MUZYKA
"Tylko miłość łączy serca"
~*~
"Tylko miłość łączy serca"
~*~
Jak najszybciej wyleciałam z Wielkiej Sali i pobiegłam do dormitorium. Otworzyłam moją walizkę i wyjęłam z niej potrzebne rzeczy. Zaklęciem zamknęłam drzwi i rozłożyłam świece, które zapaliłam również czarem. Po chwili okna same się zasłoniły, a pokój był oświetlony tylko przez świece. Zaczęłam szeptać formułkę. Uda się, czy nie? Tylko raz widziałam jak robi tak Maddie, ale ona była wtedy na czwartym roku. Wsypałam do kociołka więcej składników. Przeniosłam też do niego płomyczek ognia. Dalej... kolejny żywioł. Skoncentrowałam się teraz na wodzie. Myślałam o jeziorze. Więcej koncentracji, dalej. W pewnym momencie ogień zamienił się w wodę i teraz on oświetlał pokój. Dodałam kolejny składnik i przeniosłam kroplę wody do mikstury. Ziemia. Pomyślałam o lasach i łąkach. Nie mogłam zadziałać przez jakieś dziesięć minut, dopiero po tym czasie krople wody zmieniły się w kryształki ziemi. Mocno skoncentrowana dodałam je do kociołka, a teraz najtrudniejsze. Złapać żywioł powietrza na trzecim roku. Prawie nie do zrobienia. Totalne skoncentrowanie na wszystkim co związane z powietrzem. Nagle zawiał bardzo mocny wiatr. Bardzo silny. Uchyliłam oczy. Wokół mnie widać było białe i szare smugi powietrza. Leciałam dalej. Udało mi się złapać trochę tlenu! Wrzuciłam go do roztworu, wyszeptałam szybkie zaklęcie i wlałam eliksir do czterech fiolek. Muszę ich znaleźć!
Dominique zastałam w Pokoju Wspólnym. Pakowała ostanie rzeczy do torby. Była sama.
- Wypił to dokładnie przed przesłuchaniem. - powiedziałam na jednym wdechu i opadłam na fotel. Prawie zabiłam się na tych schodach.
- Co to? - zapytała i przyjrzała się temu dokładnie - Powiedz.
- Dzięki temu nie odkryją, że kłamiesz. - zmarszczyła brwi - Wtedy co byliśmy i prawie złapali mnie aurorzy. Zaufaj mi.
- Dobrze. - szepnęła i schowała fiolkę do torby.
- A tak w ogóle to lekcji dzisiaj nie będzie.
- Wiem, ale mam korki z eliksirów. Z takim przystojniakiem z ostatniej klasy. - uśmiechnęła się. Była tym taka szczęśliwa. O taką małą rzeczą.
- Widziałaś gdzieś Teddy'ego lub Victorie. - przypomniałam sobie nagle
- Szli na błonia. - pobiegłam w tamtą stronę. Z moją słabą kondycją, padałam na twarz na parterze. Jeszcze przez błonia. Otworzyłam drzwi i wybiegłam. Rozkoszowałam się chłodnym, porannym, wrześniowym powietrzem. Słońce oświetlało mi twarz, a wiatr delikatnie ją muskał. Oni stali przy jeziorze. Kłócili się. Niezręcznie było im przerwać, ale musiałam. Dałam im fiolki i wszystko wytłumaczyłam. Vic była dla mnie super miła, to pewnie dlatego, że złość wyładowała na Lupinie. Biedny chłopak.
- Nie uwierzycie co usłyszałam. - szepnęła Nathalie - Miałam omówić z McGonagall wyjazd na jakiś czas do domu. Chciałam zapukać, ale usłyszałam podniesione głosy. Przyłożyłam ucho do ściany...
- Uuu... panna Carter robi się niegrzeczna. -zażartowała Ran, na co Krukonka spojrzała na nią ze zdenerwowaniem. Blondynka powstrzymała się od reakcji. Ale w duchu się śmiała.
- Tak, podsłuchiwałam. - wykrztusiła zła Carter - Ona kłóciła się z ojcem James'a. Mówili o tym, jak Potter'em zapanowała sława. Jaki jest udawany. A potem, kiedy wyszedł, słyszałam rozmowę z portretem. Nie jestem pewna, ale to chyba był Severus Snape. Jessica* mówiła, że nauczał eliksirów.
- Jak go rozpoznałaś? - zapytała Mania i usiadła na łóżku.
