poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 9

"Niedaleko pada jabłko od jabłoni"
~Alicja~
Siedziałyśmy w prywatnym pokoju Molly Weasley. Zazdrość mnie trochę ukuła, bo miała pokój wielkości naszego, a mieszkała w nim sama. Gdybym mogła się zamienić... Nie. Nie zrobiłaby tego. Na pewno nie teraz, kiedy tak dobrze układa mi się z dziewczynami. W jej pokoju było jedno łóżko, które było wielkości takiej co dwa w naszym dormitorium, duża czara kanapa, a obok niej biały stolik. Miała ogromną szafę, regał i  komodę, na której stał telewizor. On sama siedziała przy biurku.
- Myślałam, że w Hogwarcie nie działa technologia. - powiedziałam i spojrzałam na telewizor. Ona oderwała się od oglądania dziennika i spojrzała na mnie.
- Tata to załatwił. Ten telewizor ma w sobie coś specjalnego. Nie dopytywałam co. - odpowiedziała mi i wróciła do przerwanego zajęcia.
- Mega. - powiedziałam, a ona się uśmiechnęła. - Fajnie, że nam pomagasz. - powiedziałam, a ona się ucieszyła. Najwidoczniej nie miała zbyt dużo koleżanek. Mieszkała sama, więc to utrudniało kontakt z rówieśnikami. Najwidoczniej była miłą dziewczyną i pogadam później z dziewczynami, żeby wkręcić ją do paczki. Byłyśmy tu wszystkie. Nathalie miała świetny pomysł. Teraz siedziała na łóżku i rozmawiała z Mary. Lauren stała za Molly i patrzyła na jej poczynania. 
- Chyba wiem o chodzi. - powiedziała po chwil. Dziewczyny zerwały się z łóżka i okrążyłyśmy biurku Weasley. - Ten zeszyt jest na hasło. - spojrzałyśmy na nią zdziwione. - Na pierwszej stronie trzeba je napisać i odsłania kawałek tekstu. Gorsza wiadomość jest taka, że go nie znamy.
- Poznamy. - powiedziałam pewnie. - Co ile trzeba wpisywać kolejne hasło? - westchnęła.
- To zależy. Każdy wybiera na ile chce, ale jestem przekonana, że w każdym kawałku jest podpowiedź na hasło do następnego. - kiwnęłam głową. - Ma ktoś pomysł na hasło. - spojrzałyśmy po sobie. 
- Może eliksiry. - powiedziała po chwili mulatka. Molly napisała na pierwszej stronie to słowo. Ono po prostu wniknęło w papier. Dziewczyna się skrzywiła. Czyli złe.
- Co ona mogła dać? - zadała retoryczne pytanie Mary. Spuściłam wzrok, a nagle mnie olśniło. Wzięłam dziennik i ołówek, a potem napisałam na kartce słowo eliksiry po łacinie. Musiałyśmy chwilę czekać. Słowo wniknęło w papier. Któraś dziewczyna jęknęła. Spuściłam głowę. Nagle okrzyk zachwytu.
- Patrz! - krzyknęła Nathalie. W dzienniku zaczęły pojawiać się słowa. Niestety zapełniły tylko kilkanaście kartek, ale zawsze coś! - Opowiesz nam później co w nim było? - zadała pytanie, kiedy Weasley podawała mi dziennik.
- Jasne. Z wielką chęcią. - odpowiedziałam szczęśliwa. - Dziękuję. - wróciłam się do Molly. Ona tylko się uśmiechnęła i bąknęła "spoko".
~James~
Ja, David, Rose i druga Rose byliśmy w pokoju mojego brata. Strasznie zraniło go oskarżenie naszego ojca, a teraz próbowaliśmy go pocieszyć. No właśnie, próbowaliśmy. Albus zamknął się w sobie i nie chciał o niczym rozmawiać. Próbowaliśmy go przekonać prośbą i groźbą. Nic, zero reakcji. Rozmawiałem też z ojcem, ale był tak samo uparty. Nawet raz zaryczał jak osioł i po tym wyszedł wściekły, przeklinając przy tym profesor McGonagall. Zrezygnowany, ale też nieco rozbawiony, wróciłem tutaj, a braciszek nawet nie zmienił miny. Porażka na całej linii...
- Nic tu po nas. Porozmawiam później z Teddy'm. - westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na brata. Żadnej reakcji. Westchnąłem jeszcze raz. - Zawsze mieli dobry kontakt, a teraz oboje potrzebują rozmowy. - druga część była prawdą. Pierwsza nie do końca. Albus często irytował Lupina, a tego pierwszego denerwowało, że drugi przyjaźni się ze mną. W przyjaźń wchodziły wspólne żarty, spędzanie dużooo czasu razem oraz irytowanie Albus'a. To ostatnie nie podobało się całej mojej rodzince. Może tylko Lily. Jeśli żart był niegroźny. W przeciwnym wypadku wpadała w płakała przez parę dni. Zawsze było mi jej szkoda i martwiłem się o nią. Już za rok zaczyna się uczyć w Hogwarcie. Jej wrażliwa część może nie przetrwać tych okropnych ludzi. Oczywiście jej pomogę. Rose i David też się zadeklarowali. I reszta Weasley'ów. Kocham ich za to poświęcenie. Właśnie taka powinna być rodzina. Jej członkowie powinni sobie pomagać, szanować się, kochać, a czasem się nawet kłócić. Ale nie powinni rzucać sobie świń pod nogi. Mój "kochany" tatuś tak zrobił i to nie było fair. Przyjaźń też opierała się na lojalności, zaufaniu, szczerości oraz wzajemnej pomocy. Tu ja grałam nieczysto. Czyżby to oznaczało "niedaleko pada jabłko od jabłoni? Grałem nieczysto jeśli chodzi o Alicję. Zraniłem ją, ale ona nie poczuła tego bólu. Czuła wściekłość. Każdy inny czułby to pierwsze uczucie. Ona jest inną dziewczyną. Naprawdę chciałem się z nią przyjaźnić, ale zrezygnowałem... Postawiłem wszystko na jedną kartę, a to gubi. Widzę to dopiero teraz i wiem, że muszę odzyskać jej zaufanie. Nie chcę być już zależny tylko od Rose. Czas zrobić krok na przód i nie przejmować się konsekwencjami. Jeśli nic nie zrobię, to jeszcze oszaleję. Tak jak tata. Ojciec. Po tym co zrobił Albus'owi nie będę nazywać go "tatą", na to trzeba zasłużyć.
