niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 11

 Drogi pamiętniku, wiewiórka zapytała dzisiaj o moje imię. Przedstawiłem się 
jako Joe. To kłamstwo będzie chodzić za mną przez wieczność.
Damon Salvatore, Pamiętniki wampirów
~.~  
Obudził ich głośny łomot w drzwi. James, David, Luis i Mark wymienili spojrzenia. Żaden z nich nie spodziewał się gości. Jednak trzeba było coś zrobić. Potter skinął na Davida i razem wolno podeszli do drzwi. Różdżki mieli w pogotowiu. Szatyn pokazał trzy palce. Potem schował jeden i drugi, a kiedy trzeci, otworzył drzwi i już mieli rzucić zaklęcie, ale spostrzegli się kto stoi pod drzwiami. 
- Mogę wejść? - Zapytała Lily. Jej brat tylko kiwnął głową. Dziewczyna uśmiechnęła się i weszła do pokoju. Miała ze sobą kufer i klatkę z jej kotem. Czyżby uciekła? Przyjaciele jeszcze raz wymienili spojrzenia, a potem James walnął prosto z mostu.
- Uciekłaś z domu? - To na pewno nie było pytanie. Raczej oburzenie. Dziewczynka uniosła wysoko głowę. Niczym królowa, królowa, która ma zaraz wydać wyrok śmierci.
- Tak. - Powiedziała to bez emocji. Jedno trzeba było jej przyznać. Była nieobliczalna. Potrafiła od tak wyjść z domu i gdzieś pójść, ale tylko wtedy kiedy miała ważny powód. I nie, jej ważnymi powodami nie były lalki czy kaprysy. Ważny powód był taki jak ten.
- Dlaczego? - Zapytał zrezygnowany brat. Wiedział, że od tak by nie uciekła. Kochał ją, ale nie miał sił brać na plecy i jej problemów. Nie lubiłm kiedy pojawiały się one w środku nocy.
- On mnie uderzył. - Powiedziała bez ogródek i szybko uprzedziła pytanie brata, który już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. - Ojciec. Wkurzył się na Dracona Malfoy'a. Zaczął rzucać talerzami i kubkami. Był w ślepej furii. Próbowałyśmy go z mamą uspokoić, ale on ją odtrącił tak mocno, że zemdlała na chwilę. Mnie uderzył. Tutaj. - Pokazała wielką bliznę na szyi. Ciągnęła się ona od prawego ucha, aż do obojczyka. 
- Co on zrobił? - Po raz pierwszy odezwał się David, który dotychczas się tylko przysłuchiwał całej rozmowie. - W jaki sposób ten ślad jest taki wielki. - Zapytał, przypatrując się mu uważnie.
- Zrobił to różdżką. Miał ją w ręku, kiedy podeszłam i po prostu... - Westchnęła głośno. - Ostrym końcem przejechał po mojej szyi. - Opowiedziała to wszystko spokojnie. Nie po płakała się. Płakała bardzo rzadko, mimo ogólnych przesądów o niej, była twarda, tak jak Ginny. Dzisiaj był wyjątek, bo ojciec naprawdę się bała. Bała się, że ją zabije.
- Nie możesz tam wrócić. - Powiedział sucho jej brat. - Nie mam zamiaru ryzykować. Będę spać na podłodze, a ty możesz na moim łóżku. - Ruda kiwnęła głową, a on położył jej ręce na ramionach. - Będzie dobrze. - Uśmiechnął się sztucznie, ale siostra pokręciła głową.
- Nie, nie będzie. James, on już udaje parę lat. Nie wiem co się stało, kiedy Albus wyjechał, ale coś strasznego. To wtedy się zmienił. Zmieniał się stopniowo, od niedawna pokazuje swoją prawdziwą naturę. Ale nie da się już z tym nic zrobić. Za późno.
- Nie myśl tak pesymistycznie, zawsze da się coś zrobić. - Skarcił ją McKonley. 
- To nie myślenie pesymistyczne. - Odpowiedziała. - To pogodzenie się z sytuacją. A teraz wybaczcie, ale pójdę się przebiorę. - Wzięła rzeczy i poszła do łazienki. Przyjaciele znów wymienili spojrzenia. James rozejrzał się po pokoju.
- Gdzie chłopaki? - Miał nadzieje, że nie usłyszeli rozmowy. Byłoby bardzo źle.
- Spokojnie, wyszli kiedy przyszła Lils. Nic nie słyszeli, są w Pokoju Wspólnym. - Kiwnął głową.
- Jak myślisz, możemy coś z tym zrobić? - Zapytał Potter z nadzieją. David westchnął ciężko.
- Nie wiem. Może być ciężko. Jeśli tak ją zranił... - Przerwał na chwilę i podrapał się po głowię. - Myślę, że powinieneś porozmawiać z rodziną i zaproponować, żeby to zgłosić. 
- To by pogrążyło. David, to mój ojciec, nie mogę mu tego zrobić.
- Ale zobacz, co on zrobił twojej młodszej siostrze. - Bronił swojego zdania blondyn.
- Jak ona by sobie z tym poradziła? - Zapytał i oparł głowę na ręce. Drugi chłopak nareszcie się uśmiechnął. To wróżyło coś dobrego i taka była prawda.
- Myślę, że twoja siostra jest bardzo silna psychicznie i poradziłaby sobie z takim czyś lepiej niż ja czy ty. To samo tyczy się twojej mamy. - Na tym zakończyła się rozmowa, ponieważ młoda Potter wyszła z łazienki. Mimo to, James nadal myślał nad tymi sprawami, a kiedy zasnął nawiedzały go koszmary o właśnie takiej tematyce...
~Mary~
 Zamurowało nas. Wymieniłyśmy z Lauren zszokowane spojrzenia i rzuciłyśmy się na podłogę, ponieważ dziennik upadł. Moja przyjaciółka chciała go podnieść, ale złapałam ją za nadgarstek.