- Mówił, tak jak go opisywała. Tonem pełnym żalu, miłości, niespełnienia.
- To nie jest dowód. - stwierdziła Livvi. Krukonka odrzuciła włosy.
- Super. W takim razie sama coś z tym zrobię. - powiedziała i podeszła do drzwi
- Zaczekaj. - krzyknęła blondynka - Pomożemy ci. - Ren skinęła głową. Problem rozwiązany?
Dominique zastałam w Pokoju Wspólnym. Pakowała ostanie rzeczy do torby. Była sama.
- Wypił to dokładnie przed przesłuchaniem. - powiedziałam na jednym wdechu i opadłam na fotel. Prawie zabiłam się na tych schodach.
- Co to? - zapytała i przyjrzała się temu dokładnie - Powiedz.
- Dzięki temu nie odkryją, że kłamiesz. - zmarszczyła brwi - Wtedy co byliśmy i prawie złapali mnie aurorzy. Zaufaj mi.
- Dobrze. - szepnęła i schowała fiolkę do torby.
- A tak w ogóle to lekcji dzisiaj nie będzie.
- Wiem, ale mam korki z eliksirów. Z takim przystojniakiem z ostatniej klasy. - uśmiechnęła się. Była tym taka szczęśliwa. O taką małą rzeczą.
- Widziałaś gdzieś Teddy'ego lub Victorie. - przypomniałam sobie nagle
- Szli na błonia. - pobiegłam w tamtą stronę. Z moją słabą kondycją, padałam na twarz na parterze. Jeszcze przez błonia. Otworzyłam drzwi i wybiegłam. Rozkoszowałam się chłodnym, porannym, wrześniowym powietrzem. Słońce oświetlało mi twarz, a wiatr delikatnie ją muskał. Oni stali przy jeziorze. Kłócili się. Niezręcznie było im przerwać, ale musiałam. Dałam im fiolki i wszystko wytłumaczyłam. Vic była dla mnie super miła, to pewnie dlatego, że złość wyładowała na Lupinie. Biedny chłopak.
~.~
Mary i Lauren wróciły do dormitorium, ale tam też jej nie znalazły. Był tak ktoś inny.- Nie uwierzycie co usłyszałam. - szepnęła Nathalie - Miałam omówić z McGonagall wyjazd na jakiś czas do domu. Chciałam zapukać, ale usłyszałam podniesione głosy. Przyłożyłam ucho do ściany...
- Uuu... panna Carter robi się niegrzeczna. -zażartowała Ran, na co Krukonka spojrzała na nią ze zdenerwowaniem. Blondynka powstrzymała się od reakcji. Ale w duchu się śmiała.
- Tak, podsłuchiwałam. - wykrztusiła zła Carter - Ona kłóciła się z ojcem James'a. Mówili o tym, jak Potter'em zapanowała sława. Jaki jest udawany. A potem, kiedy wyszedł, słyszałam rozmowę z portretem. Nie jestem pewna, ale to chyba był Severus Snape. Jessica* mówiła, że nauczał eliksirów.
- Jak go rozpoznałaś? - zapytała Mania i usiadła na łóżku.
- Mówił, tak jak go opisywała. Tonem pełnym żalu, miłości, niespełnienia.
- To nie jest dowód. - stwierdziła Livvi. Krukonka odrzuciła włosy.
- Super. W takim razie sama coś z tym zrobię. - powiedziała i podeszła do drzwi
- Zaczekaj. - krzyknęła blondynka - Pomożemy ci. - Ren skinęła głową. Problem rozwiązany?
~.~
O godzinie dziesiątej wszyscy stawiliśmy się na przesłuchaniu. Lauren, Mary i ja czekałyśmy w kolejce, żeby dowiedzieć się, w której sali mamy być.
- Sims Alicja. - powiedziałam do jednej z aurorek, która miała listę.
- Sala do eliksirów. Masz numerek 47 w kolejce. - powiedziała i podała mi jakiś kwitek. Dalej była blondynka, która dostała numerek 46 (alfabetycznie - autorka). Niestety, Thomas była w następnej grupie. Zawiedziona podreptała do sali transmutacji. Zobaczyłam Damon'a, który dostał numerek 48. Jesteśmy w tej samej grupie, może uda nam się chociaż zamienić słówko o paru rzeczach. Razem z przyjaciółką udałyśmy się do lochów. Tak w ciasnym korytarzu. Stały tłumy uczniów. Żeby utrudnić nam przejście, postawili ławki, które i przy okrągłych zakrętach sprawdzały się średnio. Znalazłyśmy jakieś miejsca przy innych z trzecich klas. O cholera! Tam idą David i Potter. Jeszcze gorzej, idą tu!