- David. - powiedziałem do przyjaciela, kiedy byliśmy w pokoju. Spojrzał na mnie, co oznaczało, że koncentruje na mnie swoją uwagę. - Pójdę przeprosić Alicję. - zrobił zaskoczoną minę. - Co?
- Nic. Tylko... - zawahał się chwilę, a ja spojrzałem na niego wzrokiem, który mówił: "gadaj bo cię zabiję". - Jest jeden problem. Spaliłeś swoją szansę. - otwierałem usta, żeby coś powiedzieć. Przyjaciel mnie wyprzedził. - Dwa razy. - dodał, a ja straciłem argumenty obronne. Wziąłem poduszkę, położyłem ją sobie na kolanach i głową o nią walnąłem. McKonley westchnął.
- Mogę napisać list. - powiedziałem i położyłem się na łóżku. - Albo dam jej jakiś prezent. Może poproszę o spotkanie. - gdybałem dalej i patrzyłem w sufit, jakby miał mi przynieść dobre rozwiązanie.
- Nie, nie i nie. Nie zgodzi się na spotkanie. Na jedno się już zgodziła i co? - co o tym myśleć? Może powinienem porozmawiać z Teddy'm.
 - Nie waż się tego zrobić. - ostatnią myśl musiałem powiedzieć głośno. - Prezent też raczej nie pomoże...
- To co mam zrobić?! - wybuchłem w końcu.
- Nie drzyj się na mnie! Próbuję ci pomóc! - warknął przyjaciel. Najwidoczniej oboje mieliśmy kiepski dzień. Widziałem jak rozmawiał dzisiaj z Max'em, jego starszym bratem. Zawsze się po tym denerwował. Kiedy o tym opowiadał w Wielkiej Sali, Al patrzył na niego ze zrozumieniem.
- Rozumiem, że próbujesz. Ale tylko próbujesz nie... - nie skończyłem, bo przerwał mi damski głos.
- Oboje przestańcie! - krzyknęła dziewczyna. - James, powinieneś po prostu z nią porozmawiać. Inaczej nie będzie reagować. Zaufaj mi. - powiedziała, kiedy spojrzałem na nią zdziwiony.
- Dzięki, Rose. - Davis się uśmiechnęła, a ja pobiegłem do tajnego skrótu, który mieścił się za posągiem, który stał obok naprzeciwko naszych drzwi. Przesunąłem go i wszedłem do tajnego tunelu. - Lumos. - szepnąłem, a z końca mojej różdżki wystrzeliło światło. Przeszedłem kawałem i odsunąłem gargulca z drugiej strony. Na korytarzu stała ciemnowłosa dziewczyna. Kiedy mnie zobaczyła pisnęła.
- Ciiiiiii! - powiedziałem i przyłożyłem sobie palec do ust.
- James! Co ty tu, jak ty tu?! Po co ty tu, dlaczego ty tu?! - wyszeptała Lauren te wszystkie pytania na jednym wdechu. Westchnąłem. Jeśli jej nie powiem, to mnie nie przepuści.
- Przyszedłem porozmawiać z Alicją. - szepnąłem. - Resztę opowiem ci później. Tylko mnie przepuść - poprosiłem błagalnym tonem. Ona spojrzała na mnie groźnie.
- Dobrze, ale po pierwsze: nie widzieliśmy cię tu i ja o niczym nie wiedziałam. - drugą część powiedziała przeciągle, z ironią.
- A po drugie? - pośpieszyłem, kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadała
- Wszystko mi opowiesz. - chciałem odpowiedzieć cokolwiek, ale ona już zniknęła mi z oczu. Westchnąłem i cicho zapukałem do pokoju. Żeby tylko się udało...
~Alicja~
- Co jej się stało? - zapytałam, kiedy usłyszałyśmy krzyk Lauren.
- Nie wiem. Może zobaczyła jakiegoś pająka. - powiedziała znudzona Mary. Dziewczyna czuła się źle i nie dziwiłam jej się. Też czułam jakąś mentalną chorobę, zmęczenie. Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. Spojrzałam na Simpson, a ona na mnie. To na pewno nie Lauren, przecież by nie pukała. Z wahaniem podeszłam do drzwi i otworzyłam je. W drzwiach stał Potter. Zamachnęłam się i z impetem pchnęłam drzwi, żeby się zamknęły. Niestety, idiota wsunął nogę i uniemożliwił mi zamknięcie drzwi. 
- Kto to? - zapytała ciekawa blondynka. Skoncentrowałam część uwagi na niej, a chłopak wykorzystał ten moment. Uchylił drzwi i szybko przez nie wszedł. Pod nosem klęłam tę nieuwagę.
- Cześć Mary. - powiedział do mojej przyjaciółki. Ona otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i tylko skinęła głową. - Możesz zostawić nas na chwilę samych? - zapytał po chwili.
- Jasne. - odpowiedziała dziewczyna, a ja spojrzałam na nią morderczym wzrokiem. Czemu mi to zrobił, a co ważniejsze: po co on tu przylazł? 
- Czego chcesz? - warknęłam, kiedy nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Ktoś trzeci miałby mnie za wielką, samolubną sukę. Ale powiedzmy sobie szczerze, jak ty byś się zachowała, gdyby stał przed tobą taki niezdecydowany dupek?
- Przyszedłem cię przeprosić. - nie zawahał się  mówiąc to. Dziwne. - Nie chcę być z tobą dłużej we wrogich stosunkach. Nie musimy być najlepszymi przyjaciółmi. - powiedział te ostatnie słowa z ironią w głosie. - Po prostu nie chcę mieć cię za wroga. Wybaczysz mi? - zapytał pewniej niż zwykle. Nie błagalnie, co mnie zdziwiło. Ale jeszcze bardziej zdziwiła mnie moja odpowiedź.