- Nie dotykaj. - Szepnęłam, ponieważ nie mogłyśmy obudzić Davis. - Nie wiesz czy jeszcze nie jest przeklęte i ty też tam trafisz. Lepiej zaczekajmy na Molly i zdecydujemy co dalej.
- Może do niej pójdźmy. Tutaj możemy kogoś obudzić. - Słusznie zwróciła uwagę, więc kiwnęłam głową, ale jedna rzecz nadal zostawała nie rozstrzygnięta.
- A jak weźmiemy dziennik. Przecież nie możemy go dotykać. - Upomniałam ją.
- Mam pomysł. Tylko go nie kwestionuj. - Uprzedziła mnie. Westchnęłam na znak poddania się. Lauren wzięła do ręki koc i schowała w nim rękę. Potem podniosła dziennik i trzymała go przez materiał. Pomysłowe. Kiedy nic się nie stało, odetchnęła z ulgą. - Wiedziałam, że to dobry pomysł! 
- Tak, przyznaję ci rację. Czasem za dużo się martwię i zastanawiam. - Przyznałam się do moich zachowań. - Idziemy? - Kiwnęła głową i na palcach udałyśmy się na korytarz. Kiedy się obróciłam, zobaczyłam, że Molly stoi na schodach. Pewnie już do nas szła.
- Co się stało? - Zapytała Weasley, a my wymieniłyśmy spojrzenia. Wyszło, że ja mam mówić.
- Opowiem ci, ale najpierw musimy iść do twojego dormitorium. - Kiwnęła głową i udałyśmy się na górę. W jej dormitorium opowiedziałam całą historię, jak to nie chciałyśmy dłużej czekać, jak Ali dotknęła dziennika i zniknęła, jak nie wiemy co robić i że nie wolno go dotykać. Szatynka długo się zastanawiała, czasem nawet myślała na głos. My czekałyśmy w napięciu.
- Zrobimy tak. - Odchrząknęła, westchnęła i ponownie spojrzała na nas. - Jedna z nas się przeniesie. - Chciałam protestować, ale nie dała mi dojść do słowa. - Skoro Alicja już tam jest, nie może być tam sama. Jesteście jej przyjaciółkami, a ja chętnie nią będę. Jedna z nas musi tam pójść. Tu zostanie jeszcze trzy inne, żeby wyciągnąć resztę. - Wytłumaczyła, ale mi nadal nie podobał się ten pomysł. - Rozumiem, że może nie być chętnych, więc skoro to mój pomysł, ja mogę to zrobić. - Nie powiedziała tego zasmucona czy z przechwałą. Powiedziała to, ponieważ uważała, że to jej obowiązek. Obowiązek wierności przyjaciołom. Nie chciała tego robić, ale zachowała się jak prawdziwa Gryfonka. Odważna i wierna. Naprawdę prawdziwa Gryfonka.
- Ja to zrobię. - Te słowa wypłynęły z ust Livvi. Spojrzałam na nią zszokowana. To samo zrobiła Molly. - Nathalie tu taj nie ma. Ty, Mary, zawsze uważasz na wszystkich, jesteś spostrzegawcza i potrzebna tu. A ty, Molly, jesteś za zaradna, żeby tam pójść i zbyt inteligentna. Reszta naszej grupy nie poradzi sobie, jeśli któraś z was pójdzie. Tylko ja nie jestem potrzebna wam, więc chce pomóc Ali. - Je słowa mnie zszokowały. Nie mogłam powiedzieć żadnego słowa. Czułam się tak, jakbym nagle straciła zdolność mówienia. A to wszystko dzięki jej słowom. Jej pustym słowom, które z pozoru nic nie znaczą, ale dla mnie znaczyły dużo. Czułam, że tak samo myśli Weasley. - Więc ja idę i nie powstrzymacie. - Wstała i szybko dotknęła dziennika. Wstrzymałam oddech... Ale nic się nie stało. Dziewczyny też się zdziwił. Thomas podniosła rękę i jeszcze raz dotknęła nią dziennika. Nadal nic. Dotykała każdy milimetr stron, ale nic się działo. Zrozpaczona wróciła na miejsce.
- Nic. Klątwa wygasła? - Zagadała ją szatynka, żeby dziewczyna nie myślała o swojej nie użyteczności. Dziewczyna chwilę się zastanowiła, a potem podniosła głowę olśniona.
- Albo to była klątwa przeznaczona tylko dla niej. - Spojrzałyśmy na nią zaciekawione.
- Co? - Wydukałam, bo na więcej nie było mnie stać. Co ona wymyśliła. - Przecież to głupie. Kto i w jaki sposób miałby to zrobić? - Zapytałam. Nie wierzyłam w to rozumem, ale jakiś skrawek mojego serca wierzył w to. To mógł być spisek. Tylko kto to mógł zrobić.
- Nie wiem kto, nie wiem jak, ale wiem gdzie możemy znaleźć odpowiedź. - Przez chwilę nic nie mówiła, wyczekując naszej reakcji. Kiedy zobaczyła, że nie protestujemy, kontynuowała. - Musicie mi tylko pomóc zdobyć hasło do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- Po co ci hasło do tego pokoju? - Zapytała Weasley. Przeniosłam na Lauren pytające spojrzenie.
- Kiedyś potrzebowałam Mapy Huncwotów. - Wytłumaczyła nam co to jest. Muszę powiedzieć, jestem pod wrażeniem, że wykonał to jego dziadek. - James mi ją dał, a ja nie oddałam mu jej na noc. Obudziłam się w nocy i zobaczyłam, że nie ma Alicji. Więc sprawdziłam na mapie gdzie jest. Wyszła z Pokoju Życzeń. - O tym miejscu wiedziałam, ale myślałam, że spłonęło. Najwidoczniej dużo rzeczy mnie tu jeszcze zaskoczy. - A zaraz za nią wyszedł pewien Ślizgon. On musi coś wiedzieć, bo spotkała się z nim przynajmniej jeszcze raz. - Obie kiwnęłyśmy głowami, na znak, że się zgadzamy.
