?! - z kąta wybiegła mała Lily i przytuliła się do matki.
- Miałem ku temu powody...
- Ale oskarżyłeś też swojego. Ty się człowieku lecz! - złapał syna za rękę i odciągnął go. - Masz wycofać zarzuty. - dodał, kiedy byli już w drzwiach. Szli szybko, więc i nas zaczęli ciągnąć, ale już wiedziałem, że szykuję się awantura. Poczułem dotyk kolegi na ramieniu.
- Zaraz znów się teleportujemy. - wzdrygnąłem się. - Zabrał mnie później na ciasto i gorącą czekoladę. Kupił mi też coś do miotły. Spadajmy stąd. - Uniósł się i zniknął. Ja rozejrzałem się i zobaczyłem, że szykują się do teleportacji. Szybko znalazłem się znów w pokoju.
~Alicja~
Zbliża się godzina dwudziesta druga, a ja mam dopiero trochę czasu. Musiałyśmy zaczekać, aż Rose pójdzie spać. Mary i Lauen siedziały na swoich łóżkach, które stał po obu moich stronach. Nathalie musiała już być w dormitorium, bo inaczej dostałaby szlaban, a Molly obiecała, że przyjdzie. Nie mogłyśmy dłużej czekać, więc zaczęłyśmy bez niej. Wyjęłam dziennik spod łóżka. Otworzyłam go i napisałam na pierwszej stronie elixirs. Na stronach zaczął pojawiać się tekst. Dotknęłam pierwszej strony, żeby sprawdzić jaką fakturę mają strony. I wtedy z dziennika wypłynęła jakaś ręka i złapała mój nadgarstek. Potem wpadłam do dziennika. A tam była tylko ciemność...
~*~
Hej kochani.
Przychodzę z 9!
Chcę tylko wam ogłosić, że
możecie głosować na mnie (lub nie na mnie)
w konkursie na miniaturkę czerwca.
Z góry mówię, że zdaję sobie sprawę
z "kilku" błędów. To tyle.
Tu macie link: To ja, link
Pa!
- A