- Jasne. - odpowiedziałam szybko i delikatnie się uśmiechnęłam. - Ale to już ostatnia szansa. - uprzedziłam. 
~Damon~
Siedziałem w dormitorium drugiego roku. Razem ze mną byli też Martin, John, Justine, Roxanne i Victoria. Scorpius chodził po pokoju. Próbowaliśmy go usadzić, ale bez skutecznie. Nie był zdenerwowany. Tylko czekał. Nagle z hukiem otworzyły się drzwi. Wszedł przez nie blondyn z dziwną miną.
- Sorry, to przeciąg. - powiedział do nas z zabawnym wyrazem twarzy. Po chwili spoważniał i spojrzał twardo na syna. - Tłumacz o co chodzi. - Scorp i my wytłumaczyliśmy panu M. Jego mina zmieniała się co chwilę. W zaskoczenie, zrozumienie, wściekłość. Kiedy skończyliśmy zabrał syna i udali się do gabinetu profesor McGonagall. Nie było ich jakiś czas, a to dormitorium opuściło już większość z nas. Zostałem tylko ja, Rox i Jus. Też chciałem iść i rozgryźć jak pogrążyć Bennet, ale obiecałem blondaskowi, że z nim o czymś pogadam. Powoli zbliżał się wieczór, a oni nadal nie wrócili. Chyba dziś nie pogram sobie w grę: wykończ nauczyciela. Szkoda, bo należy do moich ulubionych.
- Chyba Potter zdążył już odjechać, a oni idą pieszo za nim do Londynu. - rzuciła Sullivan - Idziesz? Może pójdziemy gdzieś razem, a potem na kolację? - pokręciłem głową. Nie jestem zainteresowany.
- Roxanne Sullivan, czy ty proponujesz mi randkę? - zapytałem z udawanym zainteresowaniem i rozbawieniem, a także nutką irytacji. Dziewczyna odwróciła na chwilę wzrok i wybuchła udawanym śmiechem. Oj, chyba to jednak miała być randka... Trudno. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale ruda małpa postanowiła pomóc przyjaciółce.
- Malfoy wraca. - powiedziała i wstała. - Miłej rozmowy. - rzekła zirytowana, złapała szatynkę za ramię i pociągnęła w stronę drzwi. Ta mi pomachała. Spojrzałem, żeby się upewnić, że przyjaciel na pewno idzie. Szedł. Jego mina kompletnie nic nie zdradzała. Wszedł do pokoju, trzasnął drzwiami i rzucił się na łóżko.
- Aż tak źle? - spytałem, a on nie zareagował. Nawet głowy nie podniósł. - Ej, mówię do ciebie. - rzuciłem w niego poduszką. - Naprawdę musieliście iść do tego Londynu na piechotę?! - chłopak zaśmiał się cicho. Dobrze, przynajmniej żyje. Odzyskał mowę dopiero po pięciu minutach.
- Kiedy przyszliśmy właśnie odjeżdżali. - powiedział i zamknął się na kolejne pięć minut.
- Co zrobił twój tata? - próbowałem wyciągnąć odpowiedzi.
- Może lepiej ci pokażę. - wyjął małą fiolkę i różdżkę, którą przyłożył sobie do głowy i "wyjął" wspomnienie. Włożył je do fiolki i wyjął spod łóżka myślodsiewnię. Stanęliśmy przy niej i Scorp wlał do niej swoje wspomnienie.
- Panie przodem. - rzuciłem. On spojrzał na mnie jakby chciał mnie zabić, ale tylko westchnął i zniknął w naczyniu. - Szerokiej drogi. - mruknąłem i szybko przechyliłem głowę. Kiedy otworzyłem oczy byłem w gabinecie dyrektorki. Razem ze mnę była ona, był pan M, był blondas 1 i blondas 2. Blondas dwa spojrzał na mnie i wskazał ruchem głowy pana M i McGonagall. Kłócili się lub "tylko" wymieniali zdania.
- Mój syn nie jest winny. - pan M.
- Wierzę w to. Naprawdę, ale panie Malfoy, aurorzy opuścili zamek kilkanaście minut temu. Nie mogę i wezwać z powrotem. - starała się wytłumaczyć profesorka. 
- Czym będą podróżować? - nie ustępował ojciec blondasa. Kobieta westchnęła.
- Po co ci zemsta? I tak nic nie pomoże...
- Czym jadą!? - zapytał ostrzej. Ponownie westchnęła, ale tym razem odpowiedziała.
- Wozami. A póżniej się teleportują do swoich domów. Proszę, nie goń ich. To tylko... - mężczyzna wybiegł z pomieszczenia nim zdążyła dokończyć. Scorp został jeszcze sekundę, ale też pobiegł. My byliśmy przyciągani razem z nim, ale usłyszeliśmy te ciche słowa. - Pogorszy sprawę. - biegliśmy po schodach, żeby z nich nie spaść. Przemierzaliśmy korytarze i sale. Mijaliśmy uczniów. Aż wybiegliśmy na dwór, a tam... wielkie nic! Wozów nie było widać. Tylko światła gdzieś na skraju zakazanego lasu. Pan M tupnął nogą. 
- Chodź. - warknął do syna. Ten podszedł. Złapał go mocno za ramię i po chwili zniknęli. Właśnie przydarzyła się najgorsza rzecz w moim życiu. Teleportacja we wspomnieniach? To bardzo zły pomysł. Wylądowaliśmy w Dolinie Godryka. Byłem pewny, że to tu. I to w tym domu mieszka najlepszy przyjaciel David'a. James Potter. Blondas senior podszedł do drzwi i załomotał w nie parę razy. Otworzyła je pani Potter. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna przepchnął się i znalazł się w środku. Scorpius nadal stał na deszczu.
- Wejdź. - powiedziała do niego kobieta miłym głosem. Chłopak podreptał do drzwi, a my razem z nim. We czwórkę wbiliśmy na największą awanturę.