- Okay. To kiedy idziemy. - Zapytała mieszkanka prywatnego dormitorium.
- Niedługo. Niedługo. Myślę, że przed obiadem będzie idealną porą. - Odpowiedziała mulatka.
~Damon~ 
   Próbowałem znaleźć informacje. Na próżno. Obiecałem babci, że się dowiem o niej cokolwiek.  Gdybym złożył obietnicę mamie, tacie, komuś z moich przyjaciół, czy Susan, bez problemu bym ją złamał. Ale obietnic danych babci nigdy nie złamałem, nie wybaczyłaby. Nie wybaczyła dziadkowi, kiedy chciał zrobić z niej służącą. Miałem wtedy sześć lat. Byłem u nich. Dziadek był pijany. Pamiętam to, jakby zdarzyło się przed chwilą. Jakbym znów tam wrócił. Nie chciałbym.
Siedziałem w ogrodzie i bawiłem się razem z babcią. Śmiała się, wtedy ostatni raz. Dziadek był miłością jej życia. Poświęciła dla niego wszystko. Nagięła zasadę swojego rodu. A to wszystko tylko dla miłości. W pewnym momencie pojawił się na podwórku. A raczej się wwlekł. Był pijany, ledwo utrzymywał się na nogach i upadał nie raz. Wtedy ostatni raz zobaczyłem w oczach babci łzy.
- Kobieto, przynieś mi tu różdżkę. Natychmiast. - Wybełkotał. Babcia ledwo zachowała spokój.
- A właśnie, że jesteś. - Zawsze był szarmancki i dobry. Ale wtedy był nie obliczalny. - No szybciej s**o. Ile mam czekać. - Babcia przełknęła ślinę. Podeszła do niego.
- Nie jestem twoją służącą. - Wysyczała i położyła mu ręce na skroniach. Chciał je strzepnąć, ale stracił nad nimi kontrolę. Babcia zaczęła wypowiadać jakieś zaklęcie, w nieznanym mi języku. Źrenice dziadka gwałtownie się powiększyły, a za chwilę wróciły do normalnego stanu. Jakby nigdy nic wyszedł i już nigdy nie wrócił. Babcia uśmiechnęła się miło do mnie.
- Damon, widzisz jak to jest. Z miłością trzeba uważać. Musiałam to zrobić, nie zniosłabym patrzeć, na niego po czymś takim. Zapomnij o nim. Już nie wróci.
Z biegiem lat dowiedziałem się, że zmodyfikowała mu pamięć. Pamiętał, że był naszym sąsiadem. Zapamiętał każdą chwilę spędzoną ze mną, ale nie z babcią Przykre, ale niestety prawdziwe. Staruszka nie lubi Susan, ale naprawdę bardzo lubi mnie. Cała rodzina myślała, że wychowała się w Anglii i chodziła do Hogwartu. Tylko ja i dziadek znaliśmy prawdę. Uczęszczała do Salem. Tak, tam gdzie Alicja. Nadal jest tam szanowaną osobą i wtajemniczaną w wiele spraw. Często jest też proszona o rady. Ono powiedziała mi o nowej nauczycielce z Salem, wytłumaczyła tamtejsze zasady i kazała obiecać, że będę ją mieć na oku. Powiedziała mi też, że powinienem zaaranżować spotkanie z Alicją. Dlatego zaciągnąłem ją do tego wagonu i zagadywałem jak się da. To dlatego wysłałem jej tę kartkę. Była dla mnie tylko obiektem, z którego dało się wyciągnąć informacje. Niestety zawaliłem sprawę i informacje przeszły mi koło nosa. Ona zaś się w to zaangażowała i niedługo będzie wiedzieć wszystko, a ja nic. Babcia uważa, że ona kombinuje coś złego i trzeba ją szybko pogrążyć. Zszedłem do lochów na eliksiry. Wspominałem kiedyś, jak bardzo nienawidzę poniedziałków? Przeczesałem palcami włosy. Szukałem tych głupich informacji cały weekend. Nie jestem w najlepszej formie. Rozejrzałem się za moimi przyjaciółmi. Dopiero po chwili zobaczyłam machającą do mnie Roxie. Odmachałem jej i uśmiechnąłem się. Znam ją dość długo. W końcu mieszkamy w jednej wiosce. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem także rudą, Vic, Nott'a i King'a. Czyli prawie cała nasza paczka, przynajmniej z trzeciej klasy. Należeli jeszcze do niej Scorpius i Fred Weasley, ten pierwszy jest na drugim roku, a drugi na czwartym. Wszyscy się dziwią, kiedy widzą tego ostatniego z nami. Przez cały pierwszy rok był trochę załamany. Wołał być w rodzinnym domu. Ale kiedy mój rocznik przybył do Hogwaru, wszystko się zmieniło. Obronił nas od rok starszych Gryfonów i tak zaczęła się nasza przyjaźń. Po krótkim czasie dowiódł, że jest spoko. Nadal zachowuje normalne relacje z rodziną, a oni szanują jego wybór. Przyjaźni się też z nami i nawet czasem drwi z mieszkańców domu lwa, jeśli tylko nie czepiamy się jego rodziny. Nie rozmawiamy długo, bo szybko zaczyna się lekcja. Stwierdziłem obserwować każdy jej ruch, od tej lekcji. Siadam pomiędzy Justine, a Nott'em. Koło niego siada jeszcze John (King). Roxanne i Victoria siadają przed nami, a obok nich siadają jeszcze dwoje mieszkańców naszego domu. I nareszcie wchodzi nasza gwiazda - Pauline Bennet. Przyglądam jej się uważnie. Nie chlubi się magią. Podstawowe czynności wykonuje sama. Dziś nawet sama zapisuje nazwę pewnego eliksiru. Tym razem znów po łacinie. Odkryłem, że w poniedziałki, kiedy mamy dwie godziny, robi lekcje z eliksirami z Salem. W piątki zaś angielskimi. Tym razem na tablicy pojawiła się nazwa Polyjuice supponemus. Kobieta skończyła pisać i odwróciła się przodem do nas. Nakazała, żebyśmy zapisali tę nazwę. Nie robiła w tym czasie nic szczególnego.