- Możemy chwilę porozmawiać? - zapytał czarnowłosy. Spojrzałam na niego, ale się zgodziłam. Miałam mu ochotę przywalić. - Ja nie chciałem cię zranić, zrozum Rose...
- Rose? - przerwałam mu - Przestań w końcu zwalać wszystko na Rose. Bo to tylko twoja wina. - chciał coś powiedzieć, ale mu nie dałam - A synuś "Złotego chłopca", nie umie okazywać ani trochę pokory.
- Nie rozumiesz, Rose... - znów mu przerwałam. Nie mogę, jak możne być takim bucem?!
- Co, może Rose chciała, żebyś mnie śledził. - skamieniał, a ja leciałam dalej - Mówi ci też kiedy masz iść się wysrać? - chciałam już iść, ale coś mi się przypomniało - O, nie pytaj o mapę, bo pewnie jeszcze żarzy się w kominku. - uśmiechnęłam się wrednie i wróciłam do przyjaciółki. McKonley patrzył na to zszokowany, a ja tryumfowałam. Blondynka uśmiechała się z podziwem. Kątem oka zauważyłam, jak Damon pada ze śmiechu. Stał z jakąś Ślizgonką. Chyba ma na imię Roxanne. Kiedy zauważył, że na niego patrzę, puścił mi oko. Uśmiechnęłam się. Cholera, co ja robię? Nigdy w życiu bym się do niego nie odezwała gdyby nie "konieczne sprzymierzę". Tych dwóch palantów zniknęło mi z oczu, ale za to pojawił się Albus, który rozmawiał z Scorpiusem Malfoyem? I wyglądali jak kumple. Świat się wali. Inni z tych dwóch domów też to chyba zauważyli i patrzyli się na to ze zdziwieniem. Mania też spojrzała na mnie znacząco. Co się dzieje?
Grałam w karty z Damon'em. Nudziło mnie to, ale co mamy robić? Nasze numerki są daleko... dopiero weszła piątka. A ja mam pięćdziesiąt coś. Super...
- Twoja kolej. - mruknął. Wyłożyłam kartę i skoncentrowałam się na nim. Był naprawdę ładny. Ciemne kosmyki opadały mu na twarz, a uśmiech zwycięstwa pociągał każdą dziewczynę. Ale nie powinien mnie. Jestem inna, ale w sumie... Moja rodzina by go zaakceptowała. Stop! Nie mogę. Po co mi miłość? Jestem dumną Ślizgonką, która odziedziczy piękny pałac na Wzgórzach Salazara**. Po protu żyć, nie umierać.
Siedziałam pod ścianą i patrzyłam na Hanę z zaciętą miną. Nie wiem czemu suce nie przywaliłam. Siedziała tam sobie spokojnie, uśmiechała się sztucznie i rozmawiała z Luisem Kerry. Biedny chłopak, chyba suka owinęła go sobie wokół palca. Dobrze, że nie ma tu Jus, jeszcze by coś palnęła i byłyby kolejne kłopoty.
- Numer szósty. - krzyknęła jakaś kobieta, a ja podniosłam się z miejsca i weszłam do sali zaklęć. Po drodze spojrzałam na tablicę. Przesłuchujący: Peter Blane, Hermiona Wesley. Wszystkie ławki zostały odsunięte pod ścianę. Był tylko stoli, który stał pomiędzy trzema krzesłami. Usiadłam na jednym i spojrzałam na uśmiechniętą kobietę oraz na faceta, który wyglądał na dupka.
- Nazywasz się Victoria Diana Grey? - zapytała przesłodzonym głosem. Kiwnęłam głową. - Chcemy ci zadać tylko kilka pytań. - tym razem nie zdążyłam kiwnąć głową, bo zaczęła gadać - Co robiłaś w czasie, kiedy były te włamania.
- Spałam w dormitorium. Sen jest potrzebny dla urody. - uśmiechnęła się sztucznie
- Tak... Ale jesteś pewna, że nic nie zrobiłaś. Może lunatykowałaś?
- A co miałabym tam robić? Jeśli tylko poproszę tatuś kupi mi wszystko. Po co miałabym mu się narażać?! - zapytałam po ślizgońsku.
- Nie. - odpowiedziałam zdecydowanie. Kobiety spojrzały po sobie.
- A może wiesz kto tam był.