- Oskarżać mojego syna?! - z kąta wybiegła mała Lily i przytuliła się do matki. 
- Miałem ku temu powody...
- Ale oskarżyłeś też swojego. Ty się człowieku lecz! - złapał syna za rękę i odciągnął go. - Masz wycofać zarzuty. - dodał, kiedy byli już w drzwiach. Szli szybko, więc i nas zaczęli ciągnąć, ale już wiedziałem, że szykuję się awantura. Poczułem dotyk kolegi na ramieniu. 
- Zaraz znów się teleportujemy. - wzdrygnąłem się. - Zabrał mnie później na ciasto i gorącą czekoladę. Kupił mi też coś do miotły. Spadajmy stąd. - Uniósł się i zniknął. Ja rozejrzałem się i zobaczyłem, że szykują się do teleportacji. Szybko znalazłem się znów w pokoju.
~Alicja~
Zbliża się godzina dwudziesta druga, a ja mam dopiero trochę czasu. Musiałyśmy zaczekać, aż Rose pójdzie spać. Mary i Lauen siedziały na swoich łóżkach, które stał po obu moich stronach. Nathalie musiała już być w dormitorium, bo inaczej dostałaby szlaban, a Molly obiecała, że przyjdzie. Nie mogłyśmy dłużej czekać, więc zaczęłyśmy bez niej. Wyjęłam dziennik spod łóżka. Otworzyłam go i napisałam na pierwszej stronie elixirs. Na stronach zaczął pojawiać się tekst. Dotknęłam pierwszej strony, żeby sprawdzić jaką fakturę mają strony. I wtedy z dziennika wypłynęła jakaś ręka i złapała mój nadgarstek. Potem wpadłam do dziennika. A tam była tylko ciemność...
~*~
Hej kochani.
Przychodzę z 9!
Chcę tylko wam ogłosić, że
możecie głosować na mnie (lub nie na mnie) 
w konkursie na miniaturkę czerwca.
Z góry mówię, że zdaję sobie sprawę 
z "kilku" błędów. To tyle.
Tu macie link: To ja, link
Pa!
- A

środa, 10 czerwca 2015

One part #2

 Dawno obiecana miniaturka, na której tematykę głosowaliście w ankiecie. 

Bohaterowie:
Alicja Sims               Vanessa Clarke
Urodziłam się, żeby walczyć. Stałam się przegraną.

Rysowała kwiaty na ścianie swojego pokoju. Nie obchodziła ją kara, bo i tak został jej jeszcze tydzień. Nauczyciele udawali, że nie widzą jej zamyślenia. Każdemu było jej trochę szkoda. Lubili tę dziewczynę. Była zabawna, uśmiechnięta, lekko uszczypliwa, mądra i spostrzegawcza. A to wszystko zmieniło się w dwa miesiące. Dawna uśmiechnięta dziewczyna została starta na proch, a na jej miejsce weszła twarda i niemiła dziewczyna. Bo po co zawierać przyjaźnie, skoro i tak zostaną nam zabrane?, myślała. Ale wróćmy do tamtego czasu. Rysowała piękne kwiaty na lawendowej ścianie. Należała do domu powietrza, dlatego wszelkie dodatki były kolory fioletowego. Cicho otworzyły się drzwi, ale dziewczyna nawet nie spojrzała kto wchodzi. Była zbyt zajęta rysowaniem.
-Co ty robisz? Zniszczysz tapetę. - Powiedziała dziewczyna, która weszła do pokoju. - Wiem, że jesteś zdesperowana, ale może jeszcze da się coś zrobić... - W tym momencie Sims jej przerwała. Odwróciła wzrok od rysunku i spojrzała na przyjaciółkę. W jej ciemnych oczach nie było widać wesołych iskierek. Była tylko przerażająca ciemna pusta.
- Ale nie da się nic zrobić! - Krzyknęła histerycznie, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nie, nie teraz, teraz nie może płakać. Resztkami sił je powstrzymał i przetarł oczy. - Próbowałam prośbą, groźbą, płaczem i krzykiem. Nic nie działa. Moja matka mówi, że musimy wyjechać, że nie może znieść tego miejsca. - Powiedziała rozpaczliwie. - Proponowałam, że zostanę, ale na próżno. Chyba tylko ja nie znam powodu wyjazdu, bo wszyscy popierają mamę. - Dodała już spokojnie, ale po jej policzkach popłynęły łzy. Ona tylko siedziała i dawała im spływać po jej twarzy. Vanessa natychmiast wstała i usiadła na łóżku przyjaciółki. Mocno ją przytuliła. W jej oczach też zalśniły łzy, ale postanowiła być silna. Dla Ali.Siedziały tak przytulone przez długi czas. Może minęła minuta, może kwadrans, a może nawet parę godzin, gdy otworzyły się drzwi i weszły przez nie bliźniaczki Jamies. Bez wahania przyłączyły się do uścisku. Kiedy się puściły, okazało się, że Ali prawie wcale nie płakała. Jej  oczy były tylko zaczerwienione, a ślady po kilku łzach były już prawie nie widoczne.
- Nawet jeśli pojedziesz, nawet jeśli będziesz na drugim końcu świata, nadal będziemy o tobie myśleć w każdej minucie. - Powiedziała Anna, która była bardzo wrażliwa, ale i ona pozwoliła sobie tylko na kilka łez. - Jesteś naszą przyjaciółką. Należysz do kręgu powietrza, tak jak my wszystkie i nikt nam tego nigdy nie odbierze, bo to nasze i tylko nasze, Ali. Tylko nasze. - Szatynka uśmiechnęła się smutno do przyjaciółki. Ta odwzajemniła uśmiech.