- Ktoś wie jaka jest angielska nazwa tego eliksiru? - Zapytała, kiedy skończyliśmy pisać. W górę poleciały trzy ręce. Moja oczywiście nie, choć znałem odpowiedź. Co dziwne, nie widziałem wśród nich ręki Alicji. Po rozejrzeniu się, dostrzegłem, że nie siedzi na swoim miejscu - pomiędzy Molly Weasley, a Mary Simpson. Jedna z podniesionych rąk należała do tej drugiej. Sims najwidoczniej daje jej korki, a teraz jej nie ma, bo rozwiązuje MOJĄ zagadkę. Na którą JA mam znać odpowiedź.
- Kto normalny zna takie nazwy?! - Mruknęła ruda, ale ja nie zareagowałem. Ręce podnieśli też mój kuzyn, syn siostry mojego ojca. Ciekawe skąd zna tę nazwę. Pewnie czytał kiedyś u babci o eliksirze wielosokowym. Trzecie ręka należała do James'a Potter'a, najlepszego przyjaciela Davida. Pewnie przed chwilą podzielił się z nim tą informacją. Nauczycielka odczekała chwilę, aż w końcu stwierdziła, że więcej rąk nie będzie. Przyjrzała się trzem twarzą śmiałków, aż jej spojrzenie spoczęło na mojej twarzy. Co ja takiego znowu zrobiłem? Że niby czemu ja?
-  Może pan Smith mi powie? Z tego co pamiętam z ostatnich zajęć przynosił same W. - Przypomniała całej klasie. Założyła ręce w pozycji zamkniętej. - Słucham. - Pośpieszyła. WIEM.
- Polyjuice supponemus. Eliksir wielosokowy. Jeśli zmiesza się odpowiednie składniki. Będzie można przez określony czas wyglądać jak dowolna osoba, której np. włos wrzuci się do eliksiru. Czas zależy od ilości składników, ale eliksir musi ważyć się miesiąc. - Wyrecytowałem, ale niestety moje zmagania poszły na nic, bo nauczycielka nie była pod wrażeniem. 
- A wymienisz na dwa składniki? - Uczepiła się. Westchnąłem. Jaka ta baba jest upierdliwa. Jestem pewny, że Simpson z chęcią by odpowiedziała na to pytanie. Ale dam sobie radę.
- Sproszkowany róg dwurożca, pijawki, much siatkoskrzydłe oraz np. włos osoby, w którą chcesz się zmienić. Zamiast włosa może też być paznokieć, krew i wiele innych. - Kiwnęła głową i już chciała zadać kolejne pytanie, nawet otworzyła usta, ale drzwi się otworzyły i weszła przez nie dziwnie ubrana kobieta. Miała strój jakiejś pradawnej wojowniczki w kolorach zielonym i brązowym. Ciemne włosy były starannie zaczesane. Ale najdziwniejszy był kawałek ucha przybyłej. Wystawał spod włosów i był bardzo szpiczasty. Widziałem to tylko przez sekundę, bo kobieta poprawiła szybko włosy, tak jakby widziała, że się jej przyglądam. Ale to było nie możliwe, ponieważ nie patrzyła na mnie, a ja robiłem to ukradkiem. Szok powoli znikł z twarzy profesorki, a jego miejsce zastąpiła determinacja. Mówiły szybko w nie znanym mi języku. Na pewno nie była to łacina. Wychwyciłem tylko jedno słowo, wymawiane przez przybyszkę, Paule. To pewnie znaczy Pauline w jakimś języku. Niestety nie wiem w jakim. Doszedłem do wniosku, że Jane Doe* prosi o coś Bennet. Wydaje mi się, że się zgodziła, bo kiwnęła głową. Doe wyszła tak szybko jak weszła. Nauczycielka mnie już nie pytała, ani nikogo innego. Często traciła wątek swoich słów, nie słuchała pytań zadawanych przez uczniów i równie często zamyślała się. Cokolwiek powiedziała Jane, to ją rozproszyło.
   Wyszedłem z sali jako ostatni i skierowałem się do Wielkiej Sali. Niestety w połowie drogi pojawiły się przed mną cztery postacie. Alicja, Mary, Lauren oraz Molly.
- Mamy problem. - Powiedziała ta ostatnia. Westchnąłem głośno na znak irytacji.
- Ja też. Stoicie pomiędzy mną a obiadem. - Odpowiedziałem nadal zirytowany.
- Ale to może cię zainteresować. - Powiedziała spokojnie Thomas. Dla spokoju ustąpiłem.
- Macie pięć minut, żeby mnie przekonać. - Odpowiedziałem, lecz na takie informacje nie byłem przygotowany: Alicja jest w dzienniku, dziewczyny na zmianie ją udają, dzięki eliksirowi wielokowemu, nie wiedzą jak mają ją wyciągnąć. Miały rację. Zainteresowało mnie to.
 ~Mary~
   Alicji nie ma już tydzień. Wszystkim mówimy, że jest chora i nie może wstawać z łóżka. Na zmienię udajemy ją dzięki eliksirowi. Powoli zaczyna mi brakować składników, ale szczególnie czekoladowej mięty. Dzięki temu składnikowi można szybciej uwarzyć ten eliksir. Jak się okazało Lauren była nam nieocenienie potrzebna. Pożyczała od James'a Mapę Huncwotów, która przydawała się, kiedy Livvi i Molly włamywały się do składziku na składniki. Nie mogły brać dużo, ponieważ Khan lub Bennet mogliby się zorientować. Ale to nie byli oni.