- A niby skąd? To wy staliście na straży. Wy powinniście wiedzieć. - stwierdziłam i wyszłam
- Pani Bennet. Mogłaby pani zawołać dyrektorkę? - mamo naprawdę cię kocham! Uratowałaś mi tyłek! Profesorka kiwnęła głową i wyszła. Mama też, a ja uciekłam z nadzieją, że nie zostawiłam śladów.
- Potter! Przecież to niedorzeczne! Nie wierzę, że to ona. Twoje ego całkiem zaślepiło ci oczy! - krzyknęła dyrektorka.
- Och, Minerwo! Byłaś surowa i z głową, ale teraz myślę, że jesteś miękka. A tyle dowodów nie kłamie. - chwycił jeden z fałszoskpów i rzucił nim o ziemię. Czemu się tak zachowywali? Stałem jak słup soli i słuchałem wszystkiego. Nie mogłem wierzyć, ale słowa leciały jak błyskawice,
- Gdyby cię widziała teraz rodzina...
- Mam ich gdzieś! - słowa bolały - Obchodzi mnie tylko sława! Tylko! - nie mogłem tak dłużej. Wsunąłem się cicho, a oni mnie nie zauważyli.
- Miło wiedzieć. Tato? Nie, nie jesteś moim ojcem. Jesteś zaślepionym sławą idiotą! - krzyknąłem, a on osłupiał.
- James... - nie słuchałem, go tylko wybiegłem z sali. Chwilę mnie gonił, ale go zgubiłem. Zatrzymałem się przy jakiś drzwiach. Były zaryglowane. Otworzyłem je, a w środku ujrzałem Albus'a. Co tu robił i ile tu siedział?
- James! Jak się cieszę, że cię widzę! - krzyknął brat - Już po przesłuchaniu? Zamknęli mnie tu rano. Słyszałem Malfoy'a. - przytulił się do mnie, ale ja go odepchnąłem. To nie było teraz ważne.
- Nie byłeś na przesłuchaniu? - kiwnął głową - Więc to nie ty spędziłeś prawie cały czas z blond ropuchą? - zrobił wielkie oczy
- C-co??? - wykrztusił. Opowiedziałem mu całą historię. Przesłuchanie, "jego" i Scorpius'a, ojca. - Przykro mi, co teraz zrobimy?
- Nie wiem. Ale na pewno nie zostanę. Krzyczeli też coś o cioci Hermionie, więc tam też nie pójdę. Zamieszkam u Georga albo Davida, albo na ulicy. - zadawał jeszcze pytania, ale nie miałem ochoty odpowiadać. Wysłałem go do McGonagall, żeby jej zgłosić tę historię ze schowkiem, a sam powlekłem się na błonia. Na pomoście siedziała Rose (Davis). Przysiąść się, czy nie? Podszedłem i usiadłem obok niej. Uśmiechnęła się na przywitanie.
- Co się stało? - zapytała. Chyba nie tylko ja miałem ciężki dzień. Wyglądała na smutną i zmęczoną.
- Ojciec... - westchnąłem - Albus... - i opowiedziałem jej całą historię. Rose słuchała mnie z uwagą. Mimo, że wydawała się nieprzyjemna, to była świetną przyjaciółką. - A tobie? - spuściła wzrok.
- Mama... znów przyczepiła się, że nie jestem taka jak Bella. - spuściła głowę, a ja wiedziałem, że płacze. Objąłem ją ramieniem. Nie jak dziewczynę, jak przyjaciółkę. Wtuliła się w nie. I tak siedzieliśmy. Tak jak przyjaciele - porozumiewaliśmy się bez słów.
- Moi drodzy! - zaczął - Wiem kto za tym stoi! Sprawcą jest...
* - wysłana z Ministerstwa, żeby porozmawiać o magii z rodziną Carter
** - magiczna wioska
~.~
Cholera. Mam wątpliwości, czy to był dobry plan. Odrzuciłam moje rude włosy do tyłu. Naszczęście nie muszę patrzeć na tę krzywą mordę Hany Joles. Biedna Victoria, chociaż dobrze, że w domu wychowali ją na spokojną i zdyscyplinowaną. Ale przy tej suce, to nikt się powstrzyma. Każdy chce jej dać w twarz. I teraz mam poczucie winy, że to przeze mnie zerwali albo zerwą. Jedna głupia rzecz. Głupie zdjęcie. Jedna wielka przeróbka. Mały czar. Podrobiłyśmy zdjęcie, żeby wyglądało na to, że Lupin całuje się z Julią Redson, w identycznym naszyjniku jak Victorie. Bo to był jej naszyjnik, to była ona, tylko nie jej twarz. Roxanne widziała dzisiaj jak się kłócili i to nasza wina. Po prostu super. Oparłam się mocniej o ścianę. Widzę, że nie tylko ja jestem w złym nastroju. Carter. Mała i blada Krukonka, dziś wyglądała jeszcze gorzej niż zazwyczaj...Grałam w karty z Damon'em. Nudziło mnie to, ale co mamy robić? Nasze numerki są daleko... dopiero weszła piątka. A ja mam pięćdziesiąt coś. Super...
- Twoja kolej. - mruknął. Wyłożyłam kartę i skoncentrowałam się na nim. Był naprawdę ładny. Ciemne kosmyki opadały mu na twarz, a uśmiech zwycięstwa pociągał każdą dziewczynę. Ale nie powinien mnie. Jestem inna, ale w sumie... Moja rodzina by go zaakceptowała. Stop! Nie mogę. Po co mi miłość? Jestem dumną Ślizgonką, która odziedziczy piękny pałac na Wzgórzach Salazara**. Po protu żyć, nie umierać.
Siedziałam pod ścianą i patrzyłam na Hanę z zaciętą miną. Nie wiem czemu suce nie przywaliłam. Siedziała tam sobie spokojnie, uśmiechała się sztucznie i rozmawiała z Luisem Kerry. Biedny chłopak, chyba suka owinęła go sobie wokół palca. Dobrze, że nie ma tu Jus, jeszcze by coś palnęła i byłyby kolejne kłopoty.
- Numer szósty. - krzyknęła jakaś kobieta, a ja podniosłam się z miejsca i weszłam do sali zaklęć. Po drodze spojrzałam na tablicę. Przesłuchujący: Peter Blane, Hermiona Wesley. Wszystkie ławki zostały odsunięte pod ścianę. Był tylko stoli, który stał pomiędzy trzema krzesłami. Usiadłam na jednym i spojrzałam na uśmiechniętą kobietę oraz na faceta, który wyglądał na dupka.
- Nazywasz się Victoria Diana Grey? - zapytała przesłodzonym głosem. Kiwnęłam głową. - Chcemy ci zadać tylko kilka pytań. - tym razem nie zdążyłam kiwnąć głową, bo zaczęła gadać - Co robiłaś w czasie, kiedy były te włamania.
- Spałam w dormitorium. Sen jest potrzebny dla urody. - uśmiechnęła się sztucznie
- Tak... Ale jesteś pewna, że nic nie zrobiłaś. Może lunatykowałaś?
- A co miałabym tam robić? Jeśli tylko poproszę tatuś kupi mi wszystko. Po co miałabym mu się narażać?! - zapytałam po ślizgońsku.
~.~
- Justine Pansy Coach? - zapytała ruda aurorka o nazwisku Tonkin. Odpowiedziałam twierdząco, a jej pomocniczka - Sylvia zanotowała coś - Okey. Czy to ty byłaś w tę noc na siódmym piętrze.- Nie. - odpowiedziałam zdecydowanie. Kobiety spojrzały po sobie.
- A może wiesz kto tam był.
- A niby skąd? To wy staliście na straży. Wy powinniście wiedzieć. - stwierdziłam i wyszłam
~.~
- Alicja Sims? - tak zapytał mnie chłopiec, który przeżył. Oczywiście przed wejściem zażyłam mój eliksir i modliłam się, żeby działał. Obok niego siedziała moja matka i wszystko notowała. Odpowiadałam na wszystkie pytania, a fałszospok nie dzwonił ani razu. Sukces? Wyszłam z sali bocznymi drzwiami i skierowałam się do przejścia. Nagle zobaczyłam drzwi do gabinetu profesora elikisrów. Otworzyłam je cicho. Zapomniałam wziąć ze sobą mapy, więc zajrzałam do środka. Nikogo nie było, więc weszłam i zaczęłam grzebać. Szuflady w biurku nie zawierały nic niepokojącego. Oprócz jednej. Była zamknięta. Zaklęcie znane z salem, ale tak banalne, że w pierwszej klasie znałam przeciwzaklęcie. W tej szufladzie była tylko jedna rzecz. Dziennik. Wzięłam go i otworzyłam. Był pusty. Kartkowałam go i rzucałam proste zaklęcia odczytujące, ale to na nic. Parę razy otwierały się drzwi, więc Damon'a już nie było. Usłyszałam kroki na korytarzu. Spojrzałam i zobaczyłam, że wraca Bennet. Zamknęłam szufladę i schowałam się pod biurko. Kiedy weszła zmarszczyła brwi i szła w stronę biurka. Moją stronę! Była parę kroków od kryjówki, kiedy...- Pani Bennet. Mogłaby pani zawołać dyrektorkę? - mamo naprawdę cię kocham! Uratowałaś mi tyłek! Profesorka kiwnęła głową i wyszła. Mama też, a ja uciekłam z nadzieją, że nie zostawiłam śladów.
- Potter! Przecież to niedorzeczne! Nie wierzę, że to ona. Twoje ego całkiem zaślepiło ci oczy! - krzyknęła dyrektorka.
- Och, Minerwo! Byłaś surowa i z głową, ale teraz myślę, że jesteś miękka. A tyle dowodów nie kłamie. - chwycił jeden z fałszoskpów i rzucił nim o ziemię. Czemu się tak zachowywali? Stałem jak słup soli i słuchałem wszystkiego. Nie mogłem wierzyć, ale słowa leciały jak błyskawice,
- Gdyby cię widziała teraz rodzina...
- Mam ich gdzieś! - słowa bolały - Obchodzi mnie tylko sława! Tylko! - nie mogłem tak dłużej. Wsunąłem się cicho, a oni mnie nie zauważyli.
- Miło wiedzieć. Tato? Nie, nie jesteś moim ojcem. Jesteś zaślepionym sławą idiotą! - krzyknąłem, a on osłupiał.
- James... - nie słuchałem, go tylko wybiegłem z sali. Chwilę mnie gonił, ale go zgubiłem. Zatrzymałem się przy jakiś drzwiach. Były zaryglowane. Otworzyłem je, a w środku ujrzałem Albus'a. Co tu robił i ile tu siedział?
- James! Jak się cieszę, że cię widzę! - krzyknął brat - Już po przesłuchaniu? Zamknęli mnie tu rano. Słyszałem Malfoy'a. - przytulił się do mnie, ale ja go odepchnąłem. To nie było teraz ważne.
- Nie byłeś na przesłuchaniu? - kiwnął głową - Więc to nie ty spędziłeś prawie cały czas z blond ropuchą? - zrobił wielkie oczy
- C-co??? - wykrztusił. Opowiedziałem mu całą historię. Przesłuchanie, "jego" i Scorpius'a, ojca. - Przykro mi, co teraz zrobimy?
- Nie wiem. Ale na pewno nie zostanę. Krzyczeli też coś o cioci Hermionie, więc tam też nie pójdę. Zamieszkam u Georga albo Davida, albo na ulicy. - zadawał jeszcze pytania, ale nie miałem ochoty odpowiadać. Wysłałem go do McGonagall, żeby jej zgłosić tę historię ze schowkiem, a sam powlekłem się na błonia. Na pomoście siedziała Rose (Davis). Przysiąść się, czy nie? Podszedłem i usiadłem obok niej. Uśmiechnęła się na przywitanie.
- Co się stało? - zapytała. Chyba nie tylko ja miałem ciężki dzień. Wyglądała na smutną i zmęczoną.
- Ojciec... - westchnąłem - Albus... - i opowiedziałem jej całą historię. Rose słuchała mnie z uwagą. Mimo, że wydawała się nieprzyjemna, to była świetną przyjaciółką. - A tobie? - spuściła wzrok.
- Mama... znów przyczepiła się, że nie jestem taka jak Bella. - spuściła głowę, a ja wiedziałem, że płacze. Objąłem ją ramieniem. Nie jak dziewczynę, jak przyjaciółkę. Wtuliła się w nie. I tak siedzieliśmy. Tak jak przyjaciele - porozumiewaliśmy się bez słów.
~.~
Kolację w wielkiej sali przerwali aurorzy. Ich przewodnicząc, Harry Potter (ten dupek - Alicja, Rose, David), stanął na mównicy i odchrząknął. Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu.Czyżby znaleziono sprawcę?- Moi drodzy! - zaczął - Wiem kto za tym stoi! Sprawcą jest...
* - wysłana z Ministerstwa, żeby porozmawiać o magii z rodziną Carter
** - magiczna wioska
Witajcie!
Byłam na wycieczce, więc trochę mam zaległości!
To kogo wrabiamy?
Piszcie, ale muszą to być osoby z nazwiskami M-S!
Liczę na komentarze
- A