- I nigdy nie pozwolimy wynieść twojego łóżka! - Zadeklarowała się Eli, która była zupełnym przeciwieństwem swojej bliźniaczki. Była twardą buntowniczką, która miała taki dar do podnoszenia na duchu, typu: Hej, jeśli nie spadniesz z tej wieży, to pamiętaj, co cię nie zabije, to cię wzmocni! Była jeszcze Vanessa. Przy obcych była niedostępna i nie uśmiechała się do nich. Najłatwiej było jej zachować powagę ze wszystkich dziewczyn. To na niej wzorowała się Ali, kiedy tworzyła nową, twardszą wersję siebie, Alicję. Sims darzyła ją największym zaufanie, z wzajemnością. Może to dlatego, że poznały się wcześniej, niż z bliźniaczkami albo to dlatego, że były takie inne. A może po prosty nie było na to zasady. Przez ostatni tydzień starały się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Nawet wymykały się do lasu podczas lekcji i tam spotykały się razem z dwoma przyjaciółmi - Caleb'em i Alex'em. Chodzili do szkoły czarodziejów i dlatego rzadko się widywali, ale znajdowali dla siebie czas. Sama historia jak się poznali jest dziwna, ale o tym kiedy indziej. Niestety, tydzień minął szybko. Nim Ali się spostrzegła, już wrzucała do walizki swoje rzeczy. Było jej przykro, bo żadnej z przyjaciółek nie było w pokoju. A nagle wpadła do niego Van.
- Choć ze mną. Muszę ci coś pokazać! - Powiedziała z rzadkim u niej entuzjazmem, więc Sims uznała, że to naprawdę coś ważnego i poszła z przyjaciółką. Ona zaprowadziła ją do lasu. Szły długo, a niebo powoli zaczęło ciemnieć. Kiedy Vanessa się zatrzymała było już całkiem ciemno. Ali się zdziwiła. Były przy drzewie Czterech Dróg. Chciała o coś zapytać, ale zza drzewa wyskoczyli jej przyjaciele. Wszyscy, Annabeth, Elizabeth, Caleb oraz Alex. Byli tu wszyscy. Alex zawsze był wesoły. Wymyślił nawet dla niej ksywkę, Ali Zombie. Caleb natomiast zawsze był czujny. Zwracał uwagę na wszystko wokoło. Rozmawiali przy drzewie długo, aż w końcu padali z nóg. Wtedy stanęli przy drzewie. Złapali się za ręce i stanęli wokół drzewa. Jak przyjaciele.
- Nawet jeśli nie będzie cię z nami to zawsze będziemy o tobie pamiętać. - Zaczęła Anna.
- Zawsze w nas będzie cząstka ciebie. Powal Hogwart na kolana swoją przebojowością. - Powiedziała krzepiąco Eliz.
- Będziemy cię pamiętać, kiedy będziemy patrzeć na to drzewo, drzewo naszej przyjaźni. - Dodał Caleb.
- Będziemy o tobie wspominać na każdym spotkaniu. - Odparła poważnie Van.
- I myśleć o tobie w każdej minucie. Jesteśmy pewni, że sobie poradzisz, Ali Zombie. - Uśmiechnął się Alex. Ali zamiast płakać, też się uśmiechnęła.
- A ja nigdy was nie zapomnę. I obiecuję, że Hogwart będzie leżał mi u stóp. - Powiedziała wojowniczo nasza bohaterka.
Kiedy dziewczyny wrócił do pokoju, Ali przemieniła swój kwiatowy rysunek w sześć róż. A na każdej widniało inne imię. Ali, Van, Anna, Eliz, Alex oraz Caleb. I tak się kończy moja historia w Salem. Proszę. To moja historia! Chcesz wiedzieć, dlaczego nie trafiłam do Slytherinu, choć według każdej zasady powinnam? Dlatego, że Tiara przydziału patrzy głębiej. Nikt nie rodzi się zły, złym dopiero się staje. A Tiara zajrzała w moje wspomnienia. Wspomnienia mojej ogromnej wierności wobec przyjaciół. Przyjaciół, o których myślę w każdej minucie. Przyjaciół, dla których zostawiłam resztę dobroci, choć reszta mnie zamieniła się w pył... I wtedy powstała nowa Alicja Sims. Alicja, nie Ali.

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 8

~James~
- To Albus Potter i Scorpius Malfoy. - uskarżył ojciec, a cała sala wstrzymała oddech. - Zrobili to razem! - mój brat wyglądał na przerażonego, a Malfoy na wściekłego.
- Super... - mruknąłem, a Rose i David spojrzeli na mnie. Odszukałem Alicję. Myślała nad czymś i to mocno. Potem spojrzała na Albusa, który siedział niedaleko niej i zrobiła coś niesamowitego. Wysunęła się troszeczkę i dotknęła dyskretnie jego ramię. Jego przerażenie od razu zmalało. Uspokoił się i normalnie słuchał ojca, który jeszcze pierdolił jakieś głupoty. O co chodzi? Ten gest został zauważony nie tylko przez mnie. Patrzyła na nią Hana, David i Damon, ten głupi Ślizgon. Skąd się znają? A może to tylko przypadek.
~Albus~
O cholera! To nie ja. Co ten idiota  naopowiadał kiedy był mną. Nagle poczułem czyjś dotyk i nienaturalnie szybko się uspokoiłem i wtedy napłynęły wspomnienia.
Flashback
- James! Albus! - wołał nas ojciec, a my szybko przybiegliśmy - Chcecie pograć w Quiddich'a? - wyciągnął zza pleców trzy miotły. Krzyknęliśmy z radości tak głośno, że przerażona mama wybiegła z domu. Na nasz widok się uśmiechnęła. 
- Też gram. - pobiegła po swoją miotłę - To ja z kim? 
- Ja z tatą! - krzyknął James - Wygramy! - zwrócił się tym razem do niego.
- Nigdy nie lekceważ przeciwnika. - zwróciła się do niego matka. Byłem trochę zawiedziony, ale stwierdziłem, że trudno. Nie chciałem zrobić przykrości matce. Po chili zaczęliśmy grać. James miał kafla, ale mama mu go przechwyciła i strzeliła gola. Potem zdobył go ojciec, ale mama mu go odebrała i podała do mnie. James myślał, że łatwo odbierze mi piłkę. Kiedy leciał w moją stronę zrobiłem szybki unik, a on trafił w powietrze i prawie spadł z miotły. Korzystając z ich nieuwagi wbiłem gola. Ostatecznie mama złapała znicza i wynik był: 260 dla nas, a 190 dla nich. 