   Po transumatcji udałyśmy się na trzecie piętro, miałyśmy tam obronę przed czarną magią. Usiadłam z Lauren w jednej z ostatnich ławek. Za nami siadła Molly, z którą siadła Nath. Na ostatniej lekcji siedziała z Haną. Nie lubiłam jej, ale może Alicja z nią siądzie, zamiast z James'em. Myślę, że będzie zadowolona z tego pomysłu. Wyjęłam potrzebne rzeczy. Co dzisiaj będzie? Na pierwszej lekcji przedstawiał nam boginy, na drugiej mieliśmy z nich teorię, ponieważ nie chciał, żeby zdarzyło się to co wcześniej. W takim razie, co będzie dzisiaj?
- Wilkołaki i animadzy. - Powiedział, kiedy zapisał te słowa na tablicy. - Kto wie czym się różnią. - Podniosła rękę. Zrobiła to też Lauren i parę innych osób. Thomas bardzo interesowały te tematy. Sama w przyszłości chciała zostać animagiem. - Proszę, panno Simpson.
- Wilkołaki zmieniają się przy każdej pełni księżyca. Nie kontrolują przemiany, a żeby zmniejszyć ból piją Wywar Tojadowy. Animadzy zaś zmieniają się kiedy chcą, ale muszą nauczyć się przemiany. Taka nauka trwa zazwyczaj lata. - Wyrecytowałam, a nauczyciel zacmokał.
- Nie do końca. Tojad rani wilkołaki w każdej odsłonie. Nie ma tego w podręcznikach, nie wiem dlaczego, ale po przeprowadzeniu wywiadu na własną rękę, jestem tego pewny. - Czyżby sam był wilkołakiem? Nie, to nie możliwe. Może ma kogoś takiego w rodzinie albo coś. Reszta lekcji nie była normalna, aż do końcówki.
- Panna Carter, Simpson, Weasley i Thomas, proszę zostańcie. Co się dzieje z panną Sims i nie mówcie, że jest chora, bo w to nie wierzę. - Dodał, kiedy reszta wyszła. - Gdyby tak było, już została by wyleczona przez panią Pomfrey. - Wymieniłyśmy zszokowane spojrzenia. Jak się domyślił?

 * - kobieta o nieznanym imieniu i nazwisku w Ameryce
 ~*~
Na początek macie zdjęcia:
Lily Potter - klik
Alaric - klik
Pauline - klik
Rozdział jest bardzo długi,
chciałam zrobić krótszy, 
ale się nie dało. 
Jestem szczerze zawiedziona, 
bo było naprawdę mało komentarzy.
Ja rozumiem, że wyjeżdżacie,
ale 3 na 10 obserwatorów!

Dlatego 11 dedykuję:
- julia dudzik
 - Selene Neomajni
- Dorcas Meadowes-Black
  
Następny będzie cały o Alicji.
Czekam na duużooo komentarzy!
Pozdrawiam - A

    sobota, 11 lipca 2015

    Rozdział 10

    "Chyba będę musiała podzielić
    się z wami pewnością siebie" - Alicja Sims
    ~Alicja~
       Wokół mnie była tylko ciemność. Ciemna ciemność i ja. Nagle poczułam jak spadam. Ale nie był to bolesny upadek. Ja nie upadłam. Tylko nagle stałam w innym miejscu. Ciasnym miejscu. Może to trumna? Przerażenie? Panika? Przelęknienie? Ile jeszcze wymyślę słów na "p", które określałyby moje emocje. Gwałtownie rozłożyłam ręce, ale nie trawiłam na ścianki. Utraciłam przez to równowagę i upadłam. Tym razem naprawdę.Poczułam, że coś złamałam. Podniosłam się z podłogi i dopiero wtedy mnie olśniło. Wyjęłam małą świeczkę, którą złapałam spadając i za pomocą prostego czaru zapaliłam ją. Ogień delikatnie oświetlił miejsce mojego pobytu. Ulga? Nie. Byłam w bagażniku karocy. I to nie zwykłej karocy. W Hogwarcie na początku roku jedziesz powozem. W Salem karocą. Na pewno w tym dzienniku nie było wspomnień. Tu było całe, życie. Całe życie, które mogłam zmienić prze jeden nie przemyślany ruch. Już zniszczyłam coś. To była miotła. Kopnęłam z całej siły w drzwi od bagażnika. Nic. Kopnęłam mocniej. Nic. Rzuciłam się całym ciałem na niej. I nareszcie byłam wolna. Powóz, którym jechałam był ostatnim, więc nic mnie nie przejechało. Podniosłam się z ziemi. Świeczka zgasła w czasie upadku, ale czegoś nie miałam. Dziennik! Konie, które ciągnęły karoce, oddaliły się bardzo szybko. Mogłam je dogonić, ale muszę zachować siły na później. Rozejrzałam się wokół i poznałam miejsce, w którym się znajdowałam. Niedaleko znajdowała się wieś, na której mieszkali moi dziadkowie. Mogłam iść do nich lub pędzić za dziennikiem. Dziadkowe - informacje. Dziennik - rozwiązanie zagadki. Dziennik. Dzięki niemu mogę się stąd wydostać. Po chwili biegłam drogą, która wiodła na górę czarownic. Stamtąd odlatywałyśmy do szkoły na miotłach. Taki przesąd. Zmusiłam się do jeszcze szybszego biegu. Pierwsze trzysta metrów pokonałam sprintem bez problemów. Kolejne sto biegłam na 50% moich możliwości. Następne truchtem, a ostatnie pięćdziesiąt metrów szybko szłam. Kiedy dotarłam zatrzymał się ostatni powóz. A z niego wysiadły dwie niespodziewane osoby. Pani Bennet oraz moja siostra. Schowałam się z boku, żeby nie zobaczyły mnie. Zawsze zostawialiśmy bagaże w karocach i szliśmy na "krótkie" przemówienie dyrektorów, bo tu jest ich pięciu: główny, pomoczy. zastępczy, sądowniczy oraz reprezentacyjny, a potem braliśmy bagaże na miotły i lecieliśmy do szkoły. Wykorzystałam moment i podeszłam do ostatniej karocy. Koń tupnął groźnie. Nie zwróciłam na niego uwagi i wyjęłam połamaną miotłę. Scaliłam ją i schowałam się w krzaki. Nie wiedziałam do kogo należy ta miotła, ale na pewno nie do Maddie. Czekałam i czekałam, aż w końcu skończyli. Dziewczyny podeszły do bagaży i wzięły co ich. Został tylko mały kufer, bo połowę mniejszy od innych i dziennik. I tylko jedna osoba - Pauline Bennet. Była niską i bardzo chudną dziewczynką. Jej długie, ciemne włosy były zaczesane w warkocz. Uśmiech znikł jej z twarz, kiedy zobaczyła, że nie ma czegoś. Miotły. W jej oczach zalśniły łzy, które po chwili płynęły. Wyjęła kuferek, a przy nim wypadł dziennik. Podniosła go. Otworzyła i otarła łzy. Zabrała go ze sobą i ruszyła ścieżką wiodącą przez las do szkoły. Zrobiło mi się głupio, więc odłożyłam zabraną rzecz i także ruszyłam lasem. Czy tak miałoby być, czy właśnie zmieniam przyszłość? Zadawałam sobie te pytania. Jeśli odpowiedzią było to drugie... to wszystko mogło się zdarzyć. Może – nie będę mieć przez to takiej mocy. Może – nigdy nie poznam moich przyjaciół. Może – jednak będę w Ravenclawie. Może – nigdy się nie przeniosę. A może – nic się zmieni. Albo nie wrócę. Do Hogwartu wpadnie moja wersja z przeszłości, żeby ten świat zachował równowagę. Takie pesymistyczne myśli. Spojrzałam w górę. Przez korony drzew zobaczyłam lecące czarownice. Zatrzymałam się i patrzyłam w niebo. Po prostu. Stałam tak i myślałam. Tylko. Dziwny jest ten świat. W jednej z najgorszych sytuacji w swoim życiu, po prostu tak stoisz. A potem musisz gonić swoją ofiarę. Biegłam za nią, ale nie mogłam jej dogonić. Dwie opcje: 1) zgubiłam się; 2) ona się zgubiła. Znałam ten las lepiej niż własny dom, więc pierwsza opcja była mało prawdopodobna. Niestety. Chcę odpowiedzi, które mogę zdobyć tylko dzięki chodzeniu za nią. Nie ma jej = nie ma odpowiedzi. Nie ma odpowiedzi = nie wrócę. Nie wrócę = zmienią przyszłość. Zmienią przyszłość = chaos. I mogłabym tak wymieniać bez końca. Ruszyłam, więc do szkoły. Zanim dojdę to wszyscy już będą w pokojach. Czyli muszę, biec. Lub wrócić się po miotłę. Pokonałam około 1/3 drogi, a skoro zgubiłam swój cel, to czemu nie? Biegiem wróciłam po sprzęt, a wtedy ostatni rząd odlatywał. Wsiadłam na mój nowy środek transportu i pognałam przez las. Potem wzniosłam się w powietrze i poleciałam aż do chmur. A potem znów zanurkowałam i leciałam leśną świeczką. W Salem nie dzieliśmy się na domy, u nas decydowała data urodzenia. Urodziłaś się pod znakiem wodnika, bliźniąt lub wagi, należysz do domu powietrza, tak jak ja. Rak, skorpion i ryby należą do domu wody. Lew, strzelec i panna do domu ognia, a koziorożec baran i byk do ziemi. Zawsze nas to bawiło. Nas - mnie i moje koleżanki z pokoju. O wszystkim decydował przypadek. O przyjaźni, nauce, a nawet miłości. Decydowało to, kiedy chcieliśmy się wypchnąć na ten okrutny świat. Była to jedna z niewielu rzeczy, które były gorsze niż w Hogwarcie. Hogwart. Ach, piękny Hogwart. Wszyscy pogrążeni w śnie, kiedy ja tu utknęłam. Dziewczyny pewnie szukają rozwiązania, a nieświadoma Rose śni teraz o mordowaniu małych szczeniaków. James i David pewnie głośno chrapią w swoim dormitorium i śnią o spartaczeniu jakiegoś planu. Został jeszcze Damon. Nigdy nie przewidzę co on robi. Może w ogóle nie sypiał. Tylko udawał. W dzień był jedną osobą, a w noc drugą. Najgorsze, że nie wiem, która jest prawdziwa. A jeszcze gorsze, że jednej z nich ufam.
       Teraz jestem pewna, że pani P. zgubiła drogę, ponieważ pokonałam ją całą, a po niej nie było śladu. Nawet nie było odcisku butów przy stawie. Usiadłam na skraju lasu, ukryta pod wielkim rozłożystym drzewem. Teraz cała moja nadzieja w moich przyjaciółkach. Nie lubię się komuś powierzać. Nie miałam ze sobą nic korzystnego na zimną noc w tym miejscu. Nie mogłam wejść do zamku. Muszę spać tu lub na drzewie. Oby dziewczyny szybko znalazły jakiś sposób.
       Wczesnym wieczorem leże okryta kocem, na drzewie. Udało mi się go zdobyć podczas Wielkiej Uczty. Włamałam się do pokoju mojej siostry, byłam w nim kiedyś, a raczej będę, więc bez problemu trafiłam. Oprócz koca, wzięłam też trochę ubrań i jakieś jedzeni. O, ustaliłam też, że to co się dzieje już się działo, bo mojej siostrze ktoś ukradł rzeczy pierwszego dnia. Niestety, nie gwarantuje mi to, że ja wrócę. Miotłę i resztę rzeczy położyłam pod wielkim kamieniem z wydrążoną dziurom. Często chowałam tam rzeczy. Mam nadzieję, że nie spadnę z gałęzi. Na wszelki wypadek rzuciłam zaklęcie, które mnie unieruchomi. Zjadłam ciastka, te "pożyczone" od siostry i wreszcie zasnęłam.
       Nie spałam długo. Nocą budziły się tu różne potwory, o większości nawet wolałam nie myśleć. Część z nich służyła jako opowieści na dobranoc. Ale nie wiem, które są które. Nagle usłyszałam cichy tupot kopyt. Cichego cwału, niósł on spokój i radość. Zdjęłam zaklęcie i wychyliłam delikatnie głowę. W odległości jakiś sześćdziesięciu metrów zobaczyłam postać. Siedziała ona na czymś podobnym do konia, miała długie włosy, uczesane tak, żeby było dobrze widać duże , spiczaste uszy. Elfy? Elfy. Nie mieszkały one w lasach koło szkół. Ceniły sobie spokój. Czyli mają powód, żeby tu być. Jaki? To moja arogancja myśli, że to ja jestem powodem. Wbiłam się plecami w drzewo, ale mój oddech był szybki i płytki, nierówny. Wychyliłam się jeszcze raz. Łowca nasłuchuje. Widocznie czuje zdobycz. Powoli ruszył w stronę drzewa. Mojego drzewa! Nie miałam żadnej broni więc kucnęłam i przygotowałam się do skoku z jakiś 2 metrów. Taki skok na pewno zwali mnie z nóg i tyle czasu wystarczyłoby mu na złapanie mnie. Nie wiem ile ich tu jest i gdzie są, więc ucieczka to słaby plan. Ale zawsze jakiś plan! Elf był już blisko powoli przyszykowałam się do skoku. Trzy... Zbliża się... Dwa... On jest coraz bliżej... Jeden... Skacz! Rzuciłam się na ziemię. Wstrząs uderzenie zwalił mnie z nóg i z pozycji dolnej wystartowałam. Mój nagły wybryk zaskoczył też jego, więc miałam ułamek sekundy przewagi. Znam ten las - on ma konia i więcej siły. Przegrywam. Słyszałam, że mnie goni. Wyraźnie było słychać stąpania jego konia i nie tylko jego konia. Dołączyło do niego około czterech-sześciu innych, a ta liczba się ciągle powiększała. Z taką prędkością dam radę pobiec góra trzysta metrów. Niestety nawet tyle nie było dane mi przebiec. W pewnym momencie ze wszystkich stron pojawiły się inne elfy i teraz byłam ich więźniem.
    - Czego od mnie chcecie? - Warknęłam po raz któryś. Oni nie zwracali na mnie uwagi. Tylko założyli mi jakieś świecące kajdany i prowadzili. Czasem zamieniali parę słów w dziwnym języku. Prawdopodobnie elfickim. Szliśmy już długo. Niebo zaczęło się troszeczkę schylać, ale nadal była ciemna noc. A nagle niebo rozbiła jasna smuga światła. Fioletowoczarnego światła, z które wyskoczyły jakieś postacie. U paru zobaczyła szpiczaste uszy. Elfy, ale te mroczne. Ciemne stworzenia, które potrafią się posługiwać magią. Przewyższają mocą zwykłe elfy, które umieją najlepiej strzelać z łuku - mroczne też opanowały tę umiejętność. "Dobre" elfy próbowały walczyć, ale nagle nas coś odrzuciło, a moje kajdany opadły. Metr od mnie leżał nóż. Najlepsza okazja. Wzięłam go i niepostrzeżenie pomknęłam do lasu. Nagle koło mojego ucha przeleciała strzała. O mały włos. Kiedy byłam przy samym skraju lasu (szli pasem łąki) znów usłyszałam lecący w moją stronę pocisk. Rzuciłam się na ziemię i już byłam w lesie. Ktoś coś krzyczał. Próbowali mnie gonić, ale to był mój las - ja już byłam w kryjówce, czyli na niewidocznym gołym okiem drzewie.
       Na razie jestem tu bezpieczna. Mogę obserwować, ale oni nie widzą mnie. Żeby zobaczyć drzewo trzeba użyć magii. "Dobre" tego nie umieją, a mrocznych już tu pewnie nie ma. Światło słoneczne ich nie rani, ale pogarsza zdolność kamuflowania. Noszą oni ciemne stroje, które idealnie pasują do mrocznych podziemi, ale nie do zielonych lasów. Najgorsze, że straciłam to co zabrałam siostrze. Nie wiem jak znaleźć nowe jedzenie, więc pozostaje mi liczyć na przyjaciółki. Obym się nie zawiodła. Do tego czasu muszę chyba jeść liście. Gorzej z wodą. Może elfy niedługo zrezygnują z poszukiwań i wrócą do swojego bezpiecznego królestwa.
       Chyba tak postąpili, ponieważ rano ich nie było. Na wszelki wypadek poczekałam jeszcze jakiś czas, ale nie było ich słychać. Zeszłam z drzewa i uważnie je obejrzałam. To drzewo, to "Drzewo Czterech Dróg". Dlaczego czterech dróg? Nazwa pochodzi od starej legendy. Mówi ona, że kiedyś zgubiło się tu czworo rodzeństwa. Dotarli oni do tego drzewa, które miało cztery grube gałęzie. Oddzielone były od siebie o równe 90 stopni, ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieli. Postanowili zostać przy tym drzewie. Jedyny brat, Silias, szybko spostrzegł, że jedna gałąź odpowiada jednemu kierunkowi. Poinformował o tym siostry, ale każde z nich chciało iść w inną stronę.  Silias za pomocą magii (oni byli czarodziejami - autorka) chciał oznaczyć na każdej gałęzi kierunek, do którego prowadzi. Jeśli ktoś chciałby wrócić do rodzeństwa, szedłby w kierunku wskazanym przez drzewo Niestety magia nie działała na drzewo i każde jego wyżłobienie szybko się zacierało. Wściekły Silias kopnął w nie, a ślad po tym pozostał do dziś. Udał się w kierunku wschodu, tam gdzie kopnął. Później w miejscu, do którego doszedł, zbudował zamek. A w nim mieściła się szkoła, która do dziś jest znana jako Szkoła czarodziejów im. Silias'a Wściekłego. Druga z rodzeństwa - Selene, obwiązała jedną gałąź swoją chustą, do dziś pozostało po tym wyżłobienie. Udała się w tym kierunku, a był to kierunek zachodni. Zbudowała tam dla siebie zamek, zwany Zamkiem Selene Aroganckiej. Przy drzewie pozostały dwie siostry. Starsza, Sabrina i młodsza, Salema. Obie bardzo się kochały i nie chciały rozstawać, ale wiedziały, że to konieczne. Nie chciały też kaleczyć drzewa, więc w kierunku południa, na który udała się Sabrina, pozostał jej naszyjnik. Jego kontur nadal pozostał na drzewie. Sabrina odkryła na południu polane na której zbudowała szkołę dla czarownic, Instytut Czarownic. Znany także jako Instytut Sabriny Skromnej.  Cztery domy symbolizują jej rodzeństwo. Silias - ogień, Selene - powietrze, Salema - ziemia, a ona to woda. Salema natomiast nie miała mocy magicznych, więc na północy zbudowała wioskę. Teraz jest zwana ona Salem lub,mnie popularnie, Wioska Salemy Wytrwałej. Jest to zdecydowanie moja ulubiona legenda. Niestety, nigdy nie odnaleziono portretów tych postaci. Część osób twierdzi, że one nie istniały i dlatego nikt nie znalazł portretów. Ale ja wierzę, że oni byli. Tak samo jak w Hogwarcie wierzą w Gryffindora, Slytherina, Ravenclaw i Hufflepuff. Oni wierzą w przyjaciół, a my w rodzeństwo.
    ~Leśne Królestwo~
    Król Thranduil i jego syn siedzieli w pałacu. Starszy elf oczekiwał na gościa, a może raczej więźnia. Młodszy nie wiedział do końca o co chodzi. Wiedział, że o broń, ale nie wiedział, że jest nią ktoś żywy. Cieszył się, że mogą zdobyć przeważającą stronę w wojnie. Tak, tak. Tym razem toczyła się ona pomiędzy elfami i ludźmi a mrocznymi elfami i orkami. Każdy miał już dość widoku krwi, a Legolas jako przyszły król cieszył się, że bitwom może nadejść kres. Po chwili pojawiło si wojsko.
    - Przykro mi, panie. - Powiedział dowódca w języku elfów. - Uciekła. - Książę się zaniepokoił. Był inteligentną istotą, nawet jak na elfa i już czuł, że coś tu nie gra.
    - Jak to?! - Krzyknął król. - Mieliście jej pilnować! - Teraz blondyn wiedział. Wiedział, że bronią musiał być ktoś żywy. Jakaś ona. Do tego sprytna, ponieważ uciekła najlepszemu wojsku. - Przecież teraz, jeśli ją złapią to po nas. - Zmartwił się. - Co się stało? - Dodał zrezygnowany.
    - Pokazały się mroczne elfy. - Mroczne elfy niosły zło. Legolas o tym doskonale wiedział, jeśli "ją" mają, to długo nie pożyje. Chyba, że jest elfem i zmieni się w mrocznego. A to będzie oznaczać, że wojna jest przegrana, więc książę wymyślił plan.
    - Złapali ją? - Zapytali równocześnie. Thranduil z nadzieją, Legolas z determinacją.
    - Chyba nie, panie. Nie było słychać ich tryumfalnych ryków. Nie widzieliśmy też błyskawic zwycięstwa, więc oni chyba też jej nie mają.
    - To dobrze. Dobrze, że jest bezpieczna, ale trzeba będzie ją i tak przyprowadzić. To bezpieczęństo nie jest wieczne. - Powiedział król i oparł głowę na ręce.
    - Ja chcę się podjąć tego zadania. - Wypalił książę. Wszyscy na niego spojrzeli. - Na pewno łatwiej jej będzie zaufać mi niż wam. - Zwrócił się do wojska, a zaraz później do ojca. - Tylko będziesz mi musiał wytłumaczyć co się dzieje. - Starszy westchnął, ale pokiwał głową.
    - Dobrze, synu. Zgadzam się. A wy zajmijcie się sprowadzeniem jej z powrotem do normalności. Przekażcie Paule, żeby zabrała od tych dziewczynek dziennik i sprowadziła z dziennika tą ostatnią.
    - Tak, panie. - Odpowiedziało wojsko i ruszyło do swoich zadań.
    ~***~
    Powróciłam z nowym rozdziałem!
    Przepraszam, że mnie tak długo nie było,
    ale nie miałam jakoś chęci na pisanie.
    W wakacje rozdziały nie będą się pojawiały regularnie,
    bo w domu będę jeszcze w sumie jedenaście dni,
    a wszystko inne na wyjeździe. 
    Rozdział ma 6,5 strony.
    Czyli jest w miarę normalnej długości. 
     
    Wybaczycie mi?
     Biegnę czytać rozdziały u was.
    Pozdrawiam - A