- Nigdy nie lekceważ przeciwnika, James. Nigdy. - usłyszałem jak szepcze mu matka.
Ktoś mnie zlekceważył. Ja jeszcze odkryję o kogo chodzi. Sam czy nie. Ojciec wróci taki jak był. Nawet nie dla mnie, nawet nie dla James'a. Dla mamy. Dla Lily. Spojrzałem na brata. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i mówiły: Uratujemy rodzinę.
~Alicja~
Ściskałam w dłoni list, który dała mi mama. Udało mi się użyć dotyku uspokajającego. Sukces! Stwierdziłam, że przeczytam go jeszcze raz.
Kochana Ali!
Wiesz co się dowiedziałam? Że moja matka była elfem. Szkoda, że wcześniej tego nie wiedziałam, ale na pewno nie powiedziałaby mi tego, kiedy miałam sześć lat. Pewnie chciałaby widzieć teraz nasze miny. Wracając do tematu, płynie w tobie 1/4 krwi elfa. Twoje moce będą słabe, ale na pewno nie spostrzegłaś się, że ich używasz. Będziesz mogła uspokajać dotykiem, troszeczkę kontrolować pogodę oraz leczyć. Szkoda, że nie jesteśmy krwi czystej, bo wtedy mogłybyśmy zajmować się żywiołami. Cóż, mam nadzieję, że nie długo normalnie porozmawiamy. Buziaki! - M
Czyli i tak jest dobrze... ale ja kontroluję żywioł. Nie widziałam innego wyjaśnienia na to co robię. Jestem elfem! Ciekawe, czy taki Legolas żył naprawdę? I czy istnieją takie wioski, i czy naprawdę są nieśmiertelne, i czy mają swój język albo mają szpiczaste uszy. Cholera, zamieniam się w Lauren. A tamto drugie sprawdzę później. Oczywiście zapytam wujka Google. Teraz muszę schować list. Nie powiem o tym. Mój sekret. List schowałam w poszewkę. Zawsze chowałam tam słodycze przed Maddie i Ian'em.
~James~
- Wydawało mi się, czy Alicja zrobiła coś z twoim bratem? - zapytał David, kiedy byliśmy w pokoju. Kiwnąłem tylko głową. - Jak? - a skąd mam wiedzieć?! Zmusiłem się do uprzejmości.
- Szczerze? Sam chciałbym wiedzieć. Może po prostu zapytam?
- Tak. Hej, wiem, że mnie nie nienawidzisz, ale może powiesz co do cholery zrobiłaś z moim bratem? - spojrzał na mnie i obaj się roześmialiśmy
- Damon też to widział. - David nagle zamarł - Ale to była mina... takiego podziwu...
- Podziwu? On i podziwianie kogoś? Chyba go pomyliłeś z kimś. Jak myślisz, co z tym zrobi?
- Pójdź i sam go zapytaj. Hej Damon. Czemu gapiłeś się na Alicję? Widziałeś coś nieprawdopodobnego. Coś takiego jak ten mugolski Intlernet? - znów wybuchliśmy śmiechem.
- Co takie śmieszne? Też się pośmieję! - do pokoju wpadła Rose, a my zamilkliśmy. Dziewczyna patrzyła na nas. - Co jest takie śmieszne? - zadała ponownie pytanie. Tym razem ostrzej.
- Mina Damon'a, kiedy dowiedział się, że zrobił to Malfoy, a on nie miał żadnego w tym udziału. - odpowiedział poważnie przyjaciel, a za chwilę wybuchliśmy śmiechem.
- Wyobrażam to sobie. - mówiła pomiędzy salwami śmiechu. Naprawdę uwielbiam Davida za jego zaradność.
~.~
- Kiedy mówiłam, że Rose Wesley jest na to za mądra i grzeczna, nie myślałam, że oskarżysz o to swojego syna! - wykrzyknęła Minerwa. Harry przerwał pakowanie się i spojrzał na kobietę.
- Myślisz, że była to łatwa decyzja? - powiedział spokojnie - Ale wiem, że to nie jego wina. Namówił go syn Malfoy'a.
- A właśnie. Czyś ty oszalał?! Przecież Dracon przewróci cały świat magii. Kiedy się o tym dowie będzie chciał zniszczyć ciebie i twoją rodzinę! - upomniała byłego ucznia - Odwołaj decyzję.
- Nie! Żadne z nas nie chce tu dłużej siedzieć. - wykrzyknął auror i powrócił do pakowania - A z tą fretką sobie poradzę. Nie raz z nim wygrałem. - powiedział zuchwale, a kobieta pokręciła głową. Po chwili uśmiechnęła się zwycięsko. - Co? - zapytał, a jego była nauczycielka wyciągnęła różdżkę i transmutowała go w osła.
- Jesteś tak uparty, Potter. Tak uparty. - odwróciła się, kiedy była w drzwiach - Spokorniej. Dla rodziny. - powiedziała z czymś w rodzaju troski i wyszła.
~Lauren~
- Musicie mi pomóc. To ważne. - przekonywałam dziewczyny, żeby pomogły mi śledzić pana Potter'a. Nathalie się ze mną zgadzała. W końcu to ona podsłuchała rozmowę, ale Mary Kate miała wątpliwości i nie chciała ustąpić. Ali nie było w pokoju. Znów gdzieś zniknęła, ale mam nadzieję, że pomoże mi następnym razem.
- To szef aurorów. Ten, który pokonał Czarnego Pana. Co to dla niego, żeby zobaczyć trzy małe czarownice, które go śledzą? - powtórzyła blondynka. Westchnęłam i usiadłam na łóżku. Byłam naprzeciwko niej.
- Musimy pomóc. Przyjaźnię się z James'em od pieluch i nie mogę od tak patrzeć jak jego rodzina się rozpada. Jestem mu to winna. - czułam, że zaszkliły mi się oczy - Proszę... - powiedziała płaczliwie. Przyjaciółka mnie przytuliła, a zaraz dołączyła do nas Nath.
- Dobra. Chodźcie. - ustąpiła blondynka. Wyszłyśmy z dormitorium i skierowałyśmy się do pokojów gościnnych. Tata mi kiedyś mówił gdzie one są, więc ja prowadziłam. Simpson niestety nadal nie pozbyła się swoich obaw i ciągle się oglądała. Carter uważała, żeby przypadkiem nie stanąć głośno, a ja żeby nie zgubić drogi. W końcu doszłyśmy na trzecie piętro. Mieścił się tam obraz pewnych czarodziejów. Uściślając trojga. Lepiej znanych jako Złote trio. Coś świta? Tak stał tam Harry Potter, Hermiona Granger oraz Ron Wesley.
- Teraz trzeba tylko wypowiedzieć hasło. - odwróciłam się do przyjaciółek - Jakieś pomysły? - przez następne pół godziny wyczerpałyśmy zapas możliwych haseł.
- Możemy wracać? - jęknęła Mary - Robię się głodna. Mamy w pokoju jakieś czekoladowe żaby? - i w tym momencie obraz uskoczył. Uradowana podskoczyłam.
- Mary Kate Simspson, jesteś geniuszem. - wyszeptała Nathalie, a blondynka kiwnęła głową. Weszłyśmy do salonu, który miał chyba robić za Pokój Wspólny. Niestety nie było tam takiego samego układu. Było siedem schodów i każde chyba prowadziło do przynajmniej jednego pokoju dla gości. Rozejrzałam się po pokoju, a nagle z góry usłyszałyśmy podniesione głosy.
- To chyba on. Ale z kim on jest? - brązowowłosa spojrzała na schody, które prowadziły do jego pokoju.
- Nie wiem. - odpowiedziała jej nasza przyjaciółka. Ja się nie odzywałam. Tylko stałam tam, a potem rzuciłam się biegiem, żeby tam dotrzeć. Dziewczyny oczywiście za mną. Schody były drewniane i utrzymane w świetnym stanie, więc nie skrzypiały. Zatrzymałam się gwałtownie, ale Krukonka,która biegła za mną, wpadła na mnie i prawie spadła ze schodów. Na szczęście Mary złapała ją za ramię i nie pozwoliła upaść. Drzwi do dormitorium "wielkiego Harry'ego Potter'a" były otwarte. Chciałam podejść bliżej, ale przytrzymała mnie Mary.
- Tam jest lustro. - syknęła. Dopiero teraz przyjrzałam się otoczeniu. Miała rację. - Zobaczą nas, jeśli podejdziemy bliżej. - Carter kiwnęła głową. Stanęłyśmy jak bliżej się dało i przysłuchiwałyśmy się rozmowie. Była z nim dyrektorka, która w pewnym momencie rzuciła na niego jakiś czar. Szybko schowałyśmy się za szafą, która stała na korytarzu. McGonagall opuściła pomieszczenie i dumna zeszła na dół. Kiedy wychodziłam z kryjówki, potknęłam się i runęłam jak długa. Nie uszło to uwadze osła-aurora, który pięć sekund później zamienił się znów w człowieka. W tym czasie dziewczyny pomogły mi wstać i byłyśmy już u stóp schodów. Mary, która była tym razem pierwsza, popędziła do wyjścia i dosłownie przeskoczyłyśmy wyjście. W tym czasie Chłopiec, który przeżył zwoływał innych. Wyskoczyłam ostatnia i zamknęłam portret. To ich choć trochę spowolni. Dziewczyny biegły w tym czasie dalej. Byłam od nich wyższa jakieś pięć-dziesięć centymetrów wyższa i bardziej wysportowana, więc bez problemu je dogoniłam. Słyszałam pościg za nami. Chyba nas jeszcze nie zauważyli. W pewnym momencie zgubiłyśmy ich. Blondynka, która nadal była na przodzie, odwróciła głowę, a zaraz potem na kogoś wpadła, Nath na nią, a na nie wszystkie.
~Alicja~
Wyszłam na kolejne spotkanie z Damon'em. Chcę mu powiedzieć o dzienniku. Weszłam do Pokoju Życzeń. Już tam był. I był wściekły. Czemu mam w związku z tym złe przeczucia?
- Co to miało być? - wysyczał. Spojrzałam na niego zdziwionym wzrokiem. - To co zrobiłaś z tym małym Potter'em. I nie udawaj głupiej, bo widziałem i nie tylko ja. - miałam rację. Nie spodobało mi się to. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na niego.
- Nie muszę ci mówić! To, że mamy wspólny cel nie oznacza, że mamy się dzielić wszystkim co się dzieje w naszym życiu! - wykrzyknęłam. Odchrząknął urażony.
- Próbuję tobie pomóc. Musimy sobie ufać jeśli chcemy być drużyną! - tym razem on krzyknął - Jeśli nie chcesz to poradzę sobie sam! - zabolało.
- Okey! Ja potrafię sama sobie radzić. Mam wszystko czego mi potrzeba! - wrzasnęłam i machnęłam dziennikiem. Zostawiłam go zaskoczonego. Wkurzona szłam korytarzem, gdy nagle ktoś na mnie wpadł. Chciałam na tego kogoś nawrzeszczeć, ale okazało się, że to nie jedna osoba, a trzy. I że są to moje przyjaciółki.
- Ali! - pisnęła blondi - Musisz nam pomóc. On nas goni. - szybko podniosłyśmy się z podłogi.
- Kto? - zapytałam i nie ruszyłam się z miejsca.
- Nie ma czasu na pytania! - syknęła Thomas i mnie przekonała. Trzeba bronić swoich.
- Tędy. - powiedziałam i zaczęłam biec, a one za mną. Prowadziłam je do pokoju życzeń i błagałam przy tym, żeby Smith już go opuścił. Dotarłam jako pierwsza i zaczęłam szybko krążyć wzdłuż ściany. Dziewczyny pojawiły się tuż po mnie.
- Co robisz, Ali? - zapytała Nathalie. Zignorowałam ją i skoncentrowałam się na powtarzaniu "bezpieczne miejsce". Usłyszałyśmy głośne kroki i jakieś głosy. Przerażona Lauren wychyliła głowę.
- Szybciej. - szepnęła. Ostatni raz. Dam radę. Mary i Nath też spanikowały, ale ja nie. Adrenalina nie pozwalała mi się poddać. Muszę to zrobić dla moich przyjaciółek. Muszę...
- Mówiłam, że to zły pomysł. - odezwała się z wyrzutem blondynka. Mulatka zignorowała ją i nadal patrzyła się na korytarz, Skończyłam i pojawiły się drzwi. Nathalie, która jako jedyna obserwowała co robię, zamurowało. Jęknęła bezwładnie.
- Co? - zapytała Simpson zanim obróciła głowę.
- Idziemy! - powiedziałam i wszystkie wbiegłyśmy do pomieszczenia. Nic w nim nie było. Tylko biel, biel i biel. Oślepiająca biel. Spojrzałyśmy po sobie. Wszystkie zdziwione i przerażone. Mnie też opuściła pewność siebie. Obraz pojawił się dopiero, kiedy zniknęły drzwi od tamtej strony. Byłyśmy na łące*. Na łące, którą dobrze znałam. W tle słychać było szum stawu, a po trzech stronach łąki rozciągał się las. Z czwartej strony była droga, na której stałyśmy.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała zdezorientowana Carter, która jako pierwsze odzyskała głos. Simpson tylko pokręciła głową, a Thomas wydała z siebie ciche "nie wiem".
- Na łące. Koło domu moich dziadków. Dom stoi za lasem. To miejsce jest jakieś pół godziny drogi od mojego rodzinnego miasta. - wytłumaczyłam po dłuższej chwili. Nie patrzyłam na nie, ale jestem pewna, że wymieniły zdezorientowane spojrzenia. Tęskniłam za tym miejscem. Nie myśląc długo, po prostu weszłam w długą trawę, która sięgała mi ponad kolana. Mary poszła za mną i po chwili poczułam jej rękę na ramieniu.
- Wiem, że tęsknisz za tym miejscem. - szepnęła mi na ucho. Dziewczyny tego nie słyszały. A potem po prostu mnie przytuliła. Nie lubiłam tego, ale dziś zrobię wyjątek. Po chwili objęły nas także pozostałe dziewczyny. Dopiero teraz poczułam ich więź. Mimo, że jestem tu dopiero tydzień. Miło jest tak spędzać niedzielne popołudnie. I teraz wiem, że im ufam. Po prostu wiem. I teraz zadecydowałam, Potrzebuję przyjaciół, a przyjaciele sobie pomagają w każdej chwili.
- Chcę wam coś pokazać. - powiedziałam gdy mnie puściły. Usiadłyśmy na kocu, który znalazł się obok nas. Mulatka przyznała się, że o nim pomyślała. Wyjęłam z torby Mapę Huncwotów i dziennik naszej szalonej profesorki.
- Co to jest? - zapytała Simpson, która oglądała akurat mapę.
- To Mapa Huncwotów. - wzięłam ją od niej i wyciągnęłam różdżkę. - Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - i położyłam ją na środku. Dziewczyny otworzyły usta ze zdziwienia, kiedy zaczęły pojawiać się linie i kreski. Wytłumaczyłam im wszystko i odpowiedziałam na zadane mi pytania. Lauren wkurzyła się, kiedy dowiedziała się, że James nic nie powiedział jej o mapie. Myślę, że próbowała tym ukryć smutek, że przyjaciel jej o niej nie powiedział.
- To teraz czas na dziennik. - stwierdziła Krukonka i mi go podała. - Czyj on jest? - Westchnęłam i otworzyłam, żeby zobaczyć, czy na pewni nic nie ma. Nadal pusto. Westchnęłam jeszcze raz. Nie mogę się teraz wycofać. Już zaczęłam.
- Ali, czyj on jest? - zapytała zaniepokojona blondynka. Spojrzałam przed sienie, tak żeby unikać ich wzroku. Czy ja się bałam?
- Spokojnie. Możesz nam zaufać. - Lauren powiedziała to niepodobnym do niej poważnym głosem. Poczułam jej rękę na ramieniu. - Dalej. - powiedział zachęcająco i uśmiechnęła się delikatnie.
- Ja go ukradłam. - na twarzach dziewczyn pojawił się chwilowy szok, ale rekordowo szybko go opanowały. Mary położyła rękę na moim drugim ramieniu. Wiedziałam, że następne informacja zaskoczy ich jeszcze bardziej. - Ukradłam go pani Bennet. - nie myliłam się. Gryffindor otrzymuje pięć punktów! - Ja... ona jest z Salem i... to dziwne, że tu uczy, bo na pewno... mogłaby w Salem. - wydukałam. Nie zwracałam uwagi na reakcję dziewczyn. Tylko leciałam dalej. - Jej gabinet był otwarty, więc... - nie mogła z kończyć. Dopiero teraz dotarło do mnie co zrobiłam...
-Więc go wzięłaś. - dokończyła za mnie Simpson i byłam jej za to wdzięczna. Kiwnęłam głową.
- Ale nic nie ma. Jest pusty. Próbowałam go rozszyfrować. I nic. Zero reakcji. - to powiedziałam już pewniej. Dziewczyny przyjęły to dobrze. Po prostu już je uwielbiam!
- Nikomu nie powiemy. - zapewniła mnie Lauren. Uśmiechnęłam się do niej.
- Ufasz mi? - z zamyśleń wyrwała się Nathalie. Kiwnęłam głową, ale musiałam zapytać.
- Czemu pytasz. - Mania i Livvi wymieniły zdziwione spojrzenia.
- Bo wiem kto może na pomóc z dziennikiem. Musisz się tylko zgodzić, żeby pokazać to tej osobie.

* - Takie miejsce naprawdę istnieje
~*~
Witajcie kochani!
Nie było mnie tu jakiś czas, więc dzisiaj dwa rozdziały
(tu i na drugim blogu)
Jak tam wasze reakcje po przeczytaniu?
Mam nadzieję, że teraz wiecie kto gdzie opowiada.
Dedykuję go Ruby Vine
Pa pa! 